Muszę Pani opisać jedną cudowną
rzecz. Jak byłem u Wierzyńskich, to raz wieczorem wyprałem sobie
koszule i potem prasowałem. Pani Halina mi towarzyszyła i w czasie
prasowania rozmawialiśmy na tematy religijne. Ja jej
przedstawiłem mój punkt widzenia, bo ich ciekawiło (a raczej ją),
że u mnie to się dość często pląta po mojej pisaninie. Dziś
dostaję list od niego z jej przemiłym dopiskiem zakończony
podpisem: „Amities — Andre Gide" [nawiązanie
do anegdoty, według której w kilka dni po pogrzebie Gide'a Mauriac
otrzymał depeszę: „Piekła nie ma. Idź na całość. Zawiadom
Claudela. Andre Gide"]. Czy Pani czuje tę finezję? Coś
takiego, taki dowcip, coś tak cieniutkiego nie zdarzyło mi się
dosłownie w życiu. Szalałem, miałem ochotę tę kobietę udusić
z zachwytu. Od razu jej odpisałem i podpisałem: „(aussi) Andre
(mais jamain) Claudel". Po czym dodałem, że tego piernika
nie znoszę, co jest szczerą prawdą, bo to nudna poetycka kruchta.
Nie — mówię Pani — czegoś tak dowcipnego nie zdarzyło mi się
nigdy dostać. Warto żyć, żeby się z takim dowcipem spotkać. A
to ci z cicha pęk, ta Pani Halina. Podbiła mnie na resztę życia.
Jak tylko zobaczyłem, jak ona prowadzi samochód, to sobie od razu
pomyślałem, że tam coś siedzi. Trudno mi powiedzieć, co to było.
Urocza kobieta — teraz nie mam innego wyjścia i muszę być tego
zdania. […]
Andrzej Bobkowski, Aniela
Mieczysławska, Listy 1951-1961, Więź 2010, s.109-112
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.