wtorek, 17 czerwca 2014

Jak przeciwstawiać się w młodym wieku


Młody wiek jest wspaniałym czasem przeciwstawiania się. Upojenia i rozkosze oporu płyną wtedy z głęboko przeżywanego przekonania, że świat może, a nawet musi być zmieniany. Wprawdzie w komunizmie młody człowiek przekonywa się szybko o tym jak ciężko i niebezpiecznie jest być tym, który zabiera się do zmieniania świata, lecz uroki buntu pozostają niezatarte. Od zarania świadomie sformułowanej myśli i uświadomionej chęci jej wypowiedzenia człowiek w komunizmie staje wobec dręczącego dylematu, którego jednym członem jest imperatyw sprzeciwu, drugim zaś — świadomość jałowości sprzeciwu. Dzieciństwo, szkoła, pierwsze lata dojrzałości uczą, że nie ma sensu przeciwstawiać się, gdyż każdy opór skazany jest z góry na klęskę. Tradycje oporu nie istnieją, w nauce historii nie ma o nich najdrobniejszej wzmianki, głucho o nich w prasie, w literaturze, w kinie. W rodzinie czy wśród przyjaciół wspomina się o nich czasem, lecz tylko jako ó katastrofach osobistych, egzystencjach zaprzepaszczonych w więzieniach lub w krańcowej nędzy. Pokolenia odcięte są od innych pokoleń, nawet bezpośrednio je poprzedzających. Patrzenie wstecz niczego nie daje, zróżnicowanie stylowe epok i generacji nie istnieje, lata dwudzieste niczym nie różnią się od trzydziestych, a też od pięćdziesiątych — nie odróżnia ich ani piosenka, ani rodzaj spódnicy, ani architektura. Jeśli w pokoleniu poprzednim buntowano się, pokolenie następne nic o tym nie wie, nigdzie nie ma śladu o wydarzeniach, drukowana informacja o nich nie istnieje, publicznie nie wolno o tym wspominać Literatura nie jest w stanie przenieść znaków buntu, ani pamięci o buncie, zabójcza efektywność komunistycznej cenzury unicestwi najoględniejszą aluzję. Najgłębsze i najodważniejsze książki, napisane w komunizmie, nie rejestrują, innych objawów oporu niż psychiczno—moralny sprzeciw jednostki w ramach własnej duszy Najbardziej prawi i wolni w swym pisarstwie pisarze, nawet pisząc bez nadziei na publikację swych dzieł, są tak zafascynowani niemożliwością przeciwstawiania się, że nawet rozważając los człowieka w komunizmie, czy dostrzegając zło w najprostszym ludzkim doświadczeniu, ostrożnie eliminują jakąkolwiek rejestrację drgnięć oporu w otaczającej ich rzeczywistości.

W krajach Europy wschodniej tradycja buntów przeciw przemocy jest bogata i uważana za wspaniały dorobek historyczny narodów. Toteż w początkach ery komunistycznej, gdy kłamstwo i nędza komunizmu objawiły się wschodnim Europejczykom w swym całym majestacie, brak skonkretyzowanego społecznie, ciągłe obecnego oporu w Rosji wydawał się ludziom rzeczą niezrozumiałą. Niedawne wspomnienia zaciekłej walki przeciw hitlerowskiej tyranii w której żadne okrucieństwa najeźdźców nie potrafiły wykorzenić wciąż narastającego oporu, zdawały się wskazywać drogę. Wystarczyło jednak parę lat zaledwie, by społeczeństwa wschodnioeuropejskie uświadomiły sobie, że władza w rękach komunistów stanowi groźniejsze niebezpieczeństwo od hitleryzmu, że cele i praktyka komunizmu są bardziej ludobójcze niż eksterminacyjne szaleństwo nazistów. Mimo to, a może właśnie dlatego, nie powstał żaden ruch oporu choćby odległe przypominający antyhitlerowską koncentrację zbiorowego wysiłku.

