sobota, 7 maja 2016

Potężne ssanie próżni


Po pierwszej poważnej katastrofie zabudowywano zachodnie przedpola miasta, ale nawet z wzniesionego tam klasztoru Franciszkanów pozostały dziś tylko ruiny. Dunwich ze swymi wieżami i wieloma tysiącami dusz rozpłynęło się, rozwiało w powietrzu, zamieniło w piasek i żwir. Patrząc z zarosłego trawą placu nad morzem w kierunku, gdzie kiedyś musiało być miasto, czuje się potężne ssanie próżni. Prawdopodobnie dlatego Dunwich, już w czasach wiktoriańskich, stanowiło poniekąd cel pielgrzymek melancholijnych pisarzy. Algernon Swinburne na przykład w latach siedemdziesiątych wielokrotnie przyjeżdżał tu ze swym opiekunem Theodore'em Wattsem Duntopem, gdy podniety związane z londyńskim życiem literackim groziły nadszarpnięciem jego od wczesnego dzieciństwa przeczulonych nerwów. Swinburne'a, który za młodu zdobył legendarną sławę, fascynujące rozmowy o sztuce w salonach prerafaelitów i duchowy wysiłek przy komponowaniu ociekających niezwykłym patosem tragedii i poematów wprawiały w takie paroksyzmy namiętności, że tracił panowanie nad głosem i członkami. Te quasi-epileptyczne ataki kładły go niekiedy na całe tygodnie i niebawem, unfitted for general society, znosił już tylko kontakt z pojedynczymi zaufanymi osobami. Okresy poprawy spędzał początkowo w wiejskiej rezydencji rodzinnej, potem coraz częściej z wiernym Wattsem Duntonem nad brzegiem morza. Wycieczki z Southwold do Dunwich przez łęgi z pochylonymi wiatrem szuwarami i widok wodnej pustyni działały na niego jak środki uspokajające. Długi wiersz zatytułowany By th e North Sea to hołd złożony stopniowemu rozsypywaniu się życia. Like ashes the low clijfs crumble and the banks drop down into dust. Pamiętam, że w jakimś studium czytałem, jak to Swinburne'owi, gdy pewnego letniego wieczoru zwiedzał z Wattsem Duntonem kościół Wszystkich Świętych, zdawało się, że w dali na powierzchni morza dostrzega zielonawy odblask. Ten odblask, miał powiedzieć, przypomina mu pałac Kubłaj-chana, zbudowany na miejscu późniejszego Pekinu w tym samym czasie, kiedy Dunwich było jedną z największych gmin w królestwie angielskim. Jeśli się nie mylę, w rzeczonym szkicu mowa była o tym, że owego wieczoru Swinburne opisał Wattsowi Duntonowi ten legendarny pałac ze wszystkimi szczegółami: białe mury długości ponad czterech mil, arsenały twierdzy wypełnione uprzężą, siodłami i wszelkiego rodzaju wojennym sprzętem, magazyny i skarbce, stajnie, gdzie nieprzejrzanymi szeregami stały najpiękniejsze rumaki, sale, które pomieścić mogły przeszło sześć tysięcy gości, komnaty mieszkalne, zwierzyniec z zagrodą jednorożca i górę widokową wznoszącą się na trzysta stóp, którą chan polecił usypać od północy. Na stromych stokach tego kopca, w całości wyłożonych zielonymi płytkami lapis-lazuli, opowiadał podobno Swinburne, posadzono w ciągu jednego roku najwspanialsze i najrzadsze egzemplarze w pełni już rozrośniętych wiecznie zielonych drzew, które razem z korzeniami i ziemią trzeba było często transportować z bardzo odległych miejsc, do czego używano specjalnie w tym celu hodowanych słoni. Nigdy przedtem i nigdy potem, miał twierdzić Swinburne owego wieczoru w Dunwich, nie stworzono na świecie czegoś tak pięknego jak ta, nawet w środku zimy zielona, uwieńczona też zielonego koloru pałacem sztuczna góra. 


Sebald, Pierścienie Saturna
tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.