sobota, 28 maja 2016

Robert Sheckley - Wystarczy zadać pytanie

Odpowiadacz został zbudowany, aby trwać tak długo, jak trzeba — co dla jednych ras oznaczało dość długo, dla innych zaś — zupełnie krótko. Natomiast dla samego Odpowiadacza było to dokładnie tyle, ile trzeba.

Jeśli chodzi o rozmiar, Odpowiadacz był dla jednych wielki, dla innych mały. Niektórym wydawał się skomplikowany, inni uważali, że jest całkiem prosty. Odpowiadacz wiedział, że był dokładnie tym, czym być powinien. Był przede wszystkim sobą — Odpowiadaczem. On wiedział.

Co do rasy, która go zbudowała, im mniej o niej powiemy, tym lepiej. Oni również wiedzieli, ale nigdy nie wyjawili, czy ta wiedza sprawiała im satysfakcję. Zbudowali Odpowiadacza na użytek mniej uświadomionych ras, po czym zniknęli w tajemniczy sposób. Tylko Odpowiadacz wiedział, dokąd udali.
Ponieważ Odpowiadacz wiedział wszystko.

Rozsiadł się na swojej własnej planecie, okrążającej swoje własne słońce. Trwał, a czas mijał — długi dla jednych, krótki dla drugich. Ale dla niego w sam raz. W jego wnętrzu znajdowały się Odpowiedzi. Znał naturę rzeczy, wiedział, czym one są i dlaczego są właśnie takie, a nie inne, i co to wszystko znaczy. I mógł odpowiedzieć na każde pytanie pod warunkiem, że było to pytanie prawidłowe. I chciał odpowiadać! Bardzo chciał!

Czegóż innego mógłby chcieć Odpowiadacz?

Cóż innego mógłby robić Odpowiadacz?

Czekał więc, aż ktoś się zjawi i zada mu pytanie.

*

— Jak się pan czuje, sir? — zapytał Moran podpływając do starca człowieka.

— Lepiej — odparł Lingman próbując się uśmiechnąć. Nieważkość stanowiła dla niego olbrzymią ulgę. Moran zużył ogromną ilość paliwa żeby wyjść w przestrzeń pod minimalnym przeciążeniem, a mimo to słabe serce Lingmana zaprotestowało. Stanęło dęba, załomotało wściekle o kruchą klatkę żeber, zawahało się i ruszyło z kopyta. Przez jakiś czas wydawało się, że serce Lingmana zatrzyma się z czystej przekory.

Jednakże nieważkość stanowiła olbrzymią ulgę i słabe serce znów zaczęło bić.
Moran nie miał takich problemów. Jego krzepkie ciało było wprost stworzone do znoszenia przeciążeń. Nie powinien ich zresztą doświadczyć podczas tej podróży, jeśli stary Lingman miał ją przeżyć.

— Będę żył — wymamrotał Lingman odpowiadając na milczące pytanie. — Będę żył dostatecznie długo, żeby go znaleźć. — Moran dotknął urządzeń kontrolnych i statek wśliznął się w podprzestrzeń jak ryba w wodę.

— Znajdziemy go — mruknął Moran. Pomógł starszemu mężczyźnie rozpiąć pasy.

— Znajdziemy tego Odpowiadacza!

Lingman kiwnął głową zgadzając się ze swoim młodym partnerem. Od wielu lat podtrzymywali się wzajemnie na duchu w ten sposób. Sam projekt wyszedł od Lingmana. Moran przyłączył się do niego po ukończeniu politechniki. Razem tropili różne pogłoski po całym Układzie Słonecznym — legendy o starożytnej, humanoidalnej rasie, która znała odpowiedź na wszystko, rasie, która zbudowała Odpowiadacza i zniknęła.

— Pomyśleć tylko! — westchnął Moran. — Odpowiedź na wszystko! — Jako fizyk Moran miał wiele pytań, które chciał zadać Odpowiadaczowi. Rozszerzający się wszechświat, siły wiążące jądra atomów, nowe i supernowe, powstawanie planet, przesunięcie w stronę czerwieni, teoria względności i tysiące innych.

— Tak — przyznał Lingman. Podciągnął się do ekranu i wyjrzał na zewnątrz, w iluzoryczną, ponurą pustkę podprzestrzeni. Był biologiem i starym człowiekiem. Miał tylko dwa pytania.

Czym jest życie? Czym jest śmierć?

