poniedziałek, 16 czerwca 2014

Kim jest autor?


Doświadczenie, które przytrafia się wielu: roz­czarowanie osobą autora naszej ulubionej książki. By­wa bowiem, że książka przerasta autora, który ją napi­sał. Nie wiem, dlaczego tak jest i jak to się dzieje. Może po prostu nie da się porównać dzieła z żywym człowiekiem. Jedynym obszarem, na którym dałoby się przeprowadzić takie porównanie, jest, jak sądzę, obszar tego, co uświadomione, odkryte, zobaczone, nazwane słowem lub obrazem i włączone do syste­mu. A więc: czy autor wie, co robi?

Książka może być bardziej „świadoma" niż jej autor. Znaczy to, że świat, który penetruje, wydaje się większy niż „ja" autora.

To wszystko każe zapytać: kim jest autor?

Książka otwiera przed czytelnikiem obszar neu­tralny, który stanowi zaproszenie do spotkania. Lite­ratura nie jest zwykłą próbą nawiązania porozumie­nia między czytelnikiem i autorem — zresztą, gdyby to było możliwe, gdyby możliwa była komunikacja wprost — nie powstałaby żadna literatura.

To pragnienie komunikacji doskonałej, prze­niknięcia osobnych światów odnajduje dla siebie poziom wyższy, w którym zaczyna się tajemniczy proces wymiany. Na to spotkanie autor i czytelnik przynoszą wątki swojej pojedynczości, niepowtarzal­ności. Autorowi nie uda się spreparować dzieła po­zbawionego strzępków jego „ja". Odbiorca także an­gażuje w proces lektury własne indywidualne do­świadczenie.

Kiedy czytamy powieść, mamy przecież wraże­nie uczestniczenia w innym życiu, w którym cierpi­my, kochamy, przeżywamy lęki i rozczarowania, cho­rujemy i zostajemy wyleczeni. Z drugiej strony, zaan­gażowani w ten wirtualny świat, jesteśmy świadomi jego umowności — przeżywane emocje nie są rady­kalne, w jakimś sensie są i jednocześnie nie są praw­dziwe. Czytelnik może się zdystansować wobec tek­stowego świata, ponieważ panuje nad nim. Urucho­miona wyobraźnia czyta powieść w swoim rytmie, podąża za obrazami. Jest aktywna, ale daje się prowa­dzić. W powieści napotyka postaci, które traktuje ni­czym role napisane specjalnie po to, żeby móc się z nimi identyfikować. Pojawia się wtedy możliwość przeżycia oczyszczającego lęku, wszelkich bezpiecz­nych (bo wirtualnych) odreagowań. Doświadczamy zdarzeń, na które nie będzie miejsca w naszym życiu. Zabijanie i zmartwychwstawanie. Bycie zwierzęciem i rzeczą. Rozmowy z bogami. Wielokrotne umieranie. Różne odmiany miłości i opętania. Uwięzienie we wszelkich możliwych zamknięciach i wychodzenie poza każde ograniczenie. Ignorowanie czasu. Ode­rwanie od ziemi i eksploracja kosmosu.

Książka udowadnia także, że cała rzeczywistość mieści się w ludzkiej psychice. Nie wiem, dlaczego nie jest to oczywiste dla wszystkich.

Ta możliwość wymiany obrazów między czytel­nikiem a autorem stwarza nowy rodzaj rzeczywisto­ści. Gregor Samsa jest dla mnie nie mniej realny niż Kafka. Wokulski istnieje tak samo przekonująco jak Prus. Może nawet postaci istnieją jakoś „bardziej", in­tensywniej, bo dane jest im życie wielokrotne z chwi­lą kolejnej lektury. Za każdym razem, gdy ktoś znowu otwiera książkę, budzi Gregora Samsę do życia. Po­stać, zasuszona dotąd między kartkami papieru, roz­kwita pod okiem czytelnika, odgrywa przed nim swój dramat i właściwie nie wraca już na karty powie­ści, lecz zamieszkuje w jego pamięci. Jeżeli przyjąć, że w każdej chwili dnia Wokulski pojawia się w wy­obraźni tylko jednej osoby (jest to całkiem możliwe, bo przecież Lalka jest lekturą obowiązkową w szkole średniej), to jakąż dziwnie intensywną ma ta postać egzystencję.

