M.
Teresa de Rostang, przyjaciółka z czasów dzieciństwa, rozmyślając
później o czternastoletniej Elżbiecie, powiedziała: „Zawsze
miałam wrażenie, że była wybrana. Wykazywała dojrzałość
przewyższającą swój wiek o co najmniej dziesięć lat"
(S368).
Powinniśmy stale o tym pamiętać, gdy będziemy pochylać się nad
jej krótkim życiem (Elżbieta umarła w wieku dwudziestu sześciu
lat) i będziemy odnosić wrażenie, że jego najważniejsze fazy
zawsze przebiegały przedwcześnie.
W tym miejscu możemy pójść jedynie w dwóch kierunkach: zwykła
banalna interpretacja odszukana w tanim podręczniku do psychologii,
albo zadziwienie wobec tajemnicy.
Nawet sama matka Elżbiety, mimo że była osobą bardzo religijną,
nie zdołała od razu zrozumieć i przyjąć Boskiego działania,
które przenikało życie jej córeczki.
Co więcej, wielu współczesnych odczuje zakłopotanie wobec istoty,
która wydaje się „przeznaczona" do Karmelu prawie od
urodzenia, przeznaczona na to, aby „pogrzebać się za kratami",
jak mówiła sama Elżbieta, z własnego doświadczenia
przyzwyczajona, że cel, który wydawał się jej upragniony, u
innych budził przerażenie.
Tak pisała do swojej przyjaciółki, kilka dni przed zamknięciem
się na zawsze w klasztorze:
„Liczę
na twoje dobre odwiedziny. Mam nadzieję, że nie przestraszysz się
krat, jak przestraszyła się pewna przyjaciółka mojej mamy, która
przyjechała pożegnać się ze mną. Prosiła mnie, abym ją
zaprowadziła, żeby mogła zobaczyć się z matką przeoryszą.
Kiedy znalazła się oko w oko z kratami, doznała jakiegoś
strasznego wstrząsu. Zrobiło mi się bardzo przykro, widząc ją w
takim stanie!" (L 64).
Przyjaciółka mamy współczuła zatem Elżbiecie, która ze swej
strony współczuła przyjaciółce, choć obie patrzyły na tę samą
kratę.
Kilka lat później, już jako karmelitanka, podpowiadała w podobnej
sytuacji:
„Powiedz
jej, że kraty Karmelu, które tale ją zmroziły i wydały się tak
posępne, mnie wydają się pozłacane" (L 110).
Lecz przestrach zewnętrznych obserwatorów z pewnością
powiększyłby się o kolejną trudność psychologiczną, gdyby dane
im było poznać wszystkie pragnienia i myśli Elżbiety, te,
których zresztą nie mogła wyjawić nikomu, oprócz
zaprzyjaźnionego kapłana, ojca jej duszy, o którym już
wspominaliśmy:
„Gdyby
ksiądz wiedział, jaką nieraz odczuwam tęsknotę za niebem! Tak
bardzo chciałabym ulecieć tam w górę, blisko Niego. Byłabym
tak bardzo szczęśliwa, gdyby mnie zabrał nawet jeszcze przed
wstąpieniem do Karmelu, albowiem Karmel niebieski jest o wiele
lepszy, a ja mimo wszystko byłabym karmelitanką w raju" (L55).
Jako dwudziestojednoletnia dziewczyna Elżbieta wybierała klasztor
tylko dlatego, że była zmuszona oczekiwać na „coś wspanialszego
", zadowalając się pewnego rodzaju „drogą pośrednią":
„Ach, widzicie, Karmel nie jest jeszcze niebem, ale nie jest już
ziemią. Jakże Pan Bóg jest dobry, że mnie umieścił tutaj"
(L 91).
Powtórzmy zatem: podobne zapewnienia albo staną się przyczyną
naszego psychologicznego dyskomfortu, jeśli uznamy takie zachowania
za zgoła chore, albo obudzą subtelne, święte zdziwienie. Wiele
zależeć będzie od tego, na ile uświadomimy sobie, że obcujemy z
osobą doskonale zrównoważoną i zaskakująco dojrzałą, otwartą
na Boże działanie, które, niczym w objęciach, przyciąga ją i
skłania ku sobie, także wtedy, gdy tym mistycznym uniesieniom
towarzyszyć będą chwile oczyszczenia, przyczyniające się do
osadzenia ich całkowicie w ziemskiej rzeczywistości, we wspólnym,
pokornym, bolesnym doświadczeniu człowieczeństwa.
Za:
Antonio Maria Sicari OCD, Elżbieta od Trójcy Świętej. Życie
teologiczne, przekład Aleksandra Bałucka-Grimaldi, Wydawnictwo
Karmelitów Bosych, Kraków 2007
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.