Młody wiek jest wspaniałym czasem
przeciwstawiania się. Upojenia i rozkosze oporu płyną wtedy z
głęboko przeżywanego przekonania, że świat może, a nawet musi
być zmieniany. Wprawdzie w komunizmie młody człowiek przekonywa
się szybko o tym jak ciężko i niebezpiecznie jest być tym, który
zabiera się do zmieniania świata, lecz uroki buntu pozostają
niezatarte. Od zarania świadomie sformułowanej myśli i
uświadomionej chęci jej wypowiedzenia człowiek w komunizmie staje
wobec dręczącego dylematu, którego jednym członem jest imperatyw
sprzeciwu, drugim zaś — świadomość jałowości sprzeciwu.
Dzieciństwo, szkoła, pierwsze lata dojrzałości uczą, że nie ma
sensu przeciwstawiać się, gdyż każdy opór skazany jest z góry
na klęskę. Tradycje oporu nie istnieją, w nauce historii nie ma o
nich najdrobniejszej wzmianki, głucho o nich w prasie, w
literaturze, w kinie. W rodzinie czy wśród przyjaciół wspomina
się o nich czasem, lecz tylko jako ó katastrofach osobistych,
egzystencjach zaprzepaszczonych w więzieniach lub w krańcowej
nędzy. Pokolenia odcięte są od innych pokoleń, nawet bezpośrednio
je poprzedzających. Patrzenie wstecz niczego nie daje, zróżnicowanie
stylowe epok i generacji nie istnieje, lata dwudzieste niczym nie
różnią się od trzydziestych, a też od pięćdziesiątych — nie
odróżnia ich ani piosenka, ani rodzaj spódnicy, ani architektura.
Jeśli w pokoleniu poprzednim buntowano się, pokolenie następne nic
o tym nie wie, nigdzie nie ma śladu o wydarzeniach, drukowana
informacja o nich nie istnieje, publicznie nie wolno o tym wspominać
Literatura nie jest w stanie przenieść znaków buntu, ani pamięci
o buncie, zabójcza efektywność komunistycznej cenzury unicestwi
najoględniejszą aluzję. Najgłębsze i najodważniejsze książki,
napisane w komunizmie, nie rejestrują, innych objawów oporu niż
psychiczno—moralny sprzeciw jednostki w ramach własnej duszy
Najbardziej prawi i wolni w swym pisarstwie pisarze, nawet pisząc
bez nadziei na publikację swych dzieł, są tak zafascynowani
niemożliwością przeciwstawiania się, że nawet rozważając los
człowieka w komunizmie, czy dostrzegając zło w najprostszym
ludzkim doświadczeniu, ostrożnie eliminują jakąkolwiek
rejestrację drgnięć oporu w otaczającej ich rzeczywistości.
W krajach Europy wschodniej tradycja
buntów przeciw przemocy jest bogata i uważana za wspaniały dorobek
historyczny narodów. Toteż w początkach ery komunistycznej, gdy
kłamstwo i nędza komunizmu objawiły się wschodnim Europejczykom w
swym całym majestacie, brak skonkretyzowanego społecznie, ciągłe
obecnego oporu w Rosji wydawał się ludziom rzeczą niezrozumiałą.
Niedawne wspomnienia zaciekłej walki przeciw hitlerowskiej tyranii w
której żadne okrucieństwa najeźdźców nie potrafiły wykorzenić
wciąż narastającego oporu, zdawały się wskazywać drogę.
Wystarczyło jednak parę lat zaledwie, by społeczeństwa
wschodnioeuropejskie uświadomiły sobie, że władza w rękach
komunistów stanowi groźniejsze niebezpieczeństwo od hitleryzmu, że
cele i praktyka komunizmu są bardziej ludobójcze niż
eksterminacyjne szaleństwo nazistów. Mimo to, a może właśnie
dlatego, nie powstał żaden ruch oporu choćby odległe
przypominający antyhitlerowską koncentrację zbiorowego wysiłku.
