piątek, 20 maja 2016

Brak egoistycznego poczucia indywidualności


Ważny tekst w dialektyce: „czym jest oświecenie”. Patrz wypowiedź Nisargadatty Maharaja: 
 
Wiem, że jest świat który obejmuje to ciało i ten umysł, ale nie uważam ich za bardziej „moje” niż inne umysły i ciała. Są tam w czasie i przestrzeni, ale ja jestem bez czasu i bez przestrzeni.

(...)
Jonathan Miller stworzył piękny serial telewizyjny pt. The Body in Question (Ciało zakwestionowane), ale normalnie nigdy w ciało nie wątpimy: nasze ciała są poza wszelką kwestią — one po prostu, niewątpliwie są. Ta niewątpliwość ciała, jego pewność, jest dla Wittgensteina początkiem i podstawą wszelkiej wiedzy i pewności. I tak swoją ostatnią pracę (On Certainty — O pewności) rozpoczyna mówiąc: „Jeśli rzeczywiście wiesz, że tu jest ręka, przyznajemy ci całą resztę". Ale potem, jednym tchem, na tej samej pierwszej stronie pisze: 
 
Możemy spytać, czy wątpienie w to ma sens..."; i trochę dalej: Czy mogę w to wątpić? Nie ma podstaw do zwątpienia!"

Właściwie jego książkę można by zatytułować O wątpieniu, tak silnie naznaczona jest zwątpieniem, nie mniej niż pewnością. Zastanawia się w niej zwłaszcza — i można zacząć spekulować, czy te myśli nie wzięły się z jego pracy w szpitalu w czasie wojny — czy mogą zdarzyć się sytuacje lub stany, które pozbawiają człowieka pewności ciała, które dają człowiekowi podstawy, by zwątpić w swoje ciało, być może nawet stracić całe ciało w całkowitym zwątpieniu. Ta myśl zdaje się nawiedzać jego ostatnią książkę jak senny koszmar.

Christina miała dwadzieścia siedem lat, była wysoka, dobrze zbudowana, pewna siebie, o mocnym ciele i charakterze. Lubiła hokej i konną jazdę. Miała dwoje małych dzieci i pracowała w domu jako programista komputerowy.

Była inteligentna i oczytana, lubiła balet i poetów Jezior (ale nie Wittgensteina, jak sądzę). Prowadziła bogate, aktywne życie, bardzo rzadko chorowała. Ku jej zdziwieniu, po ataku bólu w okolicach brzucha odkryto, że ma kamienie żółciowe i zalecono wycięcie woreczka żółciowego.

Przyjęto ją do szpitala na trzy dni przed planowaną operacją i profilaktycznie podano antybiotyki. Było to czysto rutynowe postępowanie, środek ostrożności, nie spodziewano się żadnych komplikacji. Christina rozumiała to, a będąc osobą rozsądną, nie odczuwała wielkich obaw.

Na dzień przed operacją Christina, która zazwyczaj nie poświęcała wiele uwagi snom i fantazjom, miała niepokojący, osobliwie intensywny sen. Śniła, że zatacza się dziko na plączących się pod nią nogach, niemal nie czuje ziemi pod stopami, wymachuje ramionami w tę i z powrotem, prawie nie czuje rzeczy, które trzyma w dłoniach, wszystko leci jej z rąk.

Przestraszył ją ten sen. („Nigdy czegoś takiego nie śniłam — powiedziała. — Nie mogę przestać o tym myśleć".) Była tak strapiona, że poprosiliśmy o opinię psychiatrę.

Niepokój przedoperacyjny — stwierdził. — Zupełnie naturalny, bardzo często mamy z tym do czynienia.

Ale tego samego dnia sen stał się rzeczywistością.

Christina stwierdziła, że z trudem trzyma się na nogach, wykonuje dziwaczne, bezładne ruchy i upuszcza przedmioty, które bierze do rąk.

Znów wezwaliśmy psychiatrę, który wydawał się tym zirytowany, ale także, po chwili, niepewny i zaskoczony.