Rozciągając swą władzę nad Europą wschodnią Rosjanie likwidowali z zimną zaciekłością wszystkie ośrodki walki przeciw Hitlerowi, oskarżając ludzi, którzy przez 6 lat walczyli po bohatersku z Niemcami lub gnili w obozach koncentracyjnych, o to, że w gruncie rzeczy byli oni niemieckimi agentami przeznaczonymi do walki z komunizmem. Był to prostacki chwyt, oparty o brutalną zasadę dialektyczną, według której każdy uzbrojony niekomunista musi być z natury rzeczy antykomunistą, każdy zaś antykomunista eo ipso faszystowskim bandytą. Okazało się wkrótce, że tam gdzie w sądzie i w redakcji gazety siedzi funkcjonariusz tej samej policji politycznej, która wyśledziła i aresztowała, wymiar sprawiedliwości przeradza się w tragiczną parodię. Zdumione społeczeństwa oglądały więc w mass–media przedziwne procesy ludzi, którzy przez całą wojnę dawali dowody bezprzykładnego heroizmu i ofiarności, a teraz siedzieli nagle skuleni ze strachu na ławach oskarżonych, przyznając się do najbezsensowniejszych zarzutów, recytując groteskowo śmieszne litanie swych absurdalnych win i przestępstw, wysłuchujących bez słowa protestu karykaturalnych uzasadnień wyroków. Ludzie czytali w gazetach o księżach, którzy spędzili nieskazitelne życie w służbie Bożej, teraz zaś na ławie oskarżonych przyznawali się do zamordowania podrzutka płci żeńskiej; lub słuchali w radio głosów sławnych profesorów fizyki samooskarżających się w Warszawie, Pradze i Budapeszcie, że przez całe życie byli agentami wojskowego wywiadu Hondurasu. Po czym ludzie ci znikali, ich trupy wywożone były nocą z piwnic polskiej, czeskiej, czy węgierskiej policji politycznej, i nikt poza ich rodzinami nigdy już o nich nie wspominał.

Wtedy też społeczeństwa zrozumiały instynktownie dlaczego przez 20 lat z Rosji nie dochodziły żadne wieści o społecznie sprawdzalnym oporze, mimo że opór psychiczny przeciw komunizmowi stanowi tam taki sam tlen istnienia jak wszędzie gdzie zapanował komunizm. Do świadomości społeczeństw przeniknęło paraliżujące rozeznanie komunistycznej technologii władzy, która sformułowała i zastosowała TAK nieludzkie odczynniki rozkładu ludzkiej woli, wynalazła TAK nowe metody narkotyzowania całych narodów strachem i poczuciem jałowości egzystencji i bezsensowności życiowych funkcji, że powoli, jakby przy pomocy jakiejś potwornej antyczłowieczej chemii, wywabiła z duszy ludzkiej odruch protestu, a więc intencję oporu — unicestwiając tym samym w zalążku ewentualny akt oporu. Bezbrzeżna pogarda dla prawdy i prawdo, podobieństwa przynosiła owoce: absurd, wygnany bezlitośnie z literatury i sztuki, stawał się w rękach filozoficznych monistów, przekonanych święcie o teologicznych wartościach budowanego przez nich świata, najskuteczniejszym narzędziem władzy nad ustępującymi, obezwładnionymi umysłami. Wschodni Europejczycy pojęli na czym polega przerażająca wyższość skrajnej lewicy, która zdobyła władzę i stosuje terror dla jej utrzymania, nad skrajną prawicą, która dla utrzymania się przy władzy tylko masowo zabija. Powolne, metodyczne unicestwianie człowieczeństwa przez zwycięską lewicę powoduje paraliż heroizmu w służbie przeciwstawiania się ideom, moralności politycznej i systemom rządzenia, nieznany dotąd ludzkości.

A przecież ciągle czytamy w gazetach o tym, że ktoś się przeciwstawia. Nieustająco natykamy się na dowody istnienia oporu. Tu i ówdzie izolowane grupki intelektualistów i studentów protestują, opierają się. Zjawisk tych nie należy mieszać ze spontanicznymi eksplozjami otwartego buntu, jakie miały miejsce doraźnie w Berlinie, Poznaniu, Budapeszcie w ciągu ostatnich 25 lat. Erupcje te uświadomiły światu, że społeczeństwa nie zgadzają się na komunizm, miały one doniosłe znaczenie, ich skutki bywały różne i niezbyt doniosłe. W Polsce przyniosły 2 lata łagodniejszego klimatu politycznego. W Berlinie spowodowały rzucenie na rynek znacznej ilości towarów konsumpcyjnych. Na Węgrzech, po krwawej hekatombie, przyniosły względną stabilizację gospodarczą bezładnych koncesji politycznych. Komunizm nie boi się buntów zbrojnych, ani powstań — wie że zawsze sobie z nimi poradzi, otwarta rewolta jest niemożliwa przeciw współczesnej technologii w służbie współczesnego totalizmu, a demokratyczny Zachód w kilka miesięcy zapomni o najkrwawszych represjach.

