Szczodrość była dla Jacka czymś tak
naturalnym jak oddychanie. Każdy tramp w Ameryce wiedział, że u
najznakomitszego spośród jego kolegów może liczyć na posiłek,
napitek i łóżko, toteż znaczna część włóczęgów włączyła
Piękne Ranczo do swojej marszruty. Jim Tully, który podobnie jak
Jack był trampem na Szlaku, a potem stał się sławnym
powieściopisarzem, wspomina, że kiedy pewnej nocy w Los Angeles
jakiś nygus wyciągnął do Jacka rękę, żeby dał na nocleg, Jack
wetknął mu w łapę złotą pięciodolarówkę. Johnny Heinhold
opowiada, jak Jack przychodził do Ostatniej Stawki, nalewał sobie
kieliszek z pełnej butelki whisky, kładł na szynkwasie złotą
pięciodolarówkę i mówił: „Johnny, powiedz chłopcom, że był
Jack London, niech wypiją za jego zdrowie”.
Więźniowie przysyłali Jackowi
ręcznie plecione uzdy, na nic mu nie potrzebne. Posłał im po
dwadzieścia dolarów za sztukę, nie mogąc sprawić zawodu
człowiekowi za kratkami, który chciał zarobić parę dolarów.
Niemal wszyscy przyjaciele pożyczali u
niego, i to stale. Ani dolara nie dostał z powrotem. Poczta
przynosiła tysiące próśb o zasiłki, najczęściej im ulegał.
Literaci, ludzie całkiem obcy, prosili go w listach, żeby udzielił
pomocy na ukończenie powieści; co miesiąc posyłał im czeki.
Kiedy prasa socjalistyczna i związkowa miała trudności finansowe,
a tak było niemal zawsze, posyłał im prenumeratę za wszystkich
swych przyjaciół i zasilał bezpłatnymi artykułami i nowelami;
gdy aresztowano działaczy robotniczych, dawał pieniądze na obronę.
Jeśli strajki załamywały się z powodu braku funduszów, posyłał
pieniądze na kuchnie wydające zupę. Kiedy usłyszał, że w
Australii żyje kobieta, która na wojnie straciła obu synów,
posyłał jej, nieproszony, pięćdziesiąt dolarów miesięcznie aż
do ostatnich swych dni. Kiedy jakaś staruszka z gór w stanie Nowy
Jork pisała mu pełne rozpaczy listy o swojej nędzy, a nie miał w
banku ani dolara, słał do Bretta wzruszające listy, błagając go,
by posłał pieniądze tej kobiecie i potrącił sobie wydatek z jego
przyszłych należności. Gdy w San Francisco powstała myśl
założenia szkoły operowej, ofiarował się wspomagać finansowo tą
instytucję. Pewien towarzysz socjalista ze stanu Oregon, nieznany
Jackowi, napisał do niego, że przywiezie mu żonę w ciąży z
czworgiem dzieci, aby pomieszkała na ranczu, gdyż on jedzie do
Arizony leczyć się na gruźlicę. Jack odtelegrafował, że nie ma
ani wolnego domku, ani łóżek, w których mógłby ich ulokować.
Ale rodzina wcześniej wyjechała z Oregonu; kiedy zawitali na
ranczu, Jack słowa nie pisnął o depeszy, znalazł dla nich domek,
żywił i opiekował się nimi, aż doczekał się chwili, gdy
niewiasta urodziła piąte dziecko, i oddał całą szóstkę ojcu,
gdy wrócił z Arizony po sześciu miesiącach.
(…) Raz tylko odmówił pomocy; żona
Boba Fitzsimmosa, zawodowego boksera, zatelegrafowała do niego, że
potrzebuje natychmiast sto dolarów, ale nie wspomniała na co. Jack
właśnie łamał sobie głowę, skąd wziąć trzy tysiące dolarów
na składki ubezpieczeniowe i procenty od długów hipotecznych,
odtelegrafował więc, że jest bez grosza. Dwa dni później
przeczytał w gazecie, że pani Fitzsimmons była operowana w
szpitalu okręgowym, w klinice dla biedaków, za darmo. Nigdy tego
sobie nie darował; po tym wypadku, kiedy ktoś prosił go o
pieniądze, a on ich nie miał, biegał po ludziach i pożyczał.