Rozciągając swą władzę nad Europą
wschodnią Rosjanie likwidowali z zimną zaciekłością wszystkie
ośrodki walki przeciw Hitlerowi, oskarżając ludzi, którzy przez 6
lat walczyli po bohatersku z Niemcami lub gnili w obozach
koncentracyjnych, o to, że w gruncie rzeczy byli oni niemieckimi
agentami przeznaczonymi do walki z komunizmem. Był to prostacki
chwyt, oparty o brutalną zasadę dialektyczną, według której
każdy uzbrojony niekomunista musi być z natury rzeczy
antykomunistą, każdy zaś antykomunista eo ipso faszystowskim
bandytą. Okazało się wkrótce, że tam gdzie w sądzie i w
redakcji gazety siedzi funkcjonariusz tej samej policji politycznej,
która wyśledziła i aresztowała, wymiar sprawiedliwości przeradza
się w tragiczną parodię. Zdumione społeczeństwa oglądały więc
w mass–media przedziwne procesy ludzi, którzy przez całą wojnę
dawali dowody bezprzykładnego heroizmu i ofiarności, a teraz
siedzieli nagle skuleni ze strachu na ławach oskarżonych,
przyznając się do najbezsensowniejszych zarzutów, recytując
groteskowo śmieszne litanie swych absurdalnych win i przestępstw,
wysłuchujących bez słowa protestu karykaturalnych uzasadnień
wyroków. Ludzie czytali w gazetach o księżach, którzy spędzili
nieskazitelne życie w służbie Bożej, teraz zaś na ławie
oskarżonych przyznawali się do zamordowania podrzutka płci
żeńskiej; lub słuchali w radio głosów sławnych profesorów
fizyki samooskarżających się w Warszawie, Pradze i Budapeszcie, że
przez całe życie byli agentami wojskowego wywiadu Hondurasu. Po
czym ludzie ci znikali, ich trupy wywożone były nocą z piwnic
polskiej, czeskiej, czy węgierskiej policji politycznej, i nikt poza
ich rodzinami nigdy już o nich nie wspominał.
Wtedy też społeczeństwa zrozumiały
instynktownie dlaczego przez 20 lat z Rosji nie dochodziły żadne
wieści o społecznie sprawdzalnym oporze, mimo że opór psychiczny
przeciw komunizmowi stanowi tam taki sam tlen istnienia jak wszędzie
gdzie zapanował komunizm. Do świadomości społeczeństw
przeniknęło paraliżujące rozeznanie komunistycznej technologii
władzy, która sformułowała i zastosowała TAK nieludzkie
odczynniki rozkładu ludzkiej woli, wynalazła TAK nowe metody
narkotyzowania całych narodów strachem i poczuciem jałowości
egzystencji i bezsensowności życiowych funkcji, że powoli, jakby
przy pomocy jakiejś potwornej antyczłowieczej chemii, wywabiła z
duszy ludzkiej odruch protestu, a więc intencję oporu —
unicestwiając tym samym w zalążku ewentualny akt oporu. Bezbrzeżna
pogarda dla prawdy i prawdo, podobieństwa przynosiła owoce: absurd,
wygnany bezlitośnie z literatury i sztuki, stawał się w rękach
filozoficznych monistów, przekonanych święcie o teologicznych
wartościach budowanego przez nich świata, najskuteczniejszym
narzędziem władzy nad ustępującymi, obezwładnionymi umysłami.
Wschodni Europejczycy pojęli na czym polega przerażająca wyższość
skrajnej lewicy, która zdobyła władzę i stosuje terror dla jej
utrzymania, nad skrajną prawicą, która dla utrzymania się przy
władzy tylko masowo zabija. Powolne, metodyczne unicestwianie
człowieczeństwa przez zwycięską lewicę powoduje paraliż
heroizmu w służbie przeciwstawiania się ideom, moralności
politycznej i systemom rządzenia, nieznany dotąd ludzkości.