*

Zakończywszy wyjątkowo długie polowanie na purpurę Lek i jego przyjaciele zebrali się na naradę. W sąsiedztwie wielkich skupisk gwiezdnych zawsze brakowało purpury — nikt nie wiedział dlaczego — stanowczo więc należało to omówić.

— Wiecie co — zaczął Lek. — Chyba poszukam tego Odpowiadacza, — Mówił w języku ollgrat, służącym do wyrażania doniosłych decyzji.

— Dlaczego? — zapytał go Ilm w żartobliwym języku hvest. — Dlatego chcesz wiedzieć? Czy nie wystarcza ci zbieranie purpury?

— Nie — oświadczył Lek, nadal posługując się językiem doniosłych decyzji. — Nie wystarcza. — Głównym zajęciem Lęka i jego gatunku było zbieranie purpury. Znajdowali niewielkie ilości purpury osadzającej się w tkance przestrzeni.
Powoli budowali z niej ogromny kopiec. Po co to robili — nie wiedział nikt.

— Przypuszczam, że zapytasz go, co to jest purpura? — upewnił się Ilm, odpychając na bok jakąś gwiazdę i kładąc się wygodnie.

— Oczywiście — potwierdził Lek. — Zbyt długo tkwimy w ignorancji. Musimy poznać wreszcie prawdziwą naturę purpury i jej miejsce w porządku rzeczy. Musimy się dowiedzieć, dlaczego to ona rządzi naszym życiem. — W tej przemowie Lek użył języka ilgret, języka podstawowej wiedzy.

Ilm i pozostali nie próbowali z nim dyskutować, nawet w języku dyskusji.
Wiedzieli, że wiedza jest ważną rzeczą. Od zarania czasu Lek, Ilm i pozostali zbierali purpurę. Teraz nadszedł czas poznania ostatecznych odpowiedzi: co to jest purpura i po co budują z niej kopiec?

I oczywiście powie im to Odpowiadacz. Wszyscy słyszeli o Odpowiadaczu zbudowanym przez rasę dość podobną do nich, rasę, która zniknęła już dawno temu.

— Czy zapytasz go o coś jeszcze? — chciał wiedzieć Ilm.

— Nie wiem — odparł Lek. — Może zapytam o gwiazdy. Chyba poza tym nie ma nic ważnego. — Jako że Lek i jego bracia istnieli od zarania czasu, nie interesowała ich śmierć. A jako że ich liczba nigdy się nie zmieniała, nie interesowała ich zagadka życia.

Ale purpura? I kopiec?

— Idę! — krzyknął Lek w obrazowym języku konkretnych decyzji.

— Powodzenia! — odkrzyknęli jego bracia w potocznie używanym przyjaźni.

Lek oddalił się skacząc z gwiazdy na gwiazdę.

*

Samotny na swojej małej planecie siedział Odpowiadacz, czekając na Pytających. Od czasu do czasu mamrotał sam do siebie odpowiedzi. To był jego przywilej. On wiedział.

Czekał, ani zbyt długo, ani zbyt krótko, czekał na jakąkolwiek istotę, która zechciałaby przyjść i zadać mu pytanie.

*

Było ich osiemnastu zebranych w jednym miejscu.

— Odwołuję się do reguły osiemnastu — krzyknął jeden z nich. Pojawił się następny, którego przedtem nie było, zrodzony z reguły osiemnastu.

— Musimy iść do Odpowiadacza — krzyknął inny. — Naszym życiem rządzi reguła osiemnastu. Tam gdzie jest osiemnastu, zawsze pojawia się dziewiętnasty. Dlaczego tak jest?

Nikt nie znał odpowiedzi.

— Gdzie ja jestem? — zapytał nowo narodzony dziewiętnasty. Jeden z nich wziął go na stronę, żeby udzielić mu instrukcji.

Zostało więc siedemnastu. Liczba stała.

— I musimy się dowiedzieć — krzyknął następny — dlaczego wszystkie miejsca różnią się od siebie, chociaż nie ma odległości.

To rzeczywiście był problem. Ktoś jest tu. Potem ktoś jest tam. Tak po prostu, bez żadnego powodu. Najpierw ktoś jest w jednym miejscu, a potem — chociaż wcale się nie poruszał — znajduje się w innym miejscu.

— Gwiazdy są zimne! — krzyknął jeszcze inny.

— Dlaczego?

— Musimy iść do Odpowiadacza. Słyszeli bowiem tę legendę, znali tę opowieść.