Naprawdę komunizm boi się tylko pisarzy, studentów i izolowanych, skazanych na zagładę liberałów. Wie, że są oni tym depozytem niezależnej myśli, po który nie można sięgnąć, myśl zaś jest ową przestrzenią, na której rozegra się ostateczna walka. Myśl można ukryć głęboko i przechować długo, jest to terytorium, nad którym nie można rozciągać kontroli — a brak kontroli oznacza klęskę komunizmu. Stąd celem najzawziętszych ataków, planowanych przez najbezwzględniejsze sztaby, jest myśl człowieka. Od zaciekłego i okrutnego gwałcenia, zniewalania i obezwładniania myśli komunizm nie odstąpi nigdy. Użyje każdego środka by ją sobie podporządkować, nawet jeśli droga do tego prowadzi poprzez zbrodnicze wyjałowienie, sproszkowanie i absurdalne odczłowieczenie myśli. Komunizm boi się nie tylko myśli sformułowanej, boi się także jej bardziej rudymentarnych postaci jak impuls, skłonność czy upodobanie. „Gdy pokazywałem reprodukcję obrazu Braque’a dzieciom, które nigdy w życiu nie widziały niczego innego poza Leninem z gipsu, portretami Stalina czy malowidłami socrealistycznych malarzy, tylko jeden chłopczyk powiedział: „To ładne!”, aczkolwiek nie potrafił uzasadnić dlaczego to mu się podoba. Ale jeden był...” — opowiadał kiedyś pewien polski historyk sztuki. Komunizm ustawił sam siebie w sytuacji moralno–ideowej, której logika uczy go, że aby utrzymać się u władzy, musi on albo wykorzenić z tego chłopca to co mu się zaledwie podoba, albo go zabić. Inaczej chłopiec będzie rozsadnikiem antykomunizmu. Więc komunizm wybiera drugie rozwiązanie, wnioskując poprawnie, że nie sposób dowiedzieć się o impulsach i upodobaniach wszystkich poddanych. Ponieważ jednak nie można wymordować wszystkich swych poddanych, więc poddaje ich ciśnieniom psychicznym o intensywności i wszechobecności nieznanej dotąd w historii społeczeństw. W ten sposób stara się zabić ich myśl. Czyli ich człowieczeństwo.

Stara się, lecz bezskutecznie, gdyż można fizycznie roztrzaskać aparat myślenia, lecz myśli zabić nie można. Wysnuć stąd można optymistyczną konkluzję, że — w perspektywie historii — komunizm skazany jest na nieuchronną klęskę. Człowiek demokratycznego Zachodu nie jest w stanie wyobrazić sobie rzeczywistości, w której nie można czegoś wypowiedzieć, stwierdzić publicznie czy ogłosić.

Tymczasem tuż obok niego, w świecie skurczonym do rozmiarów parugodzinnego lotu z Waszyngtonu do Moskwy, żyją ludzie odlegli od niego o czasoprzestrzeń jaka dzieli wczesne średniowiecze od wolnych wyborów burmistrza Nowego Jorku. Nie tylko nie mogą oni mówić co uważają za właściwe do powiedzenia, ale nie wolno im także myśleć inaczej niż mają to przepisane przez polityczny kanon rządzący ich życiem. W tym miejscu wolny, oczyszczony z narośli wielowiekowych zahamowań, obciążeń i konwenansów człowiek demokratycznego Zachodu powie: „To nonsens! Jak można stworzyć warunki, w, których człowiek nie może pomyśleć co chce? Przecież myślenie nie jest procesem społecznym, lecz psychicznym. Człowiek myśli co chce, mówi zaś co uważa za stosowne w danej sytuacji. Jeśli nie chce czegoś powiedzieć, to tego nie mówi”. Tym samym, człowiek Zachodu zakłada wolny wybór wypowiedzenia tego co chce jako nienaruszalny aksjomat. Wyklucza on istnienie rzeczywistości, w której taki wolny wybór nie istnieje. Niemniej, taka rzeczywistość jest faktem, takim samym jak jego niezdolność pojęcia tego faktu. Jeśli słowo jest naturalny konsekwencją myśli, to w komunizmie następuje zasadnicze załamanie się tej współzależności, co w oczywisty i całkiem nowy sposób determinuje i myśl i słowo. Może najdobitniej ujął to zjawisko w słowa wybitny pisarz rosyjski po swej ucieczce na Zachód; pisał on: „Najbardziej normalne, najbardziej naturalne, najbardziej istotne ze wszystkich pragnień: mówienie prawdy, lub tego co się myśli — jest w Rosji Sowieckiej zapomnianym i nierealnym snem. Podczas całego swojego świadomego życia człowiek w komunizmie żyje w strachu aby nie powiedzieć czegoś, .czego nie należy głośno wypowiedzieć ...”

