Był w moim pokoleniu ktoś, kto
górował nad nami wszystkimi oczytaniem, fantazją, giętkością
umysłu, świadomością moralną. Nazywał się Mircea Vulcanescu.
Umarł w więzieniu w 1950. Dostał wyrok pięcioletni i gdyby nie
postanowił zrobić tego, co zrobił, wyszedłby z więzienia i
podjął ważne, odpowiedzialne obowiązki, jakie miał wobec swoich
bliźnich. Sami osądźcie, czy mój punkt widzenia jest słuszny.
Rok temu dowiedziałem się, jak umarł.
Otóż wtedy nie było wolno rozmawiać w celi. W rzeczywistości
organizowali małe „uniwersytety wieczorowe”: uczyli się
języków, historii, filozofii, opowiadali sobie powieści... Pewnego
razu strażnik słyszy rozmowę i wchodzi do celi, pytając: „Kto
rozmawiał?” Rozmawiali wszyscy. Gdyby nikt się nie odezwał, nikt
nie wziął na siebie winy, wszyscy zostaliby ukarani zbiorowo, na
przykład staniem przez kilka godzin. Ale Vulcanescu widząc, że
nikt nic nie mówi, wziął winę na siebie i przyznał się. Z jakim
skutkiem? Z takim, że zabrano go z celi i wsadzono do karceru. Była
zima, podłogę karceru polewano wodą, która zamarzła. Pierwszego
dnia karceru więzień nie dostawał jedzenia i musiał siedzieć
nago.
A więc rozebrano go i zaprowadzono do
karceru. Było tam już kilku więźniów. Wszyscy zabijali ręce i
podskakiwali, żeby jakoś wytrzymać do wieczoru. W pewnej chwili
jakiś dwudziestoletni chłopiec zemdlał. Vulcanescu, wówczas około
pięćdziesięcioletni, pomyślał, że ważniejsze jest, aby przeżył
ten młodzik. Położył się na podłodze z rękami pod brzuchem i
poprosił pozostałych, żeby położyli na nim tego chłopca.
Szlachetny gest. Młodzieniec z tego wyszedł, Vulcanescu złapał
zapalenie płuc i umarł. Zapytuję was: czy miał prawo tak
postąpić? Czy w gruncie rzeczy nie zachowałby się jeszcze
moralniej, gdyby pomyślał o swoich obowiązkach wobec innych, o
tym, ile ma jeszcze do zrobienia dla nas wszystkich po wyjściu na
wolność? A więc gdyby pomyślał o tych wszystkich, którzy
mogliby skorzystać z nadzwyczajnych darów jego umysłu? Nie głoszę
tu ani pochwały tchórzostwa, ani w ogóle moralnej szpetoty, lecz
tylko etykę służącą czemuś, a nie samej sobie. Bo przecież
jego pierwszy gest, gdy wziął całą winę na siebie, mówiąc, że
to on rozmawiał, reprezentuje etykę czystą; praktykując ją,
popełnił winę zapomnienia o szerszej odpowiedzialności.
Vulcanescu wszak nosił w sobie ducha głębszego, więc też głębsze
miał zobowiązania. Można zachować jednocześnie godność i
świadomość tej szerszej odpowiedzialności.
Gabriel Liiceanu, Dziennik z
Paltinisu
s. 235-236
tłumaczenie: Ireneusz Kania
Wydawnictwo Pogranicze
Z pewnością jest coś w tych
rozważaniach, zwłaszcza gest przyznania się i pójścia do karceru
– jeżeli jest tak, jak pisze Noica, że sprawa skończyłaby się
ukaraniem wszystkich parogodzinnym staniem – wydaje się nie do
końca przemyślany.
Natomiast poświęcenie życia dla
kogoś innego, jest pięknym gestem, a linia argumentacji Noici jest
dość niebezpieczna, całkiem sporo ludzi uważa się za dar niebios
dla innych i myślałoby w tej sytuacji, dokładnie zgodnie z
argumentacją naszego sprytnego filozofa. Skłonność do
samooszukiwania siebie jest jedną z rzeczy, które najtrudniej
przezwyciężyć. Zresztą, na przykład Sokrates też nie myślał:
„Jestem genialnym filozofem, więc znacznie lepiej dla innych
będzie, jeżeli uniknę wyroku śmierci”.
Wydaje się, że w rozważaniach tych
zakłócona została równowaga pomiędzy intelektem a sercem,
predominacja tego pierwszego elementu, spowodowała, że Noica
dostrzegł problem, tam gdzie go faktycznie nie było i prosi innych
by go rozwiązali, podczas gdy najprościej jest po prostu nie
tworzyć problemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.