Dziś jest już jasne, że powieść stała się faktem psychicznym, jednym z wymiarów naszej psychiki. Pisząc „my", mam na myśli nie jakąś abstrakcyjną ludzkość, lecz wcale nie tak wielki zbiór tych, którzy czytają. Ich psychika została dotknięta przez literatu­rę, dokonały się drobne inicjacje — inny jest już ten, kto przeżył przemianę Gregora Samsy w robaka i nie­szczęśliwą miłość Anny Kareniny, niż ten, kto ich nie przeżył.

Powieść jest więc procesem psychicznym, który nie należy do nikogo, procesem granicznym, miej­scem, gdzie czytelnik i autor uzgadniają wspólnie świat. Jest hotelem, gospodą, w której gości się od czasu do czasu. Jest głębszym językiem komunikacji, ponieważ dotyka spraw, które z trudem dają się na­zwać słowami. Powieść zawsze dotyczy przemiany. Dzięki temu, jako jedna z niewielu form artystycz­nych, ma możliwość zrelacjonowania rozwoju lub re­gresji, tego „wstępowania" i „zstępowania" psychiki człowieka. Inne formy mogą jedynie dawać świadec­two istnienia stanów.

Zdolność czytania i uczestniczenia w czytanym jest zawsze doświadczeniem spójności psychicznej.

Jedną z definicji rozbicia psychiki, psychozy, powin­na być niezdolność do czytania.

Powieść ma wiele wspólnego ze snem — posta­ci, które się w niej pojawiają, mamy prawo traktować jako inne możliwości istnienia głównego bohatera, ja­ko projekcje części jego psychiki (tak pracę ze snem traktuje terapia Gestalt). Oznaczałoby to, że powieść, podobnie jak sen, ma tylko jednego bohatera, który sam jest zapewne projekcją autora.

Ciekawe, czyją projekcją jest sam autor?

Ludzie przypisują sobie pewną psychiczną sta­łość, niezmienność. Postrzegają swoje „ja" jako jedno­rodne i spójne. Czasem jednak pojawia się przeczu­cie, że stałość „ja", ten najbardziej oczywisty, wydawa­łoby się, fundament naszej tożsamości, jest tylko złudzeniem, hipotetycznym założeniem, że „ja" jest płynne, mnogie, metaforyczne, że pozostaje tylko funkcją nieznanego i nadrzędnego podmiotu. Narzę­dziem wielofunkcyjnym jak skomplikowany scyzo­ryk. Stąd brałaby się ludzka zmienność, proteuszo-wość, cudowna zdolność przemian, źródło tworze­nia. Powieściopisarze przeczuwają widocznie tę własną „otwartą formę". Kto wie, czy nie należałoby powiedzieć, że powieściopisarz nie ma tożsamości — nieustannie się kształtuje i wypełnia jakieś inne ciała tworzonych przez siebie postaci.

To, co nazwałam „podmiotem nadrzędnym", nie daje się zdefiniować, ponieważ nie mieści się w ob­szarze autorskiej samowiedzy. Kusi mnie, żeby użyć w tym miejscu słowa: obserwator. Byłby to ktoś, kto jest większy, pojemniejszy niż osoba autora; ktoś, kto zawiera go w sobie i jednocześnie poza niego wykra­cza; ktoś, kto lepiej panuje nad czasem niż indywidu­alne „ja", kto jest w stanie głębiej zrozumieć przyczy­nę i skutek, kto poniekąd zna przyszłość, ponieważ jest zorientowany na cel, do którego zmierza proces.