To, że są rzeczy jakich nie należy głośno mówić stanowi o niewoli myśli w większym stopniu, niż to, że są rzeczy, których nie wolno głośno mówić. Strach przed samym sobą przeistacza się w wewnętrzną samokontrolę, odczłowieczającą człowieka w stopniu groźniejszym niż polityczny zakaz wypowiadania niedozwolonych poglądów. Wolność myśli może być problemem psychologicznym, ale jako zasada społeczna zakłada możność, a nawet konieczność wolnej wypowiedzi. Gdy pierwsi Amerykanie deklarowali wolność sumienia jako naczelną wartość, dla której opuszczali swe kraje rodzinne w Europie i z której zamierzali uczynić kamień węgielny życia w Nowym Świecie — mieli oni na myśli możność otwartego przyznania się do tego, że są purytanami, kwakrami, nonkonformistami. W komunizmie koło cofnięte zostało o 400 lat wstecz: wolność sumienia uchodzi ex officio za psychiczny trąd. Sumienie człowieka nie należy do niego, lecz do klasy społecznej przed rewolucją, i ma być sztucznie prefabrykowane po rewolucji w coś, co wzniosie nazywa się przynależnością społeczną, faktycznie zaś stanowi sztucznie wykoncypowany przez teoretyków, polityków i administratorów przepis na człowieka. Jest więc rzeczą naturalną, że myśli człowieka — tak jak jego zachowanie, prawa, obowiązki, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość — podlegają ścisłej kodyfikacji i nieustającemu kształtowaniu, człowiek w komunizmie nie rozwija się sam, nie formuje go życie, nie określają go drudzy, bliscy mu ludzie. Człowieka w komunizmie stwarza przepis, recepta, kartka papieru przepisywana codziennie przez specjalnie przeznaczonych do tego zadania planistów, którzy pojęcia nie mają o kształcie nosa faktycznego człowieka, kolorze jego oczu, bólach brzucha, nastrojach smutku i trapiących go troskach. Wiedza ta zresztą nie należy do ich obowiązków i fakty nic ich nie obchodzą, ale zastrzegają oni sobie absolutną władzę nad regulowaniem wszystkiego co człowieka dotyczy, nawet kształtu jego nosa, jeśli to uznają za stosowne. Zrewoltowane młode pokolenia chronią się zawsze za coś czego nie dostają od życia, czego nie mogą dostać w danej chwili, czego im właśnie nie wolno. Zakaz stanowi dla nich tarczę, którą trzymają przed sobą posuwając się do przodu w bunt. Gdyby nie było zakazu, nie byłoby potrzeby buntu, stąd zakaz jest równie ważki i cenny jak sam bunt. Właściwością zakazu w demokracjach jest zazwyczaj jego chwiejność, połowiczność, pokonywalność. Istnieje instytucjonalnie założona możliwość przełamywania zakazu. Ta możliwość sprawia, że bunt młodych na Zachodzie zawiera w sobie równie wiele waloru moralnego, jak i niezbyt czystych chwytów, bądź zwykłego nadużycia istniejących swobód i samowoli przedstawianej jako cnota. Jeśli na przykład jakaś grupa społeczna ma prawne i faktyczne możliwości postępu i realizowania swych celów, lecz jej poszczególni członkowie nie uzyskują odpowiednich — w ich własnym przekonaniu — osiągnięć na skutek, najczęściej, indywidualnych mankamentów, jednostki te łączą się w ruch Ten szerszy związek jednostek z kolei proklamuje, że grupie coś jest odmówione i przedstawia jednostkowe, często prywatne niedobory i klęski jako błędy systemu społeczno— politycznego, bądź zwala winę na inne grupy społeczne, oskarżając je o często zmitologizowane prześladowania Niemniej, tak spreparowane pretensje otrzymują w prawidłowo funkcjonujących demokracjach dostateczną ilość uwagi, rozgłosu i reklamy aby przekształcić się w tzw. problem społeczny, badany i rozwiązywany w ramach ogólnospołecznych konieczności i priorytetów. W ten sposób ruchy społeczne — większe, mniejsze i całkiem małe, słuszne, niesłuszne i wręcz karykaturalne — rodzą się w demokracjach na zasadzie niezniszczalnej perpetuum mobile i stanowią o niedoskonałej doskonałości demokracji, o jej wiecznej młodości i dynamizmie, nie zawsze racjonalnym, lecz na ogół zawsze pchającym świat do przodu.