„Była kiedyś taka rasa, bardzo do nas podobna, i oni wiedzieli — i powiedzieli Odpowiadaczowi. Potem odeszli tam, gdzie wcale nie ma miejsca, ale za to jest dużo odległości”.

— Jak się tam dostaniemy?! — krzyknął nowo narodzony dziewiętnasty, pełen nowo przyswojonej wiedzy.

— Pójdziemy. — I osiemnastu zniknęło. Jeden pozostał. Melancholijnie popatrzył na niezmierzony ogrom lodowatej gwiazdy, a potem i on zniknął.

*

— Te stare legendy były prawdziwe — dyszał Moran. — Oto jest. Wyszli z podprzestrzeni w miejscu, o którym mówiła legenda; przed nimi jaśniała gwiazda niepodobna do żadnej innej gwiazdy. Moran wymyślił dla niej klasyfikację, ale to nie miało znaczenia. Ta gwiazda była wyjątkowa.

Wokół gwiazdy krążyła planeta, również niepodobna do żadnej innej planety. Moran wymyślił dla niej nazwę, ale to też nie miało znaczenia. Taka planeta była tylko jedna.

— Proszę zapiąć pasy, sir — powiedział Moran. — Postaram się wylądować jak najłagodniej.

*

Lek przybył do Odpowiadacza skacząc z gwiazdy na gwiazdę. Wziął Odpowiadacza do ręki i przyjrzał mu się.

— A więc to ty jesteś Odpowiadaczem — stwierdził.

— Zgadza się — przyznał Odpowiadacz.

— Powiedz mi zatem — ciągnął Lek sadowiąc się wygodnie w pustym pomiędzy gwiazdami — powiedz mi, czym ja jestem.

— Cząstką całości — odparł Odpowiadacz. — Wskazówką.

— No nie — mruknął Lek urażony w swojej dumie. — Chyba stać cię na więcej. 
Posłuchaj. Celem mojego gatunku jest zbieranie purpury i budowanie z niej kopca. Czy możesz mi wyjawić prawdziwe znaczenie tego wszystkiego?

— Twoje pytanie nie ma sensu — odparł Odpowiadacz. Wiedział, czym naprawdę jest purpura i po co budowano kopiec. Ale odpowiedź na to zawierała się w większej odpowiedzi. Bez niej problem Leka nie dawał się wyjaśnić, a Lek nie potrafił zadać prawdziwego pytania.

Lek zadał następne pytanie, ale Odpowiadacz nie mógł na nie odpowiedzieć. Lek widział rzeczywistość swoimi wyspecjalizowanymi oczami, dostrzegał część prawdy i odrzucał resztę. W jaki sposób wyjaśnić ślepcowi pojęcie zieleni?
Odpowiadacz nawet nie zamierzał próbować. To do niego nie należało.

Na koniec Lek roześmiał się pogardliwie. Jakaś mała gwiazdka pod jego stopami rozbłysła jaśniej od tego dźwięku, a potem przygasła znowu.

Lek oddalił się, przeskakując szybko z gwiazdy na gwiazdę.

Odpowiadacz wiedział. Ale najpierw trzeba było zadać właściwe pytanie. Zastanawiał się nad tym ograniczeniem, wpatrując się w gwiazdy, które nie były ani za małe, ani za duże, ale dokładnie takie, jak trzeba.

Właściwe pytanie. Rasa, która zbudowała Odpowiadacza, powinna była wziąć to pod uwagę, myślał Odpowiadacz. Powinni byli zostawić mu więcej swobody, pozwolić na próby rozplątywania semantycznych nonsensów.

Odpowiadacz musiał się zadowolić mamrotaniem odpowiedzi do siebie.

*

Osiemnaście istot przybyło do Odpowiadacza; istoty te nie przyszły i nie przyleciały, ale po prostu się pojawiły. Trzęsąc się w zimnym blasku gwiazd wpatrywały się w ogromną masę Odpowiadacza.

— Jeżeli nie ma odległości — zapytał jeden — to w jaki sposób rzeczy mogą być w różnych miejscach?

Odpowiadacz wiedział, czym jest odległość i czym są miejsca. Nie mógł jednak odpowiedzieć na to pytanie. Odległość istnieje, ale nie jest taka, jaką widzą ją te istoty. Miejsca również istnieją, ale w inny sposób niż sądzą te istoty.

— Proszę sformułować pytanie inaczej — zażądał Odpowiadacz pełen nadziei.