Idea obserwatora byłaby więc przeniesioną do literatury psychologiczną ideą jaźni. Jaźń zaś należa­łoby rozumieć jako coś nadrzędnego wobec „ja", obej­mującego psyche nieświadomą i świadomą, bo jaźń, jak tajemniczo pisze Jung, jest osobowością, którą my także jesteśmy1. Istnienie jaźni daje się uzasadnić psychologicznie, lecz nie naukowo, dlatego więcej rozważań na jej temat znajdzie się w literaturze niż w naukach doświadczalnych. Jest to „wszystko w nas", jakieś nieprawdopodobne, niewytłumaczalne, holo­graficzne odbicie świata w psychice człowieka. Ziar­no całości. Istnienie jaźni oznacza też, że istnieje punkt widzenia, który znajduje się wyżej, ponad na­szą biografią, ponad naszą wiedzą o świecie.

Pisanie obserwatorem" byłoby więc właśnie aktem zawierzenia naturalnemu wewnętrznemu ryt­mowi, który otwiera nas na wiedzę „przypadkową" komponującą się bez szczególnego świadomego wy­siłku w opowiadaną historię. Kto z nas nie zna tego zastanawiającego zjawiska, gdy w czasie pracy nad ja­kimś problemem, pracy w natężeniu i skupieniu, ba­nalna rzeczywistość zewnętrzna podsuwa nam roz­wiązania: albo przypadkowo sięgamy po jakąś zakurzoną książkę i znajdujemy tam brakujące zda­nie, albo ktoś przypadkowo podsuwa nam temat, który okazuje się kluczowy, albo sen — który kiedy in­dziej wydawałby się niejasny i pogmatwany — teraz nagle rzuca całkiem nowe światło. Wygląda to tak, jakbyśmy pracowali nie wobec rzeczywistości, ale wspólnie z nią, ramię w ramię.

Potocznym i najbardziej zrozumiałym dowo­dem na istnienie obserwatora jest właśnie marzenie senne — metafory snu są tak przejmujące, że człowiek ma wrażenie obecności kogoś drugiego. Obserwator jest tym, kto śni nasze „ja", kto je kreuje. Ma on z pew­nością naturę archetypową, co znaczy, że nie podlega naszej woli. Jego opowieść jest spoza nas samych, po­chodzi skądinąd. Obserwator jest niczym anioł stróż, potrafi się troszczyć o kontakt z nieświadomymi ob­razami, ponieważ w przeciwieństwie do „ja" — zawie­ra je w sobie.

Tylko obserwator jest w stanie dostrzec proces („ja" autora jest bowiem w proces uwikłane), tylko obserwator ogarnia całość dzieła, zna jego plan, wi­dzi jednocześnie przeszłość, teraźniejszość i przy­szłość. Niczego nie „ciągnie na siłę", bo z jego per­spektywy każda dygresja ma swój sens i miejsce. Obserwator znajduje się ponad czasem powieścio­wym i ponad czasem powstawania powieści.

Obserwator jest nieuchwytny. Pisarz czasem w ogóle nie zdaje sobie sprawy z jego istnienia i rado­śnie całość dzieła przypisuje sobie. Podpisuje się pod nim z dumą, a czasem i z pewnym zdziwieniem. W istocie jednak autor jest tylko czułym i delikatnym narzędziem obserwatora. Wypełnia słowami, kon­kretnymi opisami, wydarzeniami, wspomnieniami ra­my dzieła wyznaczone przez obserwatora. Na tym kończy się jego rola. Kiedyś rozumiano to lepiej i ta­jemniczą kreacyjną siłę określano mianem daimoniona, geniusza, muzy.

Zainteresowania obserwatora są jednak mo­notematyczne. Zajmuje się on cały czas tym samym, do znudzenia. Interesują go tylko rzeczy ostateczne.

Olga Tokarczuk
(fragment eseju Lalka i perła, poświęconemu powieści Prusa, Lalka)

1 Zob. CG. Jung, Wspomnienia, sny, myśli, przeł. R. Resz­ke i L. Kolankiewicz, Warszawa 1993, s. 491.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.