Histeria spowodowana niepokojem — starał się zbyć sprawę. — Typowe objawy przystosowawcze, wciąż się je widuje.

Jednak w dniu operacji Christina poczuła się jeszcze gorzej.

Nie mogła stać — chyba że patrzyła na swoje stopy. Nie potrafiła utrzymać niczego w rękach, które wciąż „wędrowały"chyba że na nie patrzyła. Gdy sięgała po coś albo próbowała jeść, dłonie nie trafiały tam, gdzie trzeba, albo wykonywały chaotyczne ruchy, jakby zaniknęła jakaś podstawowa umiejętność kontroli i koordynacji. Nawet siadała z trudem — jej ciało „łamało się". Jej twarz była dziwnie pozbawiona wyrazu i wiotka, szczęka opadała, znikła nawet modulacja głosu.

Stało się coś okropnego — powiedziała upiornie bezbarwnym głosem. — Nie czuję mojego ciała. Czuję się przedziwnie — pozbawiona ciała.

To była zdumiewająca rzecz, diabelska, oszałamiająca.

Pozbawiona ciała" — czyż to nie wariactwo? Ale co z jej fizycznym stanem? Załamanie się napięcia i położenia mięśni, od stóp do głów; wędrujące ręce, z czego nie zdawała sobie sprawy, jak się wydawało; chaotyczne ruchy, jakby nie otrzymywała informacji z peryferii, z krańców, jakby katastrofalnie rozpadły się kontrolne pętle napięcia mięśni i ruchu.

To dziwna wypowiedź — zwróciłem się do stażystów.

Nie bardzo można sobie wyobrazić, co mogłoby ją spowodować.

Ale to histeria, doktorze Sacks. Tak stwierdził psychiatra, prawda?

Tak, to prawda. Ale czy kiedykolwiek widzieliście taką histerię? Pomyślcie fenomenologicznie: potraktujcie to, co widzicie, jako zjawisko prawdziwe, w którym jej stan fizyczny i nastrój nie są fikcją, ale psychofizyczną całością. Czy cokolwiek mogłoby dawać taki obraz? Nie sprawdzam waszej wiedzy — dodałem. — Jestem tak samo zdumiony jak wy.

Nigdy nie widziałem ani nie wyobrażałem sobie czegoś podobnego...

Zastanawiałem się i oni się zastanawiali, zastanawialiśmy się razem.

Czy mógłby to być zespół ciemieniowy? — spytał jeden z nich.

To jest „tak jakby" — odpowiedziałem. — Jakby płaty ciemieniowe nie otrzymywały zwykłych informacji czuciowych. Przeprowadźmy badanie funkcji czuciowych i zbadajmy też funkcje płatów ciemieniowych.

Tak zrobiliśmy i zaczął ukazywać się nam pewien obraz choroby. Zdawał się to być poważny, prawie całkowity brak wrażeń proprioceptywnych, od końców palców u nóg do czubka głowy — płaty ciemieniowe pracowały, ale nie miały nad czym pracować. Christina mogła mieć histerię, ale mogła też cierpieć na coś o wiele bardziej poważnego, i to na coś, z czym nikt z nas nigdy się nie spotkał ani czego nie mógł sobie wyobrazić.

Teraz pilnie wezwaliśmy nie psychiatrę, ale specjalistę od medycyny fizykalnej, fizjoterapeutę.

Przybył natychmiast, reagując na naglące wezwanie. Kiedy ujrzał Christinę, otworzył szeroko oczy. Zbadał ją szybko i dokładnie i przeszedł do elektrycznych badań nerwów i mięśni.

To niesłychane — powiedział. — Nigdy czegoś takiego nie widziałem ani o tym nie czytałem. Utraciła czucie proprioceptywne. Tak, macie rację, utraciła je od stóp do głów.

Nie ma żadnych odczuć mięśniowych, ścięgnowych czy stawowych. Występuje też niewielka utrata innych zdolności — wrażliwości na lekki dotyk, temperaturę i ból, a także niewielkie objęcie chorobą ruchowych włókien nerwowych.
Ale to przede wszystkim zdolność odczuwania pozycji ciała, propriocepcja została tak zniszczona.