A przecież ciągle czytamy w gazetach
o tym, że ktoś się przeciwstawia. Nieustająco natykamy się na
dowody istnienia oporu. Tu i ówdzie izolowane grupki
intelektualistów i studentów protestują, opierają się. Zjawisk
tych nie należy mieszać ze spontanicznymi eksplozjami otwartego
buntu, jakie miały miejsce doraźnie w Berlinie, Poznaniu,
Budapeszcie w ciągu ostatnich 25 lat. Erupcje te uświadomiły
światu, że społeczeństwa nie zgadzają się na komunizm, miały
one doniosłe znaczenie, ich skutki bywały różne i niezbyt
doniosłe. W Polsce przyniosły 2 lata łagodniejszego klimatu
politycznego. W Berlinie spowodowały rzucenie na rynek znacznej
ilości towarów konsumpcyjnych. Na Węgrzech, po krwawej hekatombie,
przyniosły względną stabilizację gospodarczą bezładnych
koncesji politycznych. Komunizm nie boi się buntów zbrojnych, ani
powstań — wie że zawsze sobie z nimi poradzi, otwarta rewolta
jest niemożliwa przeciw współczesnej technologii w służbie
współczesnego totalizmu, a demokratyczny Zachód w kilka miesięcy
zapomni o najkrwawszych represjach.
Naprawdę komunizm boi się tylko
pisarzy, studentów i izolowanych, skazanych na zagładę liberałów.
Wie, że są oni tym depozytem niezależnej myśli, po który nie
można sięgnąć, myśl zaś jest ową przestrzenią, na której
rozegra się ostateczna walka. Myśl można ukryć głęboko i
przechować długo, jest to terytorium, nad którym nie można
rozciągać kontroli — a brak kontroli oznacza klęskę komunizmu.
Stąd celem najzawziętszych ataków, planowanych przez
najbezwzględniejsze sztaby, jest myśl człowieka. Od zaciekłego i
okrutnego gwałcenia, zniewalania i obezwładniania myśli komunizm
nie odstąpi nigdy. Użyje każdego środka by ją sobie
podporządkować, nawet jeśli droga do tego prowadzi poprzez
zbrodnicze wyjałowienie, sproszkowanie i absurdalne odczłowieczenie
myśli. Komunizm boi się nie tylko myśli sformułowanej, boi się
także jej bardziej rudymentarnych postaci jak impuls, skłonność
czy upodobanie. „Gdy pokazywałem reprodukcję obrazu Braque’a
dzieciom, które nigdy w życiu nie widziały niczego innego poza
Leninem z gipsu, portretami Stalina czy malowidłami
socrealistycznych malarzy, tylko jeden chłopczyk powiedział: „To
ładne!”, aczkolwiek nie potrafił uzasadnić dlaczego to mu się
podoba. Ale jeden był...” — opowiadał kiedyś pewien polski
historyk sztuki. Komunizm ustawił sam siebie w sytuacji
moralno–ideowej, której logika uczy go, że aby utrzymać się u
władzy, musi on albo wykorzenić z tego chłopca to co mu się
zaledwie podoba, albo go zabić. Inaczej chłopiec będzie
rozsadnikiem antykomunizmu. Więc komunizm wybiera drugie
rozwiązanie, wnioskując poprawnie, że nie sposób dowiedzieć się
o impulsach i upodobaniach wszystkich poddanych. Ponieważ jednak nie
można wymordować wszystkich swych poddanych, więc poddaje ich
ciśnieniom psychicznym o intensywności i wszechobecności nieznanej
dotąd w historii społeczeństw. W ten sposób stara się zabić ich
myśl. Czyli ich człowieczeństwo.
Stara się, lecz bezskutecznie, gdyż
można fizycznie roztrzaskać aparat myślenia, lecz myśli zabić
nie można. Wysnuć stąd można optymistyczną konkluzję, że — w
perspektywie historii — komunizm skazany jest na nieuchronną
klęskę. Człowiek demokratycznego Zachodu nie jest w stanie
wyobrazić sobie rzeczywistości, w której nie można czegoś
wypowiedzieć, stwierdzić publicznie czy ogłosić.
