Nic tak nie męczy jak czyjaś namiętność. Nawet nie czyjaś nienawiść, bo ta jest uczuciem mniej stałym – nienawiści, jako czemuś nieprzyjemnemu, ludzie oddają się rzadziej. Ale gnębi nas zarówno nienawiść, jak miłość; obie nas tropią i prześladują, obie nie chcą nas zostawić w spokoju.
Moim ideałem byłoby przeżywanie wszystkiego w powieści, a odpoczywanie od tego w życiu – czytałbym swoje uczucia, a przeżywałbym swoją pogardę dla nich.
Dla kogoś o wyobraźni czułej jak odkryte nerwy przygody bohatera powieści zastępują z powodzeniem własne uczucia, a nawet stanowią coś więcej, bo są zarówno uczuciami bohatera, jak i czytelnika. Jeżeli kochało się Lady Makbet prawdziwą, bezpośrednią miłością, nie dorówna już temu żadne przeżycie – co po takiej miłości można robić innego, niż tylko odpoczywać, nikogo w życiu nie kochając?
Nie wiem, jaki jest sens tej podróży, którą musiałem odbyć pomiędzy jedną i drugą nocą, w towarzystwie całego wszechświata. Wiem, że mogę czytać – po to, aby się rozerwać. Uważam czytanie za najprostszy sposób umilenia sobie tej czy innej podróży. Co jakiś czas unoszę wzrok znad książki, którą naprawdę przeżywam, i widzę, jak ktoś obcy, umykający pejzaż – pola, miasta, mężczyzn i kobiety, namiętności i tęsknoty – i to wszystko nie jest dla mnie niczym więcej niż drobnym epizodem mojego odpoczynku, bierną rozrywką, która pozwala odpocząć moim oczom od nazbyt wnikliwie zgłębianych stron.
Tylko to, o czym śnimy, jest naszą prawdziwą istotą, bo wszystko, co jest realizowane, automatycznie staje się własnością świata i wszystkich ludzi. Gdybym urzeczywistnił jakieś marzenie, byłbym o nie zazdrosny, bo pozwalając na urzeczywistnienie się, zdradziłoby mnie. „Osiągnąłem wszystko, co chciałem”, powiada człowiek słaby i kłamie – w rzeczywistości miał prorocze sny o tym wszystkim, co życie osiągnęło za niego. My niczego nie osiągamy. Życie rzuca nas jak kamień, a my wołamy w powietrzu: „Ale sunę do przodu!”.
Jakiekolwiek jest to interludium odgrywane w świetle reflektora słońca i cekinów gwiazd, na pewno nie szkodzi wiedzieć, że jest to interludium; jeżeli za drzewami teatru jest życie, będziemy żyć, jeżeli jest tam śmierć, umrzemy; i przedstawienie nie ma z tym nic wspólnego.
Dlatego nigdy nie czuję się tak bliski prawdy, tak głęboko wtajemniczony, jak w tych nielicznych przypadkach, gdy znajduję się w teatrze lub cyrku: mam wtedy świadomość, że obcuję z doskonałą manifestacją życia. A aktorzy i aktorki, klowni i iluzjoniści są czymś ważnym i zarazem błahym, jak głód, wojny i zarazy, nękające ludzkość. Wszystko jest teatrem. Ach, potrzeba mi prawdy? Wracam do mojej powieści…
Fernando Pessoa, Księga niepokoju
tłumaczenie: Michał Lipszyc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.