Doświadczenie,
które przytrafia się wielu: rozczarowanie osobą autora naszej
ulubionej książki. Bywa bowiem, że książka przerasta
autora, który ją napisał. Nie wiem, dlaczego tak jest i jak
to się dzieje. Może po prostu nie da się porównać dzieła z
żywym człowiekiem. Jedynym obszarem, na którym dałoby się
przeprowadzić takie porównanie, jest, jak sądzę, obszar tego, co
uświadomione, odkryte, zobaczone, nazwane słowem lub obrazem i
włączone do systemu. A więc: czy autor wie, co robi?
Książka
może być bardziej „świadoma" niż jej autor. Znaczy to, że
świat, który penetruje, wydaje się większy niż „ja"
autora.
To
wszystko każe zapytać: kim jest autor?
Książka
otwiera przed czytelnikiem obszar neutralny, który stanowi
zaproszenie do spotkania. Literatura nie jest zwykłą próbą
nawiązania porozumienia między czytelnikiem i autorem —
zresztą, gdyby to było możliwe, gdyby możliwa była komunikacja
wprost — nie powstałaby żadna literatura.
To
pragnienie komunikacji doskonałej, przeniknięcia osobnych
światów odnajduje dla siebie poziom wyższy, w którym zaczyna się
tajemniczy proces wymiany. Na to spotkanie autor i czytelnik
przynoszą wątki swojej pojedynczości, niepowtarzalności.
Autorowi nie uda się spreparować dzieła pozbawionego
strzępków jego „ja". Odbiorca także angażuje w proces
lektury własne indywidualne doświadczenie.
Kiedy
czytamy powieść, mamy przecież wrażenie uczestniczenia w
innym życiu, w którym cierpimy, kochamy, przeżywamy lęki i
rozczarowania, chorujemy i zostajemy wyleczeni. Z drugiej
strony, zaangażowani w ten wirtualny świat, jesteśmy świadomi
jego umowności — przeżywane emocje nie są radykalne, w
jakimś sensie są i jednocześnie nie są prawdziwe. Czytelnik
może się zdystansować wobec tekstowego świata, ponieważ
panuje nad nim. Uruchomiona wyobraźnia czyta powieść w swoim
rytmie, podąża za obrazami. Jest aktywna, ale daje się prowadzić.
W powieści napotyka postaci, które traktuje niczym role
napisane specjalnie po to, żeby móc się z nimi identyfikować.
Pojawia się wtedy możliwość przeżycia oczyszczającego lęku,
wszelkich bezpiecznych (bo wirtualnych) odreagowań.
Doświadczamy zdarzeń, na które nie będzie miejsca w naszym życiu.
Zabijanie i zmartwychwstawanie. Bycie zwierzęciem i rzeczą. Rozmowy
z bogami. Wielokrotne umieranie. Różne odmiany miłości i
opętania. Uwięzienie we wszelkich możliwych zamknięciach i
wychodzenie poza każde ograniczenie. Ignorowanie czasu. Oderwanie
od ziemi i eksploracja kosmosu.
Książka
udowadnia także, że cała rzeczywistość mieści się w ludzkiej
psychice. Nie wiem, dlaczego nie jest to oczywiste dla wszystkich.
Ta
możliwość wymiany obrazów między czytelnikiem a autorem
stwarza nowy rodzaj rzeczywistości. Gregor Samsa jest dla mnie
nie mniej realny niż Kafka. Wokulski istnieje tak samo przekonująco
jak Prus. Może nawet postaci istnieją jakoś „bardziej",
intensywniej, bo dane jest im życie wielokrotne z chwilą
kolejnej lektury. Za każdym razem, gdy ktoś znowu otwiera książkę,
budzi Gregora Samsę do życia. Postać, zasuszona dotąd między
kartkami papieru, rozkwita pod okiem czytelnika, odgrywa przed
nim swój dramat i właściwie nie wraca już na karty powieści,
lecz zamieszkuje w jego pamięci. Jeżeli przyjąć, że w każdej
chwili dnia Wokulski pojawia się w wyobraźni tylko jednej
osoby (jest to całkiem możliwe, bo przecież Lalka
jest
lekturą obowiązkową w szkole średniej), to jakąż dziwnie
intensywną ma ta postać egzystencję.