Tymczasem tuż obok niego, w świecie
skurczonym do rozmiarów parugodzinnego lotu z Waszyngtonu do Moskwy,
żyją ludzie odlegli od niego o czasoprzestrzeń jaka dzieli wczesne
średniowiecze od wolnych wyborów burmistrza Nowego Jorku. Nie tylko
nie mogą oni mówić co uważają za właściwe do powiedzenia, ale
nie wolno im także myśleć inaczej niż mają to przepisane przez
polityczny kanon rządzący ich życiem. W tym miejscu wolny,
oczyszczony z narośli wielowiekowych zahamowań, obciążeń i
konwenansów człowiek demokratycznego Zachodu powie: „To nonsens!
Jak można stworzyć warunki, w, których człowiek nie może
pomyśleć co chce? Przecież myślenie nie jest procesem społecznym,
lecz psychicznym. Człowiek myśli co chce, mówi zaś co uważa za
stosowne w danej sytuacji. Jeśli nie chce czegoś powiedzieć, to
tego nie mówi”. Tym samym, człowiek Zachodu zakłada wolny wybór
wypowiedzenia tego co chce jako nienaruszalny aksjomat. Wyklucza on
istnienie rzeczywistości, w której taki wolny wybór nie istnieje.
Niemniej, taka rzeczywistość jest faktem, takim samym jak jego
niezdolność pojęcia tego faktu. Jeśli słowo jest naturalny
konsekwencją myśli, to w komunizmie następuje zasadnicze załamanie
się tej współzależności, co w oczywisty i całkiem nowy sposób
determinuje i myśl i słowo. Może najdobitniej ujął to zjawisko w
słowa wybitny pisarz rosyjski po swej ucieczce na Zachód; pisał
on: „Najbardziej normalne, najbardziej naturalne, najbardziej
istotne ze wszystkich pragnień: mówienie prawdy, lub tego co się
myśli — jest w Rosji Sowieckiej zapomnianym i nierealnym snem.
Podczas całego swojego świadomego życia człowiek w komunizmie
żyje w strachu aby nie powiedzieć czegoś, .czego nie należy
głośno wypowiedzieć ...”
To, że są rzeczy jakich nie należy
głośno mówić stanowi o niewoli myśli w większym stopniu, niż
to, że są rzeczy, których nie wolno głośno mówić. Strach przed
samym sobą przeistacza się w wewnętrzną samokontrolę,
odczłowieczającą człowieka w stopniu groźniejszym niż
polityczny zakaz wypowiadania niedozwolonych poglądów. Wolność
myśli może być problemem psychologicznym, ale jako zasada
społeczna zakłada możność, a nawet konieczność wolnej
wypowiedzi. Gdy pierwsi Amerykanie deklarowali wolność sumienia
jako naczelną wartość, dla której opuszczali swe kraje rodzinne w
Europie i z której zamierzali uczynić kamień węgielny życia w
Nowym Świecie — mieli oni na myśli możność otwartego
przyznania się do tego, że są purytanami, kwakrami,
nonkonformistami. W komunizmie koło cofnięte zostało o 400 lat
wstecz: wolność sumienia uchodzi ex officio za psychiczny trąd.
Sumienie człowieka nie należy do niego, lecz do klasy społecznej
przed rewolucją, i ma być sztucznie prefabrykowane po rewolucji w
coś, co wzniosie nazywa się przynależnością społeczną,
faktycznie zaś stanowi sztucznie wykoncypowany przez teoretyków,
polityków i administratorów przepis na człowieka. Jest więc
rzeczą naturalną, że myśli człowieka — tak jak jego
zachowanie, prawa, obowiązki, przeszłość, teraźniejszość i
przyszłość — podlegają ścisłej kodyfikacji i nieustającemu
kształtowaniu, człowiek w komunizmie nie rozwija się sam, nie
formuje go życie, nie określają go drudzy, bliscy mu ludzie.