Co jest przyczyną? — spytaliśmy.

Wy jesteście neurologami. Dowiedzcie się.

Po południu z Christina było jeszcze gorzej. Leżała bez ruchu, z wiotkimi mięśniami, nawet jej oddech był bardzo płytki. Jej stan był równie dziwny, co poważny i zastanawialiśmy się, czy nie podłączyć respiratora. Nakłucie lędźwiowe ujawniło ostre zapalenie wielonerwowe, ale zapalenie wyjątkowego rodzaju: nie takie jak zespół Guillain-Barre'a, z jego przytłaczającym zaburzeniem czynności ruchowych, ale czyste (albo niemal czyste) zapalenie nerwów, które zaatakowało korzenie czuciowe nerwów rdzeniowych i czaszkowych wzdłuż całej osi mózgowo-rdzeniowej *.

Operacja została odłożona; byłoby szaleństwem przeprowadzać ją w tej chwili. Ważniejsze były pytania, czy ona przeżyje, co możemy zrobić.

Jak brzmi werdykt? — spytała Christina słabym głosem, uśmiechając się tylko oczami, gdy zbadaliśmy jej płyn mózgowo-rdzeniowy.

Ma pani to zapalenie, zapalenie nerwów... — zaczęliśmy i powiedzieliśmy jej wszystko, co wiedzieliśmy. Gdy zapominaliśmy o czymś lub wahaliśmy się, jej precyzyjne pytania wymuszały na nas szczerość.

Czy ja wyzdrowieję? — dopytywała się.

Spojrzeliśmy na siebie, a potem na nią.

Nie mamy pojęcia.

Poczucie, że ma się ciało, powiedziałem jej, opiera się na trzech rzeczach: wzroku, zmyśle równowagi (błędnik) i propriocepcji — którą ona straciła. Normalnie wszystko to działało razem. Jeśli jedno zawiodło, pozostałe mogły je zastąpić — do pewnego stopnia. Szczegółowo opowiedziałem jej o moim pacjencie, panu MacGregor, który pozbawiony zmysłu równowagi, używał oczu (patrz rozdz. 7) i o pacjentach z kiłą układu nerwowego, tabes dorsalis,którzy mieli podobne objawy, ale ograniczone do nóg, i też musieli to rekompensować, używając oczu (patrz Fantomy pozycji w rozdz. 6). I o tym, jak taki pacjent poproszony o przesunięcie nóg lubił mawiać: „Jasne, doktorze, jak tylko je odnajdę".

Christina słuchała z jakąś rozpaczliwą uwagą.

W takim razie muszę — powiedziała powoli — używać wzroku, używać oczu w każdej sytuacji, w której przedtem używałam — jak to nazywacie? — propriocepcji. Już zauważyłam — dodała zamyślona — że czasem „gubię" ręce. Myślę, że są w jednym miejscu, a znajduję je w zupełnie innym. To uczucie jest jak oczy ciała, sposób, w jaki ciało widzi samo siebie. I jeśli to znika, jak to się stało u mnie, to tak jakby ciało nagle oślepło. Moje ciało nie może siebie „widzieć", jeśli straciło swoje oczy, prawda? A więc ja muszę na nie patrzeć, być jego oczami. Tak?

Tak — odpowiedziałem. — Prawda. Mogłaby pani być fizjologiem.

Będę musiała zostać kimś w rodzaju fizjoterapeuty odparła — ponieważ coś złego stało się z moją fizjologią i ona może nigdy w sposób naturalny nie wydobrzeć...

