piątek, 6 czerwca 2014

Wesele Stu Tysięcy Barbarzyńców - posłowie



Nie ulega wątpliwości, że Wesele Stu Tysięcy Barbarzyńców jest utworem intrygującym. Jak określić, jak zakwalifikować tę niewielkiej objętości opowiastkę? Wydawca portugalski pisze o niej tak:

Wesele Stu Tysięcy Barbarzyńców jest baśnią przepojoną liryzmem albo pełną fantazji satyrą, nade wszystko jednak — melancholijnym hymnem do miłości i przyjaźni. Opowiada nam o dziwnych stosunkach łączących pewnego bezdomnego psa z Księżycem, zadzierzgniętych w starożytnym Rzymie cezarów, w owych niespokojnych czasach gladiatorów, niewolnictwa i legionów w marszu, i zakończonych w sposób wzruszający w naszych mądrych czasach rakiet atomowych, komputerów i skażenia środowiska — czasach w końcu nie mniej niż tamte niespokojnych, gdy człowiek z ciekawością i zachłannością pioniera zapuszcza się w otchłanie nieskończoności. Według Fernanda Namory, oglądamy w tej książce inną stronę gorzkiej, nigdy bezzasadnej zgryźliwości Altina do Tojal, a przede wszystkim wspaniałą erupcję fantazji, która ukazuje nam «to, co ludzkie» w mało jeszcze zbadanych, znaczących perspektywach”.

Tę charakterystykę można rozwinąć i uzupełnić. I tak miast słowa satyra lepiej chyba w odniesieniu do Wesela Stu Tysięcy Barbarzyńców użyć słowa persyflaż: autor z właściwą sobie ironią, przechodzącą niekiedy w jawne szyderstwo, lecz osobliwie stowarzyszoną z nutą liryczną, przedrzeźnia zarówno pewien sposób pisania o historii, jak i samą historię, przydając jej cech groteskowych. Jakże zabawna, a jednocześnie pełna właśnie szyderstwa jest ambiwalencja groźnego przeciwnika Rzymu, okazującego się już to hordą dzikich barbarzyńców, już to nędznym, zapchlonym, jednookim kundlem! (Nadmieńmy en passant, że — w odróżnieniu od innych krajów romańskich — w Portugalii istnieje wśród historyków i pisarzy pewna tradycja nader krytycznego oceniania skutków rzymskiej kolonizacji: Aquilino Ribeiro na przykład uważał ją za śmiertelny cios zadany historycznej szansie wytworzenia się oryginalnej państwowości i narodu luzytańskiego w oparciu o żywioły miejscowe, celtibero-germańskie). Wróćmy jednak do tego, co zdaje się być w naszej „baśni” (chwilami, przyznajmy, dość okrutnej) najbardziej intrygujące, czyli do symboliki tytułowego bohatera. W wędrującym swobodnie poprzez wieki i przestrzenie kundlu, beznadziejnie zakochanym w ślicznej białej suczce, pierwszym rzutem oka można by dostrzec symbol tego, co w naturze człowieka wolne, spontaniczne („dzikie”), nie dające się ujarzmić i nie poddające się ostatecznej rozpaczy, chociaż następujące po sobie różne historyczne formy antyhumanitarnego „establishmentu” usilnie ów żywioł prześladują i starają się go zniszczyć, a przynajmniej zneutralizować („ucywilizować”). Tutaj pierwiastek ów ukonkretnia się jako poszukiwanie miłości i dobra.

Ale symbolika Stu Tysięcy Barbarzyńców nie jest do końca określona i zapewne można odczytywać ją inaczej. Takie jej potraktowanie przez autora nasuwa mi pewne przypuszczenie, o którym niżej. Tymczasem zauważmy, iż w trakcie lektury nieraz odnosi się wrażenie, że Tojal pisał tę baśń „dla siebie”, podobnie jak to było ze zbiorem opowiadań Os Putos (1964), najgłośniejszym dotąd osiągnięciem twórczym autora. Oto co mówi on na ten temat:

Dobrze mi robiło pisanie go, czy też raczej wyszarpywanie z siebie w kamienistych górach, pełnych słońca i grania cykad, pośród kóz, których strzegłem — a potem w czasie wędrówek przymusowej, potajemnej emigracji, w więzieniach hiszpańskich, w więzieniach portugalskich, w brudnej knajpie, w hałaśliwej kawiarni, w wojskowym lazarecie, na brzegu iskrzącego się strumienia, w sali biblioteki publicznej, w czasie zebrań wesołych spryciarzy, w niezmiernej samotności wynajętego pokoiku; tak, dobrze mi to robiło, bo gdy usiłowałem — z mizernym skutkiem — uciec przed głodem i upokorzeniami, nie mając drzwi, do których mógłbym zastukać, poza moimi własnymi drzwiami, przerzucając się od podziemnego niepokoju mrówki do świetlistych rozkoszy cykady, otrzymując i rozdając kopniaki w tyłek, spostrzegłem, że ulegają sublimacji wyrzeczenia, których znoszenie w innym wypadku wymagałoby większego stoicyzmu niż ten, na jaki mnie stać”.

A więc pisanie dla siebie jako ucieczka w dziedzinę wolności suwerennej, wewnętrznej, jako sposób na przetrwanie. Czterdziestojednoletni autor z Bragi, mający za sobą lata burzliwe i trudne, dziś już może użyć swej sztuki także dla własnej zabawy. Istotnie, sądzę, że zwłaszcza konstruując symbolikę tytułowego bohatera swej powieści jako otwartą i wieloznaczną, Tojal ujawnia postawę ludyczną. Ujawnia ją także sposób konstruowania przezeń fabuły: jest ona grą elementów, obrazów, tropów, sytuacji czy sylwetek ludzkich znanych z litera-tury, popularnych opracowań historycznych, wreszcie ze współczesnych gazet. Są to elementy literacko „stypizowane”, by nie rzec sztampowe; Tojal zestawia je z sobą nieledwie jak klocki, a przecież według konsekwentnego planu. Plan ten kreśli fantazja autora, która w Weselu Stu Tysięcy Barbarzyńców uzyskuje stopień autonomii rzadko spotykany we współczesnej literaturze portugalskiej.

Ireneusz Kania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.