Człowieka w komunizmie stwarza przepis, recepta, kartka papieru
przepisywana codziennie przez specjalnie przeznaczonych do tego
zadania planistów, którzy pojęcia nie mają o kształcie nosa
faktycznego człowieka, kolorze jego oczu, bólach brzucha,
nastrojach smutku i trapiących go troskach. Wiedza ta zresztą nie
należy do ich obowiązków i fakty nic ich nie obchodzą, ale
zastrzegają oni sobie absolutną władzę nad regulowaniem
wszystkiego co człowieka dotyczy, nawet kształtu jego nosa, jeśli
to uznają za stosowne. Zrewoltowane młode pokolenia chronią się
zawsze za coś czego nie dostają od życia, czego nie mogą dostać
w danej chwili, czego im właśnie nie wolno. Zakaz stanowi dla nich
tarczę, którą trzymają przed sobą posuwając się do przodu w
bunt. Gdyby nie było zakazu, nie byłoby potrzeby buntu, stąd zakaz
jest równie ważki i cenny jak sam bunt. Właściwością zakazu w
demokracjach jest zazwyczaj jego chwiejność, połowiczność,
pokonywalność. Istnieje instytucjonalnie założona możliwość
przełamywania zakazu. Ta możliwość sprawia, że bunt młodych na
Zachodzie zawiera w sobie równie wiele waloru moralnego, jak i
niezbyt czystych chwytów, bądź zwykłego nadużycia istniejących
swobód i samowoli przedstawianej jako cnota. Jeśli na przykład
jakaś grupa społeczna ma prawne i faktyczne możliwości postępu i
realizowania swych celów, lecz jej poszczególni członkowie nie
uzyskują odpowiednich — w ich własnym przekonaniu — osiągnięć
na skutek, najczęściej, indywidualnych mankamentów, jednostki te
łączą się w ruch Ten szerszy związek jednostek z kolei
proklamuje, że grupie coś jest odmówione i przedstawia
jednostkowe, często prywatne niedobory i klęski jako błędy
systemu społeczno— politycznego, bądź zwala winę na inne grupy
społeczne, oskarżając je o często zmitologizowane prześladowania
Niemniej, tak spreparowane pretensje otrzymują w prawidłowo
funkcjonujących demokracjach dostateczną ilość uwagi, rozgłosu i
reklamy aby przekształcić się w tzw. problem społeczny, badany i
rozwiązywany w ramach ogólnospołecznych konieczności i
priorytetów. W ten sposób ruchy społeczne — większe, mniejsze i
całkiem małe, słuszne, niesłuszne i wręcz karykaturalne —
rodzą się w demokracjach na zasadzie niezniszczalnej perpetuum
mobile i stanowią o niedoskonałej doskonałości demokracji, o jej
wiecznej młodości i dynamizmie, nie zawsze racjonalnym, lecz na
ogół zawsze pchającym świat do przodu.
Ten stan rzeczy jest nie do pomyślenia
w komunizmie Jeśli w demokracjach wolność wypowiedzi nie jest
równoznaczna z osiągnięciem politycznego czy społecznego celu,
nie oznacza automatycznej realizacji postulatu, to przecież zawsze
stanowi konkretny punkt wyjścia dla przeobrażeń. Przeciwstawianie
się tedy, w warunkach demokratycznych, jest pojęciem sprecyzowanym.
