piątek, 27 maja 2016

Przenoszenie własnej ułomności na cały rodzaj ludzki


W istocie wspólne dla behawioryzmu i psychoanalizy było przekonanie o plastyczności ludzkiej natury i nietrwałości stworzonych przez człowieka instytucji. To oznaczało zanegowanie wartości wiktoriańskiego społeczeństwa. Standardy zachowań, stworzone i narzucone przez społeczność oraz Kościół zastępowano etosem, który kładł nacisk na samospełnienie i osobistą satysfakcję. Daleko temu jednak było do wyzwolenia, bowiem zmiana ta skutkowała pozostawieniem jednostki samej sobie w oceanie niestałych wartości, które w coraz większym stopniu kształtowane były przez rodzaje i style konsumpcji.

Po przejściu załamania nerwowego, którego doświadczył jesienią 1903 roku, Watson postanowił rozwiązać swoje seksualne problemy, biorąc potajemnie ślub z dziewiętnastoletnią studentką, niejaką Mary Ickes. Miało to miejsce 26 grudnia tego samego roku. Watson zawsze miał słabość do kochających się w nim studentek i najprawdopodobniej ożenił się z Ickes głównie dlatego, że odrzuciła go inna jego uczennica, panna Vida Sutton. Kiedy jednak Sutton wróciła i oznajmiła, że zmieniła zdanie w sprawie propozycji, którą jej złożył, natychmiast nawiązali romans. Harold, brat Mary Ickes, który później objął stanowisko Sekretarza Zasobów Wewnętrznych w administracji Franklina Roosevelta (jego syn zajmował podobne stanowisko w administracji Clintona), najwidoczniej znał się na ludziach. Nigdy nie pogodził się z małżeństwem siostry, a kiedy doszły do niego płotki i pogłoski, wynajął detektywa, który przedstawił Mary dowody zdrady jej męża. Nie był to obiecujący początek związku, który ostatecznie zakończył się siedemnaście łat później, ale incydent ten pozwała nam uzyskać pewien wgląd w osobowość człowieka, który zyskał sławę, obiecując, że stworzy techniki umożliwiające nie tylko przewidywanie, ale także kontrolowanie ludzkich zachowań. Watsonowi nigdy nie udało się zapanować nad własnymi zachowaniami seksualnymi i dlatego zawsze podlegał kontroli innych. Ulegał „bodźcom” zawsze, kiedy zobaczył atrakcyjną kobietę; kierowały nim wyrzuty sumienia, uczucie, którego nie potrafił przekonująco wytłumaczyć z perspektywy behawioryzmu; tkwił we władzy ludzi, którzy chcieli wykorzystywać szczegóły jego życia seksualnego jako rodzaj wymierzonego w niego szantażu. Nic zatem dziwnego, że kontrola ludzkiego zachowania była jednym z celów, które wyartykułował w sławnych wykładach z roku 1913. Były one podstawą jego książki Behawioryzm, w której Watson podkreślał, że psychologia jest „czysto obiektywną, doświadczalną gałęzią nauk przyrodniczych”, a jej „celem teoretycznym” jest ni mniej ni więcej, tylko „przewidywanie i kontrolowanie ludzkich zachowań”.

Zainteresowanie Watsona kontrolowaniem ludzkich zachowań wyrastało z jego własnych doświadczeń, głównie życia seksualnego, które najczęściej wymykało mu się spod kontroli. Zygmunt Freud powiedział, że Bóg to wywyższony ojciec. Watson musiał wziąć to sobie głęboko do serca. Odszedł od religii, gdyż wcześniej to samo uczynił jego ojciec. Moralność jest kojarzona z religią, którą Watson kojarzył z kolei ze swoją bardzo emocjonalną matką. W życiu jego ojca moralność jako normatywny przewodnik całkowicie zawiodła i tak samo stało się w jego życiu. W tej sytuacji pozostała jedynie nauka: tylko ona dawała szansę stworzenia technik sterowania ludzkimi emocjami, a tego właśnie rozpaczliwie poszukiwał Watson. Psychologia dostarczyła odpowiednich narzędzi kontroli, kiedy Watson odrzucił cały filozoficzny bagaż przeszłości i odkrył prawo empiryczne, oparte na zachowaniu zwierząt. Opanowanie przyrody prowadziło do opanowania ludzkich zachowań, bowiem ludzie są maszynami biologicznymi i pod tym względem niczym się nie różnią od szczurów. Seksualne reakcje Watsona pod pewnymi względami były więc - do czego nie chciał się przyznać - bardzo podobne do reakcji, które mógł zmierzyć u szczurów. Były dogłębnie konformistyczne. Zamiast przyznać się do braku samokontroli, Watson wolał stworzyć szkołę psychologii głoszącą, że samokontrola nie ma najmniejszego znaczenia. „Bywa, że niejakim obrzydzeniem napawa mnie usiłowanie podporządkowania ludzkiego charakteru prawu”’ - napisał do sławnego prymatologa, Roberta M. Yerkesa. Zdanie, w zależności od interpretacji, można uznać albo za nader trafne, albo za przejaw arogancji; trafne może być o tyle, o ile uznamy, że dotyczy ono jego braku samokontroli, aroganckie zaś wtedy, kiedy dostrzeżemy w nim próbę przenoszenia własnej ułomności na cały rodzaj ludzki.


Michael Jones, Libido dominandi. Seks jako narzędzie kontroli społecznej.
tłumaczenie: Jerzy Morka 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.