— Dlaczego jesteśmy krótcy tutaj, a dłudzy tam? — zapytał jeden. — Dlaczego jesteśmy wąscy tutaj, a grubi tam? Dlaczego gwiazdy są zimne?

Odpowiadacz wiedział wszystko. Wiedział, dlaczego gwiazdy są zimne ale nie potrafił tego wyjaśnić posługując się pojęciem gwiazd lub pojęciem zimna.

— Dlaczego — zapytał inny — istnieje reguła osiemnastu? Dlaczego za każdym razem, kiedy zbierze się osiemnastu, powstaje jeszcze jeden?

Ale naturalnie odpowiedź była częścią innego, większego pytania, które nie zostało postawione.

Następny powstał zgodnie z regułą osiemnastu i dziewiętnaście istot zniknęło.
Odpowiadacz mamrotał sam do siebie prawidłowe pytania i sam sobie udzielał odpowiedzi.

*

— Udało się — oznajmił Moran. — W porządku. — Poklepał Lingmana po ramieniu, ostrożnie, żeby staruszek nie rozleciał się na kawałki.

Stary biolog był zmęczony. Twarz miał zapadniętą, żółtą, pobrużdżoną. Żółte wystające zęby, mały, płaski nos i wydatne kości policzkowe składały się na wizerunek trupiej czaszki. Spod ciała prześwitywał szkielet.

— Ruszajmy — powiedział Lingman. Nie chciał tracić ani chwili. Nic miał ani chwili do stracenia.

Założywszy hełmy weszli na wąską dróżkę.

— Nie tak szybko — wysapał Lingman.

— Dobrze — zgodził się Moran. Szli obok siebie wąską ścieżką po planecie różniącej się od wszystkich innych planet, która samotnie krążyli wokół słońca różniącego się od wszystkich innych słońc.

— Tutaj pod górę — ostrzegł Moran. Legenda była dokładna. Ścieżka prowadząca do kamiennych stopni. Kamienne stopnie prowadzące na dziedziniec. A tam — Odpowiadacz!

W ich oczach Odpowiadacz wyglądał jak biały ekran umieszczony w ścianie. Wydawał im się całkiem prosty.

Lingman splótł drżące dłonie. Oto był punkt kulminacyjny całego życia, wszystkich wysiłków, kłótni, pogoni za strzępkami legend, zdobywania finansów — wszystko to miało się za chwilę zakończyć w tym miejscu.

— Pamiętaj — ostrzegł Morana — będziemy zaszokowani. Prawda z pewnością, okaże się całkowicie odmienna od naszych wyobrażeń.

— Jestem gotowy — oświadczył Moran z uniesieniem na twarzy.

— A więc dobrze, Odpowiadaczu — powiedział Lingman swoim cienkim, słabym głosem — czym jest życie?

Głos przemówił w ich głowach:

— Pytanie nie ma sensu. Pytający wymienia cząstkowe zjawisko, które można wyjaśnić jedynie w odniesieniu do całości.

— Czego częścią jest życie? — spytał Lingman.

— To pytanie w swojej obecnej formie również nie ma odpowiedzi. Pytający nadal posługuje się pojęciem „życia” ze swojego subiektywnego, ograniczonego punktu widzenia.

— Więc wyjaśnij to własnymi słowami — zaproponował Moran.

— Odpowiadacz może tylko odpowiadać na pytania. — Odpowiadacz ponownie pomyślał z żalem o ograniczeniu narzuconym mu przez konstruktorów.

Milczenie.

— Czy wszechświat się rozszerza? — zapytał śmiało Moran.

— „Rozszerzanie” jest określeniem nieadekwatnym do sytuacji. Wszechświat w rozumieniu pytającego jest iluzorycznym pojęciem.

— A więc powiedz nam cokolwiek — poprosił Moran.

— Mogę tylko odpowiedzieć na każde uzasadnione pytanie dotyczące natury rzeczywistości.

Dwaj mężczyźni wymienili spojrzenia.

— Chyba wiem, o co mu chodzi — powiedział Lingman ze smutkiem. — Nasze podstawowe założenia są błędne. Wszystkie.

— To niemożliwe — zaprotestował Moran. — Fizyka, biologia…

— Częściowe prawdy — oświadczył Lingman zmęczonym głosem. —
przynajmniej tyle się dowiedzieliśmy. Upewniliśmy się, że wnioski, które wyciągamy na podstawie obserwacji różnych zjawisk, są błędne.

— Ależ prawo najprostszej hipotezy…

— To tylko teoria — uciął Lingman.