Tam, gdzie nie ma wolności wyrażania przekonań, zakaz wkracza w
metafizykę, a przeciwstawianie się nabiera nieskończoności
mętnych, niejasnych znaczeń. Tam, gdzie istnieje niepodważalna, w
pojęciu władców, zasada tego co ludziom wolno, a czego nie wolno,
gdzie władza nad umysłem ludzkim uzurpuje sobie przywilej nawet do
ustanawiania przepisu na przeciwstawianie się tej władzy,
rzeczywisty opór zasłonięty jest często pozornym oporem, ilość
odcieni oporu jest nie do ustalenia, a sam akt oporu zostaje
beznadziejnie skorumpowany i zdekomponowany. W okresie stalinizmu
chłopiec noszący na głowie crew cut, a nie stalinowską fryzurę
„na jeża”, lub dziewczyna z końskim ogonem, uchodzili na
uniwersytetach za heroicznych nonkonformistów, bez względu na to w
co wierzyli i jakie wygłaszali opinie. Ich uczesanie było aktem
przeciwstawiania się, lecz interpretacja tego aktu mogła być
różnoraka. Można w nim było widzieć opór przeciw zasadom i
kryteriom, można też było dostrzec w nim kamuflaż dla
propagowania komunizmu w atrakcyjniejszej postaci. Pomiędzy obydwoma
przypuszczeniami zawierała się nieskończoność możliwych
odcieni, dogmat w komunizmie jest bowiem tak wymienny jak filter w
samochodzie — gdy się zużyje, wyrzuca się go i zastępuje nowym
dogmatem. Stąd, jeśli w pewnych sytuacjach historycznych i
politycznych komunizm potrzebuje zjawisk oporu, manifestacji oporu,
wtedy organizuje sobie opór pod ścisłą kontrolą. Cel stwarzania
pozorów oporu jest dwojaki: albo trzeba się wykazać tolerancją
dla oporu wobec niekomunistycznego świata, albo istnieje potrzeba
prowokacji — czyli sztucznego stworzenia ogniska oporu dla
wdrożenia okrutnych represji w celach pedagogicznych czy
dydaktycznych. Te schematy nasuwają pytanie równie zasadnicze jak
dla zachodniodemokratycznej umysłowości niezrozumiałe, a
mianowicie: co opierającym się i przeciwstawiającym młodym
ludziom w komunizmie wolno, a czego im nie wolno?
Odpowiedź jest prosta: nie wolno im
niczego, natomiast wolno im nie zagrażać istniejącemu porządkowi.
Ich ewentualny opór, jeśli zajdzie jego potrzeba, ma być określany
szczegółowo przez powołane do tego organy kontroli jak aparat
partyjny i policja bezpieczeństwa. Minimalne przekroczenie
wyznaczonych granic powoduje represje, których perfidii, cynizmu i
bezwzględności człowiek Zachodu nie potrafi sobie wyobrazić ani
zrozumieć. Męty społeczne, alfonsi i kryminaliści, przebrani pod
troskliwym okiem policji politycznej za „robotników”, wdzierają
do audytoriów uniwersyteckich, w których studenci rzekomo dyskutuje
problemy nie dozwolony do dyskusji, i biją wszystkich obecnych —
studentów i profesorów — do utraty przytomności, aż do wypadków
całożyciowego kalectwa. Nazywa się to spontanicznym gniewem ludu w
obronie swojej partii i jej ideałów. W marcu 1968 roku, gdy polscy
studenci protestowali przeciw bezprawnemu aresztowaniu swoich
kolegów, „robotnicy” zabili ciężarną studentkę, tratując ją
butami na śmierć, na bruku ulicy. Gazety warszawskie zgodnie
opisały ten incydent jako „unieszkodliwienie agenta CIA przez
oburzonych prowokacją robotników”. Długoletnie wyroki więzienia
i zesłanie do obozów koncentracyjnych są zwykłą odpowiedzią
komunizmu studentom, którzy pragną zadać pytania władzy
politycznej i reprezentowanemu przezeń światopoglądowi. Najlżejszą
karą jest relegacja z uczelni, oznaczająca przekreślenie raz na
zawsze wszelkich ambicji życiowych, albowiem wszystkie uniwersytety
należą do państwa, czyli do rządu, i usunięcie z jednego
powoduje automatycznie nieprzyjmowanie „winnego” przez inne.
