piątek, 6 czerwca 2014

Jack London


Szczodrość była dla Jacka czymś tak naturalnym jak oddychanie. Każdy tramp w Ameryce wiedział, że u najznakomitszego spośród jego kolegów może liczyć na posiłek, napitek i łóżko, toteż znaczna część włóczęgów włączyła Piękne Ranczo do swojej marszruty. Jim Tully, który podobnie jak Jack był trampem na Szlaku, a potem stał się sławnym powieściopisarzem, wspomina, że kiedy pewnej nocy w Los Angeles jakiś nygus wyciągnął do Jacka rękę, żeby dał na nocleg, Jack wetknął mu w łapę złotą pięciodolarówkę. Johnny Heinhold opowiada, jak Jack przychodził do Ostatniej Stawki, nalewał sobie kieliszek z pełnej butelki whisky, kładł na szynkwasie złotą pięciodolarówkę i mówił: „Johnny, powiedz chłopcom, że był Jack London, niech wypiją za jego zdrowie”.

Więźniowie przysyłali Jackowi ręcznie plecione uzdy, na nic mu nie potrzebne. Posłał im po dwadzieścia dolarów za sztukę, nie mogąc sprawić zawodu człowiekowi za kratkami, który chciał zarobić parę dolarów.

Niemal wszyscy przyjaciele pożyczali u niego, i to stale. Ani dolara nie dostał z powrotem. Poczta przynosiła tysiące próśb o zasiłki, najczęściej im ulegał. Literaci, ludzie całkiem obcy, prosili go w listach, żeby udzielił pomocy na ukończenie powieści; co miesiąc posyłał im czeki. Kiedy prasa socjalistyczna i związkowa miała trudności finansowe, a tak było niemal zawsze, posyłał im prenumeratę za wszystkich swych przyjaciół i zasilał bezpłatnymi artykułami i nowelami; gdy aresztowano działaczy robotniczych, dawał pieniądze na obronę. Jeśli strajki załamywały się z powodu braku funduszów, posyłał pieniądze na kuchnie wydające zupę. Kiedy usłyszał, że w Australii żyje kobieta, która na wojnie straciła obu synów, posyłał jej, nieproszony, pięćdziesiąt dolarów miesięcznie aż do ostatnich swych dni. Kiedy jakaś staruszka z gór w stanie Nowy Jork pisała mu pełne rozpaczy listy o swojej nędzy, a nie miał w banku ani dolara, słał do Bretta wzruszające listy, błagając go, by posłał pieniądze tej kobiecie i potrącił sobie wydatek z jego przyszłych należności. Gdy w San Francisco powstała myśl założenia szkoły operowej, ofiarował się wspomagać finansowo tą instytucję. Pewien towarzysz socjalista ze stanu Oregon, nieznany Jackowi, napisał do niego, że przywiezie mu żonę w ciąży z czworgiem dzieci, aby pomieszkała na ranczu, gdyż on jedzie do Arizony leczyć się na gruźlicę. Jack odtelegrafował, że nie ma ani wolnego domku, ani łóżek, w których mógłby ich ulokować. Ale rodzina wcześniej wyjechała z Oregonu; kiedy zawitali na ranczu, Jack słowa nie pisnął o depeszy, znalazł dla nich domek, żywił i opiekował się nimi, aż doczekał się chwili, gdy niewiasta urodziła piąte dziecko, i oddał całą szóstkę ojcu, gdy wrócił z Arizony po sześciu miesiącach.

(…) Raz tylko odmówił pomocy; żona Boba Fitzsimmosa, zawodowego boksera, zatelegrafowała do niego, że potrzebuje natychmiast sto dolarów, ale nie wspomniała na co. Jack właśnie łamał sobie głowę, skąd wziąć trzy tysiące dolarów na składki ubezpieczeniowe i procenty od długów hipotecznych, odtelegrafował więc, że jest bez grosza. Dwa dni później przeczytał w gazecie, że pani Fitzsimmons była operowana w szpitalu okręgowym, w klinice dla biedaków, za darmo. Nigdy tego sobie nie darował; po tym wypadku, kiedy ktoś prosił go o pieniądze, a on ich nie miał, biegał po ludziach i pożyczał.