Dobrze, że Christina od początku okazała taki hart ducha, bo mimo że ostre zapalenie ustąpiło i płyn mózgowo-rdzeniowy powrócił do normy, włókna proprioceptywne pozostały uszkodzone i w sensie neurologicznym tydzień czy rok później nie było żadnej poprawy. Prawdę mówiąc, nie nastąpiła żadna poprawa w ciągu ośmiu lat, które od tego czasu minęły, choć Christina była w stanie wieść życie, rodzaj normalnego życia, przystosowując się i przestawiając na rozmaite sposoby, emocjonalnie i duchowo nie mniej niż neurologicznie.

W ciągu kilku pierwszych dni nie robiła nic, leżała nieruchomo, prawie nie jadła. Była w stanie głębokiego szoku, przerażona i zrozpaczona. Jakie życie ją czeka, jeśli nie nastąpi naturalny powrót do zdrowia? Jakie życie, jeśli każdy ruch trzeba wykonać stosując sztuczki? Jakie życie, przede wszystkim, jeśli czuła się pozbawiona ciała?

Potem życie upomniało się o swoje i Christina zaczęła się ruszać. Początkowo nic nie mogła zrobić bez użycia oczu i gdy je zamykała, natychmiast stawała się beznadziejną „kupką nieszczęścia". Musiała kontrolować się za pomocą wzroku, ruszając się patrzeć z niezwykłą skrupulatnością i czujnością na każdą część swego ciała. Jej ruchy, świadomie kontrolowane i poprawiane, były na początku niesłychanie niezdarne, sztuczne. Ale potem — i było to dla nas obojga radosną niespodzianką — dzięki wciąż zwiększającemu się automatyzmowi, stały się delikatniejsze, bardziej wdzięczne, bardziej naturalne (choć nadal całkowicie zależne od wzroku).

W coraz większym stopniu w miejsce normalnego, nieuświadomionego, a nie istniejącego u Christiny mechanizmu dostarczania informacji o ciele przez ciało, tworzył się równie nieuświadomiony, automatyczny mechanizm wysyłania informacji przez wzrok. Stanowił coraz bardziej zintegrowaną, płynną całość. Czy to możliwe, by powstający w mózgu wzrokowy model ciała, jego obraz, normalnie dość słaby (nie istnieje on, oczywiście, u niewidomych) i będący jedynie uzupełnieniem obrazu tworzonego przez bodźce proprioceptywne — stawał się wyjątkowo silny? A obraz ciała powstający w ośrodku równowagi też mógł ulec wyrównującemu wzmożeniu... Nie spodziewaliśmy się, że te dwa obrazy aż tak się wzmocnią**.

Nie wiedzieliśmy, czy wzmocnił się system dostarczania informacji za pomocą zmysłu równowagi, ale z pewnością uszy, czyli system słuchowy, był lepiej wykorzystywany. Normalnie jest on raczej mało ważnym pomocniczym systemem dostarczania informacji dla mowy — nasza mowa pozostaje normalna, mimo że ogłuchliśmy z powodu kataru, a niektórzy ludzie z wrodzoną głuchotą mogą nauczyć się doskonale mówić. Dzieje się tak dlatego, że modulacja mowy jest normalnie proprioceptywna, zarządzana przez sygnały napływające z wszystkich naszych narządów mowy. Christina utraciła ten naturalny dopływ bodźców i proprioceptywne napięcie, i modulację głosu, zatem zamiast tego musiała użyć swoich uszu, słuchowego źródła informacji.

Poza tymi naturalnymi, wyrównującymi straty źródłami informacji o ciele, Christina zaczęła rozwijać — było to na początku działanie celowe i świadome, ale stopniowo stało się nieświadome i automatyczne — różne formy nowego, kompensacyjnego systemu dostarczania tych informacji (we wszystkim pomagał jej niezwykle wyrozumiały i pomysłowy personel oddziału rehabilitacji).

