Mogę powiedzieć, że moje życie było
zdominowane przez poczucie nudy. Poznałem ją już w dzieciństwie.
Nie chodzi o nudę, którą można przezwyciężyć rozrywkami,
rozmową czy przyjemnościami, ale o nudę, można by powiedzieć,
fundamentalną, polegającą na tym, że mniej lub bardziej
raptownie, u siebie bądź u innych, albo w obliczu pięknego
krajobrazu człowiek czuje że wszystko jest puste, nie ma treści
ani sensu. Pustka w sobie i na zewnątrz. Cały wszechświat rażony
jest nicością. Już nic nas nie ciekawi, nic nie zasługuje na
uwagę. Nuda to zawrót głowy, ale spokojny, monotonny; to
objawienie powszechnej nieważności, to pewność granicząca wręcz
z osłupieniem bądź najwyższym jasnowidzeniem, że nie można, nie
powinno się nic robić na tym świecie ani na innym, że nie ma na
świecie nic, co mogłoby nam odpowiadać, bądź nas zadowolić.
Skutkiem takiego doświadczenia (które nie jest stałe, lecz
nawracające, gdyż nuda dopada nas okresowo; zresztą te ataki
trwają o wiele dłużej niż gorączka) nie potrafiłam zdziałać w
życiu nic poważnego. Prawdę mówiąc, żyłem intensywnie, ale nie
byłem zdolny do zintegrowania się z egzystencją. Moja marginalność
nie jest czymś przypadkowym, lecz esencjonalnym. Gdyby Bóg się
nudził, co prawda nadal byłby Bogiem, ale Bogiem marginalnym.
Zresztą zostawmy Boga w spokoju. Zawsze marzyłem, żeby być
niepotrzebnym i nienadającym się do niczego. Otóż zrealizowałem
to marzenie dzięki nudzie. Konieczne jest tu wyjaśnienie:
doświadczenie, jakie tu opisuję, niekoniecznie jest deprymujące,
bo niekiedy następują po nim u niesienia, które pustkę zmieniają
w pożar, w upragnione piekło*.
Gdy zbierałem się do wyjścia,
Cioran nalega: „Niech pan nie zapomni im powiedzieć, że
jestem tylko pisarzem z marginesu piszącym po to, by budzić. Proszę
to powtarzać, moje książki pragną rozbudzać”.
Rozmowy z Cioranem
tłumaczenie: Ireneusz Kania
s. 23-24
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.