Równie popularną karą jest przymusowe wcielanie do wojska na okres
nieoznaczony, przeciągający się w praktyce do 5–7 lat, bo tylko
wojsko, a nie ustawy, czy przepisy, decyduje kiedy zwolnić tak
zwerbowanego żołnierza.
Młody buntownik na Zachodzie,
występując przeciw kapitalistycznej demokracji, czuje się poza jej
systemem wraz z momentem przyjęcia komunii swego buntu. Żyje w nim
walcząc z nim każdą swą myślą, każdym słowem, a częstokroć
każdym czynem. Uważa się za szturmującego z zewnątrz jakąś
potężną fortecę, której wewnętrzne prawa moralne i racjonalne
nie obowiązują go. Jest to zadziwiająca specyfika demokracji, że
można w niej żyć przeciw niej, odrzucając wszystko co jej, a mimo
to prosperować, korzystać z jej przywilejów, nie czuć się
zagrożonym ani jako osoba, ani jako obywatel. W przedziwny sposób
demokracje gwarantują całą potęgę i skuteczność nienawidzenia
tym, którzy ich nienawidzą i pragną zniszczyć. Są to stany i
uczucia nieznane sprzeciwiającemu się komunizmowi w komunizmie.
Czując rozpaczliwie swój sprzeciw i swą nienawiść do komunizmu,
czuje się on jednak zawsze otoczony, obezwładniony i wchłonięty
przez system. Szybko też dochodzi do wniosku, że jeżeli uda mu się
kiedykolwiek coś zmienić, będzie to zmiana w ramach systemu — i
taką ewentualność zaczyna uważać za maksymalnie możliwe
osiągnięcie. Wniosek taki prowadzi go do postawy rewizjonisty. Co
to jest rewizjonizm wymaga jednak oddzielnego omówienia.
Ciekawa rola przypada w takim układzie
organizacjom młodzieżowym. Gdyby w ramach jakiejś powieściowej
fantazji udało się amerykańskiemu studentowi wkraść na zebranie
organu partyjnego decydującego o działalności organizacji
młodzieżowych w komunizmie, przeżyłby on szok, z którego nie
otrząsnąłby się już nigdy. Gdyby próbował o tym opowiadać
kolegom na amerykańskim campusie — zabiliby go lub wpakowali do
szpitala wariatów. Organizacja szkolna, czy studencka w kraju
komunistycznym jest tylko jedna i ma zupełny monopol we wszystkich
szkołach i na wszystkich uniwersytetach. Próby organizowania innych
organizacji są zakazane, nielegalne i karane długoletnim więzieniem
bez względu na wiek oskarżonego: w Polsce i na Węgrzech skazywano
15–letnich chłopców na 10–letnie więzienie za zbieranie się w
prywatnych domach i słuchanie amerykańskich płyt jazzowych, co za
czasów stalinowskich określane było przez policję polityczną
jako działalność wywrotowa. Z kolei niezawisłość czy nawet
autonomia oficjalnej organizacji młodzieżowej — mimo, że
proklamowana na każdym kroku w oficjalnych deklaracjach — jest
zupełną fikcją. Organizacja taka nie jest przez młodzież
stworzona, przeciwnie, jest tworem ludzi starszych, często całkiem
starych, jest przez nich wymyślona, zaplanowana, zaopatrzona w
ideologię, cele, zadania, politykę, taktykę a nawet ideały
codziennego życia i wzory postępowania. Nie należy ona do
młodzieży, lecz młodzież należy do niej. Pojęcia tak potoczne w
demokracjach, jak rozdźwięk między pokoleniami czy odrębny
interes młodzieży, nie mają w niej prawa bytu, są zakazane jej
aktywistom w publicznych rozważaniach pod groźbą surowych kar.
