...Wykwintne barbarzyństwo Etonu jest przez Connolly'ego oddane po mistrzowsku, równie dobry jest opis tego, jak etończycy myślą, mówią i piszą w wieku niemal dziecięcym, kiedy Amerykanie ledwo umieją napisać poprawnie własne nazwisko. Mimo to jest w tym życiu literackim coś, co budzi we mnie odrazę, całe to rozpaczliwe budowanie zamków na lodzie, ta długotrwała zacięta walka, żeby dokonać czegoś ważkiego, co, jak wszyscy wiemy, za kilka lat zniknie bezpowrotnie, ten fetor klęski, który mierzi mnie prawie tak samo, jak krzykliwość tandetnego sukcesu.
Moim zdaniem, ludzie naprawdę tego warci muszą odnosić mniejsze czy większe sukcesy w każdych okolicznościach. Szekspir wybiłby się w każdym pokoleniu, bo nie dałby się zapędzić w kozi róg. Zabrałby się do fałszywych bogów i przerobiłby ich na swoją modłę. Wziąłby aktualne formuły i przekułby je w sposób, który by ludziom mniejszego kalibru wydawał się niemożliwy. Gdyby żył dzisiaj, z pewnością pisałby i reżyserował filmy, sztuki i Bóg jeden wie co jeszcze. Zamiast mówić: "Ten środek wyrazu jest niedobry", byłby go wziął na warsztat i sprawił, żeby się stał dobry. Gdyby ktoś powiedział o niektórych jego utworach, że to szmira (a tak jest rzeczywiście), nic by sobie z tego nie robił, bo by wiedział, że bez odrobiny wulgarności nie można być człowiekiem całkowitym i wszechstronnym. Nie cierpiałby wszelkiego wykwintu, bo jest on zawsze wzdraganiem się, wycofywaniem, a Szekspir był zbyt mocny i odważny, żeby się miał przed czym wzdrygać.
Raymond Chandler, Mówi Chandler, przekład Ewa Budrewicz, Czytelnik 1983, s. 104-105.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.