niedziela, 19 stycznia 2014

Unikanie nierozważnej bezpośredniości i pochopnej fraternizacji


Nie wiedziałem, czy ojciec John był osobą obdarzoną szczególną mądrością. W ogóle wiedziałem o nim bardzo niewiele.

Rozmów na temat swojego życia prywatnego amerykański mnich nie uważał za stosowne i pożyteczne i był jak najdalszy od gadulstwa. Ojciec nie tłumaczył się nikomu. Nie interpretował też swoich wypowiedzi. Gdy je kończył, kończył je - i tyle. „Tak" znaczyło u niego „tak", a „nie" - „nie". Potrafił siedzieć w bezruchu i przysłuchiwać się innym z niezwykle wytężoną uwagą, a jego pamięć precyzyjnie rejestrowała nawet najdłuższe pytania. Niekiedy źle wymawiałem obce słowa, tak przekręcając wyrazy łacińskie, że w uszach znawcy musiały brzmieć zabawnie, ale ojciec taktownie pomijał milczeniem moje błędy językowe, a jeśli już je poprawiał, czynił to w taki sposób, by rozmówcy nie było przykro.

Jego zachowanie nigdy nie było protekcjonalne, sprawiał na mnie wrażenie cierpliwego i życzliwego - mimo to atmosfera, w której odbywały się nasze rozmowy, wydawała mi się czasem nieco bezosobowa i nacechowana dystansem. Czułem, że brakowało jakiegoś składnika czy przyprawy, która - tak jak w wyrafinowanej kuchni - nadaje potrawom specyficzny smak. Dopiero po dłuższym czasie zrozumiałem, że na tym właśnie polegała wytworność mojego rozmówcy, cecha, którą w codziennych kontaktach gdzieś zagubiliśmy. Nakazuje ona unikanie nierozważnej bezpośredniości i pochopnej fraternizacji, która później łatwo może skutkować rozczarowaniami i „zużywaniem się" relacji międzyludzkich.

Za: Peter Seewald, Szkoła mnichów. Inspiracje dla naszego życia, przekład; Kamil Markiewicz, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.