Po pierwszej poważnej katastrofie
zabudowywano zachodnie przedpola miasta, ale nawet z wzniesionego tam
klasztoru
Franciszkanów pozostały dziś tylko ruiny. Dunwich
ze
swymi wieżami i wieloma tysiącami dusz rozpłynęło się, rozwiało
w powietrzu, zamieniło w piasek
i żwir. Patrząc z zarosłego
trawą placu nad morzem
w kierunku, gdzie kiedyś musiało być
miasto, czuje
się potężne ssanie próżni. Prawdopodobnie
dlatego
Dunwich, już w czasach wiktoriańskich, stanowiło
poniekąd cel pielgrzymek melancholijnych pisarzy.
Algernon
Swinburne na przykład w latach siedemdziesiątych wielokrotnie
przyjeżdżał tu ze swym
opiekunem Theodore'em Wattsem Duntopem,
gdy
podniety związane z londyńskim życiem literackim
groziły
nadszarpnięciem jego od wczesnego dzieciństwa przeczulonych nerwów.
Swinburne'a, który za
młodu zdobył legendarną sławę,
fascynujące rozmowy o sztuce w salonach prerafaelitów i duchowy
wysiłek przy komponowaniu ociekających niezwykłym
patosem
tragedii i poematów wprawiały w takie paroksyzmy namiętności, że
tracił panowanie nad głosem i członkami. Te quasi-epileptyczne
ataki kładły
go niekiedy na całe tygodnie i niebawem, unfitted
for general society, znosił już tylko kontakt z pojedynczymi
zaufanymi osobami. Okresy poprawy spędzał
początkowo w wiejskiej
rezydencji rodzinnej, potem
coraz częściej z wiernym Wattsem
Duntonem nad
brzegiem morza. Wycieczki z Southwold do Dunwich przez
łęgi z pochylonymi wiatrem szuwarami
i widok wodnej pustyni
działały na niego jak środki uspokajające. Długi wiersz
zatytułowany By th
e
North Sea to hołd złożony
stopniowemu rozsypywaniu się życia. Like ashes the low clijfs
crumble and
the banks drop down into dust. Pamiętam, że w
jakimś
studium czytałem, jak to Swinburne'owi, gdy pewnego
letniego wieczoru zwiedzał z Wattsem Duntonem kościół Wszystkich
Świętych, zdawało się, że
w dali na powierzchni morza dostrzega
zielonawy
odblask. Ten odblask, miał powiedzieć, przypomina
mu
pałac Kubłaj-chana, zbudowany na miejscu późniejszego Pekinu w
tym samym czasie, kiedy Dunwich było jedną z największych gmin w
królestwie
angielskim. Jeśli się nie mylę, w rzeczonym szkicu
mowa była o tym, że owego wieczoru Swinburne
opisał Wattsowi
Duntonowi ten legendarny pałac ze
wszystkimi szczegółami: białe
mury długości ponad
czterech mil, arsenały twierdzy wypełnione
uprzężą,
siodłami i wszelkiego rodzaju wojennym sprzętem,
magazyny i skarbce, stajnie, gdzie nieprzejrzanymi
szeregami stały
najpiękniejsze rumaki, sale, które pomieścić mogły przeszło
sześć tysięcy gości, komnaty
mieszkalne, zwierzyniec z zagrodą
jednorożca i górę
widokową wznoszącą się na trzysta stóp,
którą chan
polecił usypać od północy. Na stromych stokach
tego kopca, w całości wyłożonych zielonymi płytkami
lapis-lazuli, opowiadał podobno Swinburne,
posadzono w ciągu
jednego roku najwspanialsze
i najrzadsze egzemplarze w pełni już
rozrośniętych
wiecznie zielonych drzew, które razem z korzeniami
i ziemią trzeba było często transportować z bardzo odległych
miejsc, do czego używano specjalnie
w tym celu hodowanych słoni.
Nigdy przedtem
i nigdy potem, miał twierdzić Swinburne owego
wieczoru w Dunwich, nie stworzono na świecie czegoś
tak pięknego
jak ta, nawet w środku zimy zielona,
uwieńczona też zielonego
koloru pałacem sztuczna
góra.
Sebald, Pierścienie Saturna
tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.