Dziś
jest już jasne, że powieść stała się faktem psychicznym, jednym
z wymiarów naszej psychiki. Pisząc „my", mam na myśli nie
jakąś abstrakcyjną ludzkość, lecz wcale nie tak wielki zbiór
tych, którzy czytają. Ich psychika została dotknięta przez
literaturę, dokonały się drobne inicjacje — inny jest już
ten, kto przeżył przemianę Gregora Samsy w robaka i nieszczęśliwą
miłość Anny Kareniny, niż ten, kto ich nie przeżył.
Powieść
jest więc procesem psychicznym, który nie należy do nikogo,
procesem granicznym, miejscem, gdzie czytelnik i autor
uzgadniają wspólnie świat. Jest hotelem, gospodą, w której gości
się od czasu do czasu. Jest głębszym językiem komunikacji,
ponieważ dotyka spraw, które z trudem dają się nazwać
słowami. Powieść zawsze dotyczy przemiany. Dzięki temu, jako
jedna z niewielu form artystycznych, ma możliwość
zrelacjonowania rozwoju lub regresji, tego „wstępowania"
i „zstępowania" psychiki człowieka. Inne formy mogą jedynie
dawać świadectwo istnienia stanów.
Zdolność
czytania i uczestniczenia w czytanym jest zawsze doświadczeniem
spójności psychicznej.
Jedną
z definicji rozbicia psychiki, psychozy, powinna być
niezdolność do czytania.
Powieść
ma wiele wspólnego ze snem — postaci, które się w niej
pojawiają, mamy prawo traktować jako inne możliwości istnienia
głównego bohatera, jako projekcje części jego psychiki (tak
pracę ze snem traktuje terapia Gestalt). Oznaczałoby to, że
powieść, podobnie jak sen, ma tylko jednego bohatera, który sam
jest zapewne projekcją autora.
Ciekawe,
czyją projekcją jest sam autor?
Ludzie
przypisują sobie pewną psychiczną stałość, niezmienność.
Postrzegają swoje „ja" jako jednorodne i spójne. Czasem
jednak pojawia się przeczucie, że stałość „ja", ten
najbardziej oczywisty, wydawałoby się, fundament naszej
tożsamości, jest tylko złudzeniem, hipotetycznym założeniem, że
„ja" jest płynne, mnogie, metaforyczne, że pozostaje tylko
funkcją nieznanego i nadrzędnego podmiotu. Narzędziem
wielofunkcyjnym jak skomplikowany scyzoryk. Stąd brałaby się
ludzka zmienność, proteuszo-wość, cudowna zdolność przemian,
źródło tworzenia. Powieściopisarze przeczuwają widocznie tę
własną „otwartą formę". Kto wie, czy nie należałoby
powiedzieć, że powieściopisarz nie ma tożsamości — nieustannie
się kształtuje i wypełnia jakieś inne ciała tworzonych przez
siebie postaci.
To,
co nazwałam „podmiotem nadrzędnym", nie daje się
zdefiniować, ponieważ nie mieści się w obszarze autorskiej
samowiedzy. Kusi mnie, żeby użyć w tym miejscu słowa: obserwator.
Byłby to ktoś, kto jest większy, pojemniejszy niż osoba autora;
ktoś, kto zawiera go w sobie i jednocześnie poza niego wykracza;
ktoś, kto lepiej panuje nad czasem niż indywidualne „ja",
kto jest w stanie głębiej zrozumieć przyczynę i skutek, kto
poniekąd zna przyszłość, ponieważ jest zorientowany na cel, do
którego zmierza proces.