Partia komunistyczna uważa się za jedynego reprezentanta wszystkich
bez wyjątku, więc młodzieży i dzieci, aż do noworodków
włócznie. Stąd konflikt międzypokoleniowy jest w jej pojęciu
wymysłem i podstępem burżuazyjnych ideologów usiłujących
rozładować] solidarność klasową w imię wyimaginowanych,
kontrrewolucyjnych podziałów. Według Partii doskonała zbieżność
interesów istnieje pomiędzy studentem pierwszego roku biologii, a
rezydentem domu starców, o ile tylko obaj bezgranicznie kochają
Partię. Szkolną organizacją młodzieżową rządzi więc w sposób
dyktatorski dzielnicowy komitet Partii, któremu podlega dana szkoła,
jej zebrania prowadzone są przez dorosłych, często starszawych
instruktorów, którzy przychodzą w organizacyjnych mundurach,
czerwonych krawatach itd. Są to płatni pracownicy aparatu Partii,
tzw. agitatorzy, odkomenderowani do „pracy z młodzieżą”. Ich
tępota, łysiny, pseudo—dziarskość sposobu bycia, wzorowana na
wojskowo–koszarowych zasadach i wartościach i uważana za ideał
postawy życiowej, ich bezdusznie recytowane formułki polityczne
harmonizują groteskowo z atmosferą pseudozapału i nibyoddania
sprawie jaka panuje obowiązkowo na takich zebraniach. Ślepe
posłuszeństwo aktywistów nabiera w końcu charakteru bezbłędnie
zorganizowanego imbecylizmu. Jeśli wierzyć w to co mówią i
deklarują na zebraniach, wynika z tego, że wierzą i akceptują
przekonania i zasady 70—letnich przywódców partyjnych, którzy
widzą i oceniają dzisiejszy świat według jego problemów i
możliwości sprzed 50 lat. Sekretarze partyjni ze sklerozą i
reumatyzmem decydują o tym, co dzisiejsi teen– agers mają
krzyczeć na ulicznych manifestacjach i jakiej muzyki mają słuchać.
Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że posada aktywisty młodzieżowego
jest doskonale płatna i każdy kto zgadza się być tzw. przywódcą
młodzieży i wygłaszać przemówienia na publicznych mityngach i
zjazdach „reprezentantów” polskiej, czeskiej czy rosyjskiej
młodzieży otrzymuje specjalne premie za każdy okrzyk wzniesiony
przeciw amerykańskiemu „imperializmowi”.
I tylko jednego młody buntujący się
Amerykanin zazdrościć może młodemu przeciwstawiającemu się
rówieśnikowi w komunizmie. Ten drugi tęskni za konkretną
wolnością i domyśli się jej smaku. Pierwszy posiada ją, czego
rezultatem jest przesyt, utrata smaku i trudnych rozkoszy zdobywania
wolności. Na Zachodzie młodzież ma już tylko sex i politykę. Na
Wschodzić młodzież walczy jeszcze o chleb swobód, przy którym
sex i polityka są jak ciastka, które nie nasycą nikogo. Stąd ów
rozpaczliwy okrzyk studenta Columbia University podczas jednego z
radykalno–rewolucyjnych zebrań: We’ll never have a revolution
iIn this country. Too many people are to happy!” Nieszczęścia,
rozpaczy, krzywdy jako amunicji do przewrotów nigdy w komunizmie nie
zabraknie. Ich nadmiar zaś powoduje, że ludzie są tak bezbrzeżnie
i ostatecznie nieszczęśliwi, iż niezdolni są do myśli o oporze,
do walki i wyzwolenia samych siebie od komunizmu. Ale czy będzie tak
zawsze? Słowa „Międzynarodówki”, komunistycznego hymnu: „Bój
to będzie ostatni...” brzmią właśnie najfałszywiej w krajach
opanowanych przez komunizm. Nawet jeśli przeciwstawianie się tam
jest dziś irracjonalną, a nawet surrealistyczną postawą duchową,
to wszyscy jednak tam wiedzą, że Księga Rodzaju nie została
jeszcze zamknięta i jakieś boje będą.
Leopold Tyrmand, Cywilizacja
komunizmu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.