W drodze powrotnej do hotelu Marine
opowiadała, trochę ku przestrodze, jak mi się wydawało – mówił
Austerlitz – o duchowym zamroczeniu i obłędzie Schumana, i jak na
koniec, w zgiełku karnawału w Düsseldorfie, jednym susem skoczył
przez barierę mostu do lodowatej wody Renu, skąd musieli go
wyławiać dwaj rybacy. Potem żył jeszcze przez lata, mówiła
Marie, w prywatnym zakładzie dla umysłowo chorych w Bonn czy w Bad
Godesberg, gdzie co jakiś czas odwiedzała go Clara z młodym
Brahmsem, a ponieważ całkiem odwrócił się od świata, nucił
sobie fałszywie coś pod nosem i nie można było się z nim
porozumieć, ponieważ tylko zaglądała do niego przez otwór w
drzwiach pokoju. Słuchając Marie i próbując wyobrazić sobie
biednego Schumana w pokoiku w Bad Godesberg, miałem cały czas przed
oczami inny obraz, mianowicie obraz gołębnika, koło którego
przechodziliśmy w drodze do Kynżvartu. Murowany gołębnik,
pochodzący może jeszcze z czasów Metternicha, znajdował się,
podobnie jak całe dobra, do których należał, w stanie daleko
posuniętej ruiny. Podłogę wewnątrz pokrywała zwarta, ubita pod
własnym ciężarem, a mimo to gruba na dwie stopy warstwa ptasiego
łajna, na której zalegały zwłoki kilku martwych ptaków, spadłych
z gniazd, podczas gdy ich żywi towarzysze w jakimś rodzaju starczej
demencji cicho gruchały w półmroku pod dachem, gdzie ledwie je
było widać, a w powietrzu wirowało wokół własnej osi kilka
piórek, z wolna opadających na dół. Każdy z tych marienbadzkich
obrazów, obraz obłąkanego Schumana i obraz przywiązanych do
przybytku grozy gołębi, przez wpisaną w nie mękę, zagradzał mi
drogę do samopoznania choćby najmniejszego stopnia.
W.G. Sebald, Austerlitz
s. 262-263
tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.