Idea
obserwatora byłaby więc przeniesioną do literatury psychologiczną
ideą jaźni. Jaźń zaś należałoby rozumieć jako coś
nadrzędnego wobec „ja", obejmującego psyche nieświadomą
i świadomą, bo jaźń, jak tajemniczo pisze Jung, jest osobowością,
którą my także
jesteśmy1.
Istnienie jaźni daje się uzasadnić psychologicznie, lecz nie
naukowo, dlatego więcej rozważań na jej temat znajdzie się w
literaturze niż w naukach doświadczalnych. Jest to „wszystko w
nas", jakieś nieprawdopodobne, niewytłumaczalne,
holograficzne odbicie świata w psychice człowieka. Ziarno
całości. Istnienie jaźni oznacza też, że istnieje punkt
widzenia, który znajduje się wyżej, ponad naszą biografią,
ponad naszą wiedzą o świecie.
„Pisanie
obserwatorem" byłoby więc właśnie aktem zawierzenia
naturalnemu wewnętrznemu rytmowi, który otwiera nas na wiedzę
„przypadkową" komponującą się bez szczególnego świadomego
wysiłku w opowiadaną historię. Kto z nas nie zna tego
zastanawiającego zjawiska, gdy w czasie pracy nad jakimś
problemem, pracy w natężeniu i skupieniu, banalna
rzeczywistość zewnętrzna podsuwa nam rozwiązania: albo
przypadkowo
sięgamy po jakąś zakurzoną książkę i znajdujemy tam brakujące
zdanie, albo ktoś przypadkowo
podsuwa nam temat, który okazuje się kluczowy, albo sen — który
kiedy indziej wydawałby się niejasny i pogmatwany — teraz
nagle rzuca całkiem nowe światło. Wygląda to tak, jakbyśmy
pracowali nie wobec rzeczywistości, ale wspólnie z nią, ramię w
ramię.
Potocznym
i najbardziej zrozumiałym dowodem na istnienie obserwatora jest
właśnie marzenie senne — metafory snu są tak przejmujące, że
człowiek ma wrażenie obecności kogoś drugiego. Obserwator jest
tym, kto śni nasze „ja", kto je kreuje. Ma on z pewnością
naturę archetypową, co znaczy, że nie podlega naszej woli. Jego
opowieść jest spoza nas samych, pochodzi skądinąd.
Obserwator jest niczym anioł stróż, potrafi się troszczyć o
kontakt z nieświadomymi obrazami, ponieważ w przeciwieństwie
do „ja" — zawiera je w sobie.
Tylko
obserwator jest w stanie dostrzec proces („ja" autora jest
bowiem w proces uwikłane), tylko obserwator ogarnia całość
dzieła, zna jego plan, widzi jednocześnie przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość. Niczego nie „ciągnie na
siłę", bo z jego perspektywy każda dygresja ma swój
sens i miejsce. Obserwator znajduje się ponad czasem powieściowym
i ponad czasem powstawania powieści.
Obserwator
jest nieuchwytny. Pisarz czasem w ogóle nie zdaje sobie sprawy z
jego istnienia i radośnie całość dzieła przypisuje sobie.
Podpisuje się pod nim z dumą, a czasem i z pewnym zdziwieniem. W
istocie jednak autor jest tylko czułym i delikatnym narzędziem
obserwatora. Wypełnia słowami, konkretnymi opisami,
wydarzeniami, wspomnieniami ramy dzieła wyznaczone przez
obserwatora. Na tym kończy się jego rola. Kiedyś rozumiano to
lepiej i tajemniczą kreacyjną siłę określano mianem
daimoniona, geniusza, muzy.
Zainteresowania
obserwatora są jednak monotematyczne. Zajmuje się on cały
czas tym samym, do znudzenia. Interesują go tylko rzeczy ostateczne.
Olga
Tokarczuk
(fragment
eseju Lalka
i perła,
poświęconemu powieści Prusa, Lalka)
1
Zob.
CG. Jung, Wspomnienia,
sny, myśli, przeł.
R. Reszke i L. Kolankiewicz, Warszawa 1993, s. 491.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.