„Jestem ciągle pod urokiem Pani
uroczych metamorfoz. Sądzę, że są one dlatego tak wzruszające,
że są tak niezależne od Pani woli, tak automatyczne i bezwiedne.
Jest tak, jak gdyby ktoś cichaczem podsuwał kogoś innego,
zamieniał Panią, a Pani jak gdyby przyjmowała tę nową osobę i
bratają za siebie samą i grała swoją rolę dalej na nowym
instrumencie, nie wiedząc, że to już inna porusza się na scenie.
Naturalnie przejaskrawiam sprawę i przeciągam ją do paradoksu.
Niech Pani nie uważa mnie za naiwnego. Wiem, że to nie jest całkiem
bezwiedne, ale Pani nie zdaje sobie sprawy, ile w tym jest działania
głębszych sił, ile jakiejś metafizycznej marionetkowości. Przy
tym jest Pani niesłychanie reaktywna, formująca się natychmiast w
kształt dopełniający, w cudowny akompaniament... Wszystko to
dzieje się jak gdyby poza intelektem, w jakiejś krótszej i
prostszej drodze niż droga myśli, po prostu jak reakcja fizyczna.
Po raz pierwszy zdarza mi się spotykać takie bogactwo natury nie
mieszczące się jakby w skali jednej osoby i dlatego aktywizujące
jakby osobowości pomocnicze, improwizujące pseudoosobowości ad hoc
zainicjowane na przeciąg jakiejś krótkiej roli, którą Pani musi
odegrać. Tak sobie tłumaczę Pani proteuszową naturę. Może Pani
myśli, że daję się nabierać, że podsuwam głębokie
interpretacje pod grę zwykłej kokieterii. Zapewniam Panią, że
kokieteria jest czymś bardzo głębokim i tajemniczym i dla Pani
samej niezrozumiałym. Naturalnie, że tej tajemniczości Pani
widzieć nie może i że od strony Pani musi się to przedstawiać
nieproblematycznie i zwyczajnie. Ale to jest złudzenie”.
Bruno Schulz
(do Anny Płockier-Zwillich z 1941 r)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.