Tak więc w dniu katastrofy i jeszcze przez następny miesiąc Christina była wiotka jak szmaciana lalka, nie była w stanie nawet usiąść. Ale trzy miesiące później ze zdumieniem zobaczyłem, że siedzi bardzo dobrze — nawet zbyt dobrze, jak figura, jak tancerz, który przybrał pozę i w niej znieruchomiał. I zrozumiałem wkrótce, że to jej siedzenie jest rzeczywiście pozą, świadomie lub automatycznie przybraną i utrzymywaną, rodzajem wymuszonej czy rozmyślnej, czy teatralnej postawy, przyjętej dla powetowania sobie braku jakiejkolwiek prawdziwej, naturalnej postawy. Gdy natura zawiodła, Christina zaczęła stosować „sztuczki", ale sztuczki były podsuwane przez naturę i wkrótce stały się „drugą naturą". Podobnie sprawa przedstawiała się z jej głosem — początkowo niemal nic nie mówiła.

Wyrzucała też w przestrzeń wypowiedzi jak ze sceny w kierunku publiczności. Rzeczywiście był to sceniczny, teatralny głos — nie z powodu jakiejś przesady, jak u histeryków, czy złego zrozumienia bodźca, ale dlatego, że wciąż brakowało jej naturalnej postawy głosowej, modulacji głosu. Także jej twarz pozostawała martwa i pozbawiona ekspresji (choć intensywność wewnętrznych przeżyć była normalna) z powodu braku proprioceptywnego napięcia i postawy twarzy***, chyba że Christina sztucznie wzmacniała ekspresję (tak jak pacjenci z afazją mogą przesadnie modulować głos).

Jednak te wszystkie środki zaradcze pomagały tylko częściowo. Czyniły życie możliwym — ale nie mogły sprawić, by było normalne. Christina nauczyła się chodzić, korzystać z autobusów i metra, radzić sobie w codziennym życiu — ale tylko zachowując wielką czujność i stosując dziwaczne sposoby na wykonywanie najprostszych czynności — sposoby, które zawodziły, jeśli odwracała od nich uwagę. Tak więc jeśli jednocześnie jadła i rozmawiała z kimś albo jeśli coś odwróciło jej uwagę, z całej siły, aż do bólu ściskała widelec i nóż — paznokcie i czubki pa-ców aż bielały jej od wysiłku; ale jeśli osłabiła ten bolesny chwyt, wypuszczała je luźno z rąk — nie było „czegoś pomiędzy", żadnej modulacji, czegokolwiek.

Tak więc choć nie było śladu poprawy w sensie neurologicznym (odrodzenia się zniszczonych włókien nerwowych), Christina osiągnęła, z pomocą intensywnej i różnorodnej terapii (przebywała w szpitalu na oddziale rehabilitacji prawie rok), znaczną poprawę funkcjonalną, to jest zdolność do funkcjonowania przy użyciu różnych zmysłów zastępczych i innych trików. Wreszcie mogła opuścić szpital, wrócić do domu, do dzieci, do swojego komputera, który nauczyła się obsługiwać z nadzwyczajną biegłością, zważywszy, że wszystko musiała robić przy pomocy wzroku, a nie dotyku.

Nauczyła się działać — ale jak się czuła? Czy substytuty rozproszyły to poczucie bezcielesności, o którym mówiła na początku?

Odpowiedź brzmi — nie, w najmniejszym stopniu nie. Nadal nie odbiera sygnałów płynących z ciała i wciąż czuje, że jej ciało jest martwe, nie-realne, nie-jej, nie należy do niej. Nie znajduje słów, by opisać ten stan, i może jedynie używać analogii wywiedzionych z innych zmysłów: „Czuję, że moje ciało nie widzi siebie i nie słyszy [...] że siebie nie czuje" — tak brzmią jej własne słowa. Nie potrafi opisać wprost tego osierocenia, wyzucia z ciała, tej czuciowej ciemności (czy ciszy) pokrewnej ślepocie czy głuchocie. Nie znajduje słów, by to opisać, i nam też ich brakuje. I społeczeństwu brakuje i słów, i współczucia dla takich stanów. Niewidomi są traktowani co najmniej z troską — możemy sobie wyobrazić stan, w jakim się znaleźli, i zgodnie z tym ich traktujemy. Ale kiedy Christina z bolesnym wysiłkiem, niezdarnie gramoli się do autobusu, czeka ją tylko niezrozumienie i opryskliwe uwagi: „Co z tobą, paniusiu? Jesteś ślepa czy może wódka wzrok ci odjęła"? I co ona może na to odpowiedzieć — „Nie mam uczucia proprioceptywnego"? Brak społecznego wsparcia i współczucia jest dodatkowym nieszczęściem: chociaż jej kalectwo nie jest dla każdego oczywiste (nie jest w końcu w widoczny sposób niewidoma czy sparaliżowana), to jednak jest kaleką, tymczasem ludzie skłonni są traktować ją jak oszustkę czy wariatkę. Oto co się przydarza tym, którzy mają zaburzenia niewidocznych zmysłów (znają te reakcje także pacjenci z uszkodzeniem przedsionka ucha środkowego czy poddani wycięciu błędnika).

