Przyszedł do mnie Jan Berent, brat
Wacława, staruszek trochę gadatliwy i dziwaczny, pół aktora, pół
Towiańskiego. Wysypał przede mną różne swoje zdjęcia w różnych
pozach i upozowanymi minami. Nie wiem, po co właściwie przyszedł.
Zaczął mówić o filmie o Mickiewiczu, który ma rzekomo robić Rene Clair razem z naszymi filmowcami. Zaczął mi czytać coś w rodzaju scenariusza z urywkami wierszowanymi. O ileż więcej miałbym do niego zaufania, gdyby nie te straszne wiersze. Jeszcze żyją tacy ludzie polscy — pięknej, szlachetnej formacji duchowej, ale jest w nich jakiś rys skażenia i pretensjonalności młodopolskiej. Wymawiają słowo „znicz", tak jak inni „chleb", bzdurzą językiem na wpółtowiańskim, zapowiadają zjawieniem się swym więcej, niż dać mogą.
Tak było i z tym bratem Berenta. W końcu: staruszek, może miły nawet, srogo doświadczony przez losy kraju. Poczułem do niego sympatię. Gdybyż nie pisał wierszy!
Mieczysław Jastrun,
Dziennik: 1955-1981, red. Maria Rydlowa, Wydawnictwo
Literackie 2002, s. 83.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.