***
Kiedy nazywano Dom Wilka zamkiem, Jack
odpowiadał, że wspaniałe sekwoje i czerwony kamień były jego
własnością, a jeśli dom przypomina pałac Justyniana lub Cezara,
nie ma w tym nic złego, tym bardziej, że nie pociągnęło to za
sobą dodatkowych kosztów. Usłyszawszy od Harrisona Fishera, że
jest właścicielem najpiękniejszego domu w Ameryce, Jack nabrał
pewności, iż pieniądze i trud, włożone w Dom Wilka, nie poszły
na marne.
Wreszcie osiemnastego sierpnia nadszedł
dzień zakończenia robót. Elektrycy założyli przewody, cieśle i
instalatorzy skończyli swoją robotę, ludzie Forniego nazbierali
pakuł, nasycili je terpentyną i wzięli się do polerowania
stolarki. Nazajutrz rano brygada robotników miała zająć się
przeprowadzką Jacka i Charmian do nowej siedziby. Tego wieczoru
Forni pracował z Jackiem w domu na ranczo do godziny jedenastej, po
czym poszedł do siebie, mijając po drodze Dom Wilka. Tuż przed
godziną drugą nad ranem obudził go jakiś farmer, który nadbiegł
z krzykiem: „Forni, pali się!” gdy Forni przybiegł do kanionu,
cały Dom Wilka stał w płomieniach. Parę minut później nadbiegł
Jack z rozwianym włosem, bez tchu. Stanął jak wryty na pagórku,
na którym siadywał z włoskimi robotnikami, kiedy śpiewali i pili
wino. Przed nim huczało piekło, płonął cały dom. Była połowa
sierpnia, wody ani na lekarstwo. Nic nie mógł poradzić, stał, łzy
spływały mu po policzkach. Patrzył, jak największe marzenie jego
życia obraca się w popiół.
Paliła się każda drewniana część
domu; nawet parapety okien płonęły nienaturalnym niebieskim
ogniem. Za wieńcem sekwoi otaczających dom leżał stos
wypolerowanych deszczułek, którymi miała być wyłożona sypialnia
Jacka. Ogień nie tknął sekwoi, ale płonął stos drzewa za nimi.
Wiele było osób podejrzanych o podpalenie, czego znaczną część
wskazali Jackowi autorzy anonimowych listów. Shepard, z którym
Eliza się rozwodziła, pokłócił się z Jackiem właśnie tego
dnia; oskarżono go o podpalenie. Robotnika, którego Jack wyrzucił
z Ranczo za to, że bił żonę, widziano w pobliżu Domu Wilka –
padło na niego podejrzenie. Posądzono też majstra, który był
ponurym typem. Podejrzewano Forniego, podejrzewano zazdrosnych
socjalistów, podejrzewano obrażonych trampów. Zdaniem Forniego
ogień wybuchł bez udziału ludzkiej ręki; nasycone terpentyną
pakuły, którymi polerowano drzewo, mogły same buchnąć
płomieniem. Ale to nie wyjaśnia, dlaczego cały dom od razu stanął
w ogniu. Gdyby pożar powstał w jednym pokoju, nie przedostałby się
przez kamienne ściany. Wadliwe przewody elektryczne mogły w razie
włączenia prądu wzniecić ogień równocześnie we wszystkich
pokojach … ale przewody nie sięgały do stosu drzewa złożonego
za otaczającymi dom sekwojami...
Jack był pewny, że dom został
podpalony, a jeśli nie była to ludzka ręka, sprawcą był los,
który nie chciał, by Jack London cieszył się owocami swej pracy,
los, który zawyrokował, iż socjaliście nie przystoi mieszkać w
pałacu. W ciągu długiej, pełnej goryczy nocy odezwał się tylko
dwa razy. Kiedy pożar się rozszalał, Jack szepnął: „Już wolę
być tym, któremu spalił się dom, niż tym, który ten dom
podpalił”. O świcie, kiedy pozostał już tylko kamienny szkielet
domu, tak mocno spojony, że miał przetrwać wieki, Jack powiedział
spokojnie: „Foroni, jutro zaczynamy na nowo”.
Nigdy nie odbudował Domu Wilka. W
sercu Jacka coś się owej nocy wypaliło i na zawsze obróciło w
popiół.
Irving Stone, Jack London Żeglarz
na koniu
s. 321-323; 336-337 odpowiednio
tłumaczenie:
Kazimierz Piotrowski
Wydawnictwo
Literackie MUZA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.