***

Kiedy nazywano Dom Wilka zamkiem, Jack odpowiadał, że wspaniałe sekwoje i czerwony kamień były jego własnością, a jeśli dom przypomina pałac Justyniana lub Cezara, nie ma w tym nic złego, tym bardziej, że nie pociągnęło to za sobą dodatkowych kosztów. Usłyszawszy od Harrisona Fishera, że jest właścicielem najpiękniejszego domu w Ameryce, Jack nabrał pewności, iż pieniądze i trud, włożone w Dom Wilka, nie poszły na marne.

Wreszcie osiemnastego sierpnia nadszedł dzień zakończenia robót. Elektrycy założyli przewody, cieśle i instalatorzy skończyli swoją robotę, ludzie Forniego nazbierali pakuł, nasycili je terpentyną i wzięli się do polerowania stolarki. Nazajutrz rano brygada robotników miała zająć się przeprowadzką Jacka i Charmian do nowej siedziby. Tego wieczoru Forni pracował z Jackiem w domu na ranczo do godziny jedenastej, po czym poszedł do siebie, mijając po drodze Dom Wilka. Tuż przed godziną drugą nad ranem obudził go jakiś farmer, który nadbiegł z krzykiem: „Forni, pali się!” gdy Forni przybiegł do kanionu, cały Dom Wilka stał w płomieniach. Parę minut później nadbiegł Jack z rozwianym włosem, bez tchu. Stanął jak wryty na pagórku, na którym siadywał z włoskimi robotnikami, kiedy śpiewali i pili wino. Przed nim huczało piekło, płonął cały dom. Była połowa sierpnia, wody ani na lekarstwo. Nic nie mógł poradzić, stał, łzy spływały mu po policzkach. Patrzył, jak największe marzenie jego życia obraca się w popiół.

Paliła się każda drewniana część domu; nawet parapety okien płonęły nienaturalnym niebieskim ogniem. Za wieńcem sekwoi otaczających dom leżał stos wypolerowanych deszczułek, którymi miała być wyłożona sypialnia Jacka. Ogień nie tknął sekwoi, ale płonął stos drzewa za nimi. Wiele było osób podejrzanych o podpalenie, czego znaczną część wskazali Jackowi autorzy anonimowych listów. Shepard, z którym Eliza się rozwodziła, pokłócił się z Jackiem właśnie tego dnia; oskarżono go o podpalenie. Robotnika, którego Jack wyrzucił z Ranczo za to, że bił żonę, widziano w pobliżu Domu Wilka – padło na niego podejrzenie. Posądzono też majstra, który był ponurym typem. Podejrzewano Forniego, podejrzewano zazdrosnych socjalistów, podejrzewano obrażonych trampów. Zdaniem Forniego ogień wybuchł bez udziału ludzkiej ręki; nasycone terpentyną pakuły, którymi polerowano drzewo, mogły same buchnąć płomieniem. Ale to nie wyjaśnia, dlaczego cały dom od razu stanął w ogniu. Gdyby pożar powstał w jednym pokoju, nie przedostałby się przez kamienne ściany. Wadliwe przewody elektryczne mogły w razie włączenia prądu wzniecić ogień równocześnie we wszystkich pokojach … ale przewody nie sięgały do stosu drzewa złożonego za otaczającymi dom sekwojami...

Jack był pewny, że dom został podpalony, a jeśli nie była to ludzka ręka, sprawcą był los, który nie chciał, by Jack London cieszył się owocami swej pracy, los, który zawyrokował, iż socjaliście nie przystoi mieszkać w pałacu. W ciągu długiej, pełnej goryczy nocy odezwał się tylko dwa razy. Kiedy pożar się rozszalał, Jack szepnął: „Już wolę być tym, któremu spalił się dom, niż tym, który ten dom podpalił”. O świcie, kiedy pozostał już tylko kamienny szkielet domu, tak mocno spojony, że miał przetrwać wieki, Jack powiedział spokojnie: „Foroni, jutro zaczynamy na nowo”.

Nigdy nie odbudował Domu Wilka. W sercu Jacka coś się owej nocy wypaliło i na zawsze obróciło w popiół.

Irving Stone, Jack London Żeglarz na koniu
s. 321-323; 336-337 odpowiednio
tłumaczenie: Kazimierz Piotrowski
Wydawnictwo Literackie MUZA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.