Ten stan rzeczy jest nie do pomyślenia w komunizmie Jeśli w demokracjach wolność wypowiedzi nie jest równoznaczna z osiągnięciem politycznego czy społecznego celu, nie oznacza automatycznej realizacji postulatu, to przecież zawsze stanowi konkretny punkt wyjścia dla przeobrażeń. Przeciwstawianie się tedy, w warunkach demokratycznych, jest pojęciem sprecyzowanym. Tam, gdzie nie ma wolności wyrażania przekonań, zakaz wkracza w metafizykę, a przeciwstawianie się nabiera nieskończoności mętnych, niejasnych znaczeń. Tam, gdzie istnieje niepodważalna, w pojęciu władców, zasada tego co ludziom wolno, a czego nie wolno, gdzie władza nad umysłem ludzkim uzurpuje sobie przywilej nawet do ustanawiania przepisu na przeciwstawianie się tej władzy, rzeczywisty opór zasłonięty jest często pozornym oporem, ilość odcieni oporu jest nie do ustalenia, a sam akt oporu zostaje beznadziejnie skorumpowany i zdekomponowany. W okresie stalinizmu chłopiec noszący na głowie crew cut, a nie stalinowską fryzurę „na jeża”, lub dziewczyna z końskim ogonem, uchodzili na uniwersytetach za heroicznych nonkonformistów, bez względu na to w co wierzyli i jakie wygłaszali opinie. Ich uczesanie było aktem przeciwstawiania się, lecz interpretacja tego aktu mogła być różnoraka. Można w nim było widzieć opór przeciw zasadom i kryteriom, można też było dostrzec w nim kamuflaż dla propagowania komunizmu w atrakcyjniejszej postaci. Pomiędzy obydwoma przypuszczeniami zawierała się nieskończoność możliwych odcieni, dogmat w komunizmie jest bowiem tak wymienny jak filter w samochodzie — gdy się zużyje, wyrzuca się go i zastępuje nowym dogmatem. Stąd, jeśli w pewnych sytuacjach historycznych i politycznych komunizm potrzebuje zjawisk oporu, manifestacji oporu, wtedy organizuje sobie opór pod ścisłą kontrolą. Cel stwarzania pozorów oporu jest dwojaki: albo trzeba się wykazać tolerancją dla oporu wobec niekomunistycznego świata, albo istnieje potrzeba prowokacji — czyli sztucznego stworzenia ogniska oporu dla wdrożenia okrutnych represji w celach pedagogicznych czy dydaktycznych. Te schematy nasuwają pytanie równie zasadnicze jak dla zachodniodemokratycznej umysłowości niezrozumiałe, a mianowicie: co opierającym się i przeciwstawiającym młodym ludziom w komunizmie wolno, a czego im nie wolno?