— A życie? Z pewnością mógłby nam powiedzieć, czym jest życie!

— Popatrz na to z drugiej strony — zasugerował Lingman. — Przyjmijmy, że zapytasz: „Dlaczego urodziłem się pod znakiem Skorpiona w koniunkcji z Saturnem?” Nie mógłbym odpowiedzieć na to pytanie posługując się pojęciem znaków zodiaku, ponieważ znaki zodiaku nie mają tym nic wspólnego.

— Rozumiem — powoli powiedział Moran. — On nie może odpowiedzieć na pytania wynikające z naszych założeń.

— Tak mi się zdaje. I nie może zmienić naszych założeń. Może tylko odpowiadać na określone pytania — co wymaga wiedzy, której po prostu nie posiadamy.

— Nie potrafimy nawet zadać właściwego pytania?! — zawołał Moran. — Nie wierzę w to. Z pewnością znamy jakieś podstawowe pojęcia. — Odwrócił się do Odpowiadacza. — Czym jest śmierć?

— Nie mogę wyjaśniać antropomorfizmów.

— Śmierć jest antropomorfizmem? — zdziwił się Moran, a Lingman szybko się odwrócił. — No, nareszcie do czegoś dochodzimy!

— Czy antropomorfizmy są złudzeniem? — zapytał.

— Antropomorfizmy mogą być roboczo sklasyfikowane jako A: fałszywe prawdy lub B: niepełne prawdy odnoszące się do części zjawiska.

— Którą klasyfikację należy tu przyjąć?

— Obie.

To było wszystko, co osiągnęli. Moran nie zdołał wyciągnąć z Odpowiadacza nic więcej. Dwaj mężczyźni przez cztery godziny ponawiali wysiłki, ale prawda coraz bardziej wymykała im się z rąk.

— Wściec się można — stwierdził Moran po pewnym czasie. — Ta rzecz posiada całą wiedzę o wszechświecie, ale nie może nam nic powiedzieć, jeśli nie zadamy właściwego pytania. A skąd mamy znać właściwe pytanie?

Lingman usiadł na ziemi opierając się o kamienny mur i zamknął oczy.

— Dzikusy — oto, czym jesteśmy — oświadczył Moran, przechadzając się tam i z powrotem przed obliczem Odpowiadacza. — Niech pan sobie wyobrazi buszmena, który przychodzi do fizyka i pyta go, dlaczego nie może trafić w Słońce strzałą z łuku. Uczony mógłby to wyjaśnić jedynie operując pojęciami z zakresu jego wiedzy. I co się wtedy stanie?

— Uczony nawet nie będzie próbował — odparł Lingman zgaszonym głosem — ponieważ orientuje się w możliwościach pytającego.

— Wspaniale — zawołał Moran ze złością. — Jak wytłumaczyć dzikusowi, że Ziemia się obraca? Albo jeszcze lepiej: jak mu wytłumaczyć teorię względności, oczywiście przez cały czas zachowując naukową ścisłość?

Lingman nie odpowiedział.

— Jesteśmy dzikusami, tylko w tym przypadku przepaść jest jeszcze większa. Na przykład robak i nadczłowiek. Robak chce poznać naturę błota i zrozumieć, dlaczego jest go tak dużo… Och, dość tego. Wracamy?

Oczy Lingmana pozostały zamknięte. Szponiaste palce zacisnęły się w pięści, policzki zapadły się jeszcze bardziej. Widać było czaszkę. — Panie Lingman! Proszę pana! Odpowiadać? wiedział, że odpowiedzi nie będzie.

*

Odpowiadacz czeka, samotny na swojej planecie, która nie jest ani za duża, ani za mała, ale dokładnie w sam raz. Nie może pomóc ludziom, którzy do niego przychodzą, ponieważ nawet Odpowiadacz ma swoje ograniczenia.

Może odpowiedzieć tylko na istotne pytania.

Wszechświat? Życie? Śmierć? Purpura? Osiemnastu?

Półprawdy, niepełne prawdy, drobne cząstki wielkiego pytania.

Samotny Odpowiadacz mamrocze do siebie pytania, prawdziwe pytania, których nikt nie rozumie.

Jak więc mieliby zrozumieć prawdziwe odpowiedzi?

Pytania nigdy nie zostaną zadane; Odpowiadacz pamięta bowiem coś, o czym zapomnieli jego twórcy.

 Po to, żeby zadać pytanie, trzeba znać chociaż część odpowiedzi.





tłumaczenie: Danuta Górska