Jest iluzją, że mieszkamy w świecie, w mieście, na wsi, w apartamencie, w pokoju! Jedyne u siebie to wnętrze naszych ciał*, którego nie znamy, ciemne, śliskie wnętrze, klatka upleciona z mięśni, żył, nerwów o tajemniczym układzie, jedyny schron dla serca, jedyne naczynie dla myśli, jedyna prywatność. Stwórca pierwszego prawdziwego Golema, doktor Christian Barnard, sprawiwszy cud, uciekł z Afryki do Europy, włożył maskę, pił i szalał w karnawałowych wygłupach; później wrócił do swojego szpitala w Cape Town, przywdział sterylizowaną białość i zapowiedział nowy cud za kilka tygodni. Ale uczeni moraliści orzekli, że karnawałowy antrakt rzucił cień na dostojeństwo medycyny. Mędrcy, miejcie litość dla doktora Barnarda! Czyż nie zwróciliście uwagi na słowo rejection, rejettement, odrzucenie? Przecież doktor Barnard wszedł w atrybuty Boga, sprzeciwił się naturze, pozostając sam więźniem swojego ciemnego wnętrza, gdzie po nerwach lata strach, a w czaszce pełza uparta myśl o rejection, rejettement, odrzuceniu. Ileż takich myśli, takich strachów, tłucze się we wnętrzu dzieci, w ich ciemnym u siebie, kiedy stwarzają swoje pierwsze pojęcia, swoje pierwsze dzieła, ileż takich strachów, takich myśli pożerało mnie na Siennej 19, kiedy się bałam, że świat mnie odrzuci, uciekałam — „anu! anu!” — od objaśnień Olesia i chroniłam się gdzie indziej, do angielskiego pokoju Marchewki albo do francuskich salonów nieszczęśliwej Zosi!
*Nawet to nie ...
Kuncewiczowa, Fantomy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.