Odpowiedź jest prosta: nie wolno im niczego, natomiast wolno im nie zagrażać istniejącemu porządkowi. Ich ewentualny opór, jeśli zajdzie jego potrzeba, ma być określany szczegółowo przez powołane do tego organy kontroli jak aparat partyjny i policja bezpieczeństwa. Minimalne przekroczenie wyznaczonych granic powoduje represje, których perfidii, cynizmu i bezwzględności człowiek Zachodu nie potrafi sobie wyobrazić ani zrozumieć. Męty społeczne, alfonsi i kryminaliści, przebrani pod troskliwym okiem policji politycznej za „robotników”, wdzierają do audytoriów uniwersyteckich, w których studenci rzekomo dyskutuje problemy nie dozwolony do dyskusji, i biją wszystkich obecnych — studentów i profesorów — do utraty przytomności, aż do wypadków całożyciowego kalectwa. Nazywa się to spontanicznym gniewem ludu w obronie swojej partii i jej ideałów. W marcu 1968 roku, gdy polscy studenci protestowali przeciw bezprawnemu aresztowaniu swoich kolegów, „robotnicy” zabili ciężarną studentkę, tratując ją butami na śmierć, na bruku ulicy. Gazety warszawskie zgodnie opisały ten incydent jako „unieszkodliwienie agenta CIA przez oburzonych prowokacją robotników”. Długoletnie wyroki więzienia i zesłanie do obozów koncentracyjnych są zwykłą odpowiedzią komunizmu studentom, którzy pragną zadać pytania władzy politycznej i reprezentowanemu przezeń światopoglądowi. Najlżejszą karą jest relegacja z uczelni, oznaczająca przekreślenie raz na zawsze wszelkich ambicji życiowych, albowiem wszystkie uniwersytety należą do państwa, czyli do rządu, i usunięcie z jednego powoduje automatycznie nieprzyjmowanie „winnego” przez inne. Równie popularną karą jest przymusowe wcielanie do wojska na okres nieoznaczony, przeciągający się w praktyce do 5–7 lat, bo tylko wojsko, a nie ustawy, czy przepisy, decyduje kiedy zwolnić tak zwerbowanego żołnierza.

Młody buntownik na Zachodzie, występując przeciw kapitalistycznej demokracji, czuje się poza jej systemem wraz z momentem przyjęcia komunii swego buntu. Żyje w nim walcząc z nim każdą swą myślą, każdym słowem, a częstokroć każdym czynem. Uważa się za szturmującego z zewnątrz jakąś potężną fortecę, której wewnętrzne prawa moralne i racjonalne nie obowiązują go. Jest to zadziwiająca specyfika demokracji, że można w niej żyć przeciw niej, odrzucając wszystko co jej, a mimo to prosperować, korzystać z jej przywilejów, nie czuć się zagrożonym ani jako osoba, ani jako obywatel. W przedziwny sposób demokracje gwarantują całą potęgę i skuteczność nienawidzenia tym, którzy ich nienawidzą i pragną zniszczyć. Są to stany i uczucia nieznane sprzeciwiającemu się komunizmowi w komunizmie. Czując rozpaczliwie swój sprzeciw i swą nienawiść do komunizmu, czuje się on jednak zawsze otoczony, obezwładniony i wchłonięty przez system. Szybko też dochodzi do wniosku, że jeżeli uda mu się kiedykolwiek coś zmienić, będzie to zmiana w ramach systemu — i taką ewentualność zaczyna uważać za maksymalnie możliwe osiągnięcie. Wniosek taki prowadzi go do postawy rewizjonisty. Co to jest rewizjonizm wymaga jednak oddzielnego omówienia.

