"Złożony kilkudniową niemocą na moim
tapczaniku, który raczej kształtem i kubaturą wygląda na
katafalk, coś sobie przypomniałem z Czarodziejskiej góry
i chciałem to sprawdzić w powieści. Oczywiście owo «coś»
musiało mieć związek z Kławdią Chauchat, powiem do końca –
chodziło o epizod z pożyczaniem ołówka. I stało się – na nowo
zaczytałem się w Mannie, ale... nie tak zupełnie. Bo ja tej jego
powieści nigdy nie przeczytałem, i chyba już nigdy nie przeczytam
do końca. Bo ja ciągle, bo ja zawsze zaczynam i kończę lekturę
Czarodziejskiej góry na pierwszym tomie. Pierwszy tom
dosłownie połykam, drugim już, niestety, zadławiam się i nie
daję rady, odpadam. Wystarczy porównać moje dwa egzemplarze –
jeden prawie w strzępach, a ten drugi jakby dopiero przyniesiony z
księgarni. To nie jest dokuczliwa ułomność, ale jednak ułomność.
Żyję więc z natrętną świadomością duchowego uszczerbku, żyję
w dyskomforcie, pokornie ustawiam się zawsze gdzieś z tyłu. Bo nie
będę udawał, że jest inaczej.
Zdruzgotany niemiłosiernie kolejną klęską,
kartkując stary notes, trafiłem na wypisek z Alberta Moravii:
«Italo Calvino powiedział coś bardzo trafnego: że Tomasz Mann
widział wszystko, ale z dziewiętnastowiecznego balkonu, my
natomiast widzimy wszystko, spadając ze schodów»".
Aleksander Jurewicz, Popiół
i wiatr, słowo/obraz terytoria, Gdańsk
2005, s. 20-21.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.