wtorek, 3 czerwca 2014

Noica o Vulcanscu


Był w moim pokoleniu ktoś, kto górował nad nami wszystkimi oczytaniem, fantazją, giętkością umysłu, świadomością moralną. Nazywał się Mircea Vulcanescu. Umarł w więzieniu w 1950. Dostał wyrok pięcioletni i gdyby nie postanowił zrobić tego, co zrobił, wyszedłby z więzienia i podjął ważne, odpowiedzialne obowiązki, jakie miał wobec swoich bliźnich. Sami osądźcie, czy mój punkt widzenia jest słuszny.

Rok temu dowiedziałem się, jak umarł. Otóż wtedy nie było wolno rozmawiać w celi. W rzeczywistości organizowali małe „uniwersytety wieczorowe”: uczyli się języków, historii, filozofii, opowiadali sobie powieści... Pewnego razu strażnik słyszy rozmowę i wchodzi do celi, pytając: „Kto rozmawiał?” Rozmawiali wszyscy. Gdyby nikt się nie odezwał, nikt nie wziął na siebie winy, wszyscy zostaliby ukarani zbiorowo, na przykład staniem przez kilka godzin. Ale Vulcanescu widząc, że nikt nic nie mówi, wziął winę na siebie i przyznał się. Z jakim skutkiem? Z takim, że zabrano go z celi i wsadzono do karceru. Była zima, podłogę karceru polewano wodą, która zamarzła. Pierwszego dnia karceru więzień nie dostawał jedzenia i musiał siedzieć nago.

A więc rozebrano go i zaprowadzono do karceru. Było tam już kilku więźniów. Wszyscy zabijali ręce i podskakiwali, żeby jakoś wytrzymać do wieczoru. W pewnej chwili jakiś dwudziestoletni chłopiec zemdlał. Vulcanescu, wówczas około pięćdziesięcioletni, pomyślał, że ważniejsze jest, aby przeżył ten młodzik. Położył się na podłodze z rękami pod brzuchem i poprosił pozostałych, żeby położyli na nim tego chłopca. Szlachetny gest. Młodzieniec z tego wyszedł, Vulcanescu złapał zapalenie płuc i umarł. Zapytuję was: czy miał prawo tak postąpić? Czy w gruncie rzeczy nie zachowałby się jeszcze moralniej, gdyby pomyślał o swoich obowiązkach wobec innych, o tym, ile ma jeszcze do zrobienia dla nas wszystkich po wyjściu na wolność? A więc gdyby pomyślał o tych wszystkich, którzy mogliby skorzystać z nadzwyczajnych darów jego umysłu? Nie głoszę tu ani pochwały tchórzostwa, ani w ogóle moralnej szpetoty, lecz tylko etykę służącą czemuś, a nie samej sobie. Bo przecież jego pierwszy gest, gdy wziął całą winę na siebie, mówiąc, że to on rozmawiał, reprezentuje etykę czystą; praktykując ją, popełnił winę zapomnienia o szerszej odpowiedzialności. Vulcanescu wszak nosił w sobie ducha głębszego, więc też głębsze miał zobowiązania. Można zachować jednocześnie godność i świadomość tej szerszej odpowiedzialności.

Gabriel Liiceanu, Dziennik z Paltinisu
s. 235-236
tłumaczenie: Ireneusz Kania
Wydawnictwo Pogranicze


Z pewnością jest coś w tych rozważaniach, zwłaszcza gest przyznania się i pójścia do karceru – jeżeli jest tak, jak pisze Noica, że sprawa skończyłaby się ukaraniem wszystkich parogodzinnym staniem – wydaje się nie do końca przemyślany.

Natomiast poświęcenie życia dla kogoś innego, jest pięknym gestem, a linia argumentacji Noici jest dość niebezpieczna, całkiem sporo ludzi uważa się za dar niebios dla innych i myślałoby w tej sytuacji, dokładnie zgodnie z argumentacją naszego sprytnego filozofa. Skłonność do samooszukiwania siebie jest jedną z rzeczy, które najtrudniej przezwyciężyć. Zresztą, na przykład Sokrates też nie myślał: „Jestem genialnym filozofem, więc znacznie lepiej dla innych będzie, jeżeli uniknę wyroku śmierci”.

Wydaje się, że w rozważaniach tych zakłócona została równowaga pomiędzy intelektem a sercem, predominacja tego pierwszego elementu, spowodowała, że Noica dostrzegł problem, tam gdzie go faktycznie nie było i prosi innych by go rozwiązali, podczas gdy najprościej jest po prostu nie tworzyć problemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.