Ciekawa rola przypada w takim układzie organizacjom młodzieżowym. Gdyby w ramach jakiejś powieściowej fantazji udało się amerykańskiemu studentowi wkraść na zebranie organu partyjnego decydującego o działalności organizacji młodzieżowych w komunizmie, przeżyłby on szok, z którego nie otrząsnąłby się już nigdy. Gdyby próbował o tym opowiadać kolegom na amerykańskim campusie — zabiliby go lub wpakowali do szpitala wariatów. Organizacja szkolna, czy studencka w kraju komunistycznym jest tylko jedna i ma zupełny monopol we wszystkich szkołach i na wszystkich uniwersytetach. Próby organizowania innych organizacji są zakazane, nielegalne i karane długoletnim więzieniem bez względu na wiek oskarżonego: w Polsce i na Węgrzech skazywano 15–letnich chłopców na 10–letnie więzienie za zbieranie się w prywatnych domach i słuchanie amerykańskich płyt jazzowych, co za czasów stalinowskich określane było przez policję polityczną jako działalność wywrotowa. Z kolei niezawisłość czy nawet autonomia oficjalnej organizacji młodzieżowej — mimo, że proklamowana na każdym kroku w oficjalnych deklaracjach — jest zupełną fikcją. Organizacja taka nie jest przez młodzież stworzona, przeciwnie, jest tworem ludzi starszych, często całkiem starych, jest przez nich wymyślona, zaplanowana, zaopatrzona w ideologię, cele, zadania, politykę, taktykę a nawet ideały codziennego życia i wzory postępowania. Nie należy ona do młodzieży, lecz młodzież należy do niej. Pojęcia tak potoczne w demokracjach, jak rozdźwięk między pokoleniami czy odrębny interes młodzieży, nie mają w niej prawa bytu, są zakazane jej aktywistom w publicznych rozważaniach pod groźbą surowych kar. Partia komunistyczna uważa się za jedynego reprezentanta wszystkich bez wyjątku, więc młodzieży i dzieci, aż do noworodków włócznie. Stąd konflikt międzypokoleniowy jest w jej pojęciu wymysłem i podstępem burżuazyjnych ideologów usiłujących rozładować] solidarność klasową w imię wyimaginowanych, kontrrewolucyjnych podziałów. Według Partii doskonała zbieżność interesów istnieje pomiędzy studentem pierwszego roku biologii, a rezydentem domu starców, o ile tylko obaj bezgranicznie kochają Partię. Szkolną organizacją młodzieżową rządzi więc w sposób dyktatorski dzielnicowy komitet Partii, któremu podlega dana szkoła, jej zebrania prowadzone są przez dorosłych, często starszawych instruktorów, którzy przychodzą w organizacyjnych mundurach, czerwonych krawatach itd. Są to płatni pracownicy aparatu Partii, tzw. agitatorzy, odkomenderowani do „pracy z młodzieżą”. Ich tępota, łysiny, pseudo—dziarskość sposobu bycia, wzorowana na wojskowo–koszarowych zasadach i wartościach i uważana za ideał postawy życiowej, ich bezdusznie recytowane formułki polityczne harmonizują groteskowo z atmosferą pseudozapału i nibyoddania sprawie jaka panuje obowiązkowo na takich zebraniach. Ślepe posłuszeństwo aktywistów nabiera w końcu charakteru bezbłędnie zorganizowanego imbecylizmu. Jeśli wierzyć w to co mówią i deklarują na zebraniach, wynika z tego, że wierzą i akceptują przekonania i zasady 70—letnich przywódców partyjnych, którzy widzą i oceniają dzisiejszy świat według jego problemów i możliwości sprzed 50 lat. Sekretarze partyjni ze sklerozą i reumatyzmem decydują o tym, co dzisiejsi teen– agers mają krzyczeć na ulicznych manifestacjach i jakiej muzyki mają słuchać. Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że posada aktywisty młodzieżowego jest doskonale płatna i każdy kto zgadza się być tzw. przywódcą młodzieży i wygłaszać przemówienia na publicznych mityngach i zjazdach „reprezentantów” polskiej, czeskiej czy rosyjskiej młodzieży otrzymuje specjalne premie za każdy okrzyk wzniesiony przeciw amerykańskiemu „imperializmowi”.

I tylko jednego młody buntujący się Amerykanin zazdrościć może młodemu przeciwstawiającemu się rówieśnikowi w komunizmie. Ten drugi tęskni za konkretną wolnością i domyśli się jej smaku. Pierwszy posiada ją, czego rezultatem jest przesyt, utrata smaku i trudnych rozkoszy zdobywania wolności. Na Zachodzie młodzież ma już tylko sex i politykę. Na Wschodzić młodzież walczy jeszcze o chleb swobód, przy którym sex i polityka są jak ciastka, które nie nasycą nikogo. Stąd ów rozpaczliwy okrzyk studenta Columbia University podczas jednego z radykalno–rewolucyjnych zebrań: We’ll never have a revolution iIn this country. Too many people are to happy!” Nieszczęścia, rozpaczy, krzywdy jako amunicji do przewrotów nigdy w komunizmie nie zabraknie. Ich nadmiar zaś powoduje, że ludzie są tak bezbrzeżnie i ostatecznie nieszczęśliwi, iż niezdolni są do myśli o oporze, do walki i wyzwolenia samych siebie od komunizmu. Ale czy będzie tak zawsze? Słowa „Międzynarodówki”, komunistycznego hymnu: „Bój to będzie ostatni...” brzmią właśnie najfałszywiej w krajach opanowanych przez komunizm. Nawet jeśli przeciwstawianie się tam jest dziś irracjonalną, a nawet surrealistyczną postawą duchową, to wszyscy jednak tam wiedzą, że Księga Rodzaju nie została jeszcze zamknięta i jakieś boje będą.

Leopold Tyrmand, Cywilizacja komunizmu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.