Christina jest skazana na życie w nie dającym się opisać, nie dającym się wyobrazić świecie, chociaż „nieświat", „nicość" byłyby pewnie lepszymi określeniami. Czasami załamuje się — nie publicznie, ale przy mnie:

Gdybym tylko mogła czuć! — płacze. — Ale zapomniałam, co to znaczy . . . Byłam normalna, prawda? Poruszałam się jak wszyscy inni ludzie?

Tak, oczywiście.

Nie ma żadnego „oczywiście". Nie mogę w to uwierzyć. Potrzebuję dowodu.
Puszczam domowy film, pokazujący ją i jej dzieci, nakręcony zaledwie kilka tygodni przed zachorowaniem.

Tak, rzeczywiście, to ja! — uśmiecha się Christina, a potem krzyczy: — Ale nie potrafię się już rozpoznać w tej pełnej gracji dziewczynie! Ona odeszła, nie pamiętam jej, nie mogę jej sobie nawet wyobrazić. To jest tak, jakby coś ze mnie po prostu wydłubano, prosto ze środka... to właśnie robią z żabami, prawda? Wyciągają z nich środek, pozbawiają rdzenia.

Oto czym jestem, pozbawiona rdzenia, jak żaba...

Podnieście się, podejdźcie i zobaczcie Chris, pierwszą istotę ludzką z wydłubanym rdzeniem! Nie ma czucia proprioceptywnego, nie czuje siebie — bezcielesna Chris, dziewczyna pozbawiona rdzenia! — Śmieje się dziko, na granicy histerii.

No, już dobrze! — uspokajam ją myśląc jednocześnie:

Może ona ma rację?"

Ponieważ, w pewnym sensie, jest „pozbawiona rdzenia", pozbawiona ciała, jest czymś w rodzaju widma. Straciła, wraz ze swoim zmysłem propriocepcji, fundamentalną, organiczną kotwicę" swej tożsamości — przynajmniej tej cielesnej tożsamości czy „ego ciała", które Freud uważa za podstawę ,ja": Ego jest przede wszystkim ego ciała". Taka depersonalizacja, utrata poczucia własnej realności musi zawsze pojawiać się w przypadkach głębokich zaburzeń percepcji ciała czy obrazu ciała. Weir Mitchell widział to i w niezrównany sposób opisał, kiedy pracował z pacjentami z uszkodzeniami nerwów i po amputacjach kończyn w czasie amerykańskiej wojny domowej.

Powiedział (ustami George'a Dedlowa, swojego pacjenta, który też był lekarzem) w słynnej, zbeletryzowanej, ale wciąż najlepszej, fenomenologicznie najdokładniejszej relacji, jaką mamy:

Ku memu przerażeniu odkryłem, że czasem jestem mniej świadomy siebie, swojego własnego istnienia, niż powinienem być w tym przypadku. To odczucie było czymś tak nowym, że na początku byłem niezwykle oszołomiony. Pragnąłem bez ustanku pytać kogoś, czy rzeczywiście jestem George'em Dedlowem, czy nie; ale zdając sobie doskonale sprawę, jak niepoczytalny wydawałbym się innym po takim pytaniu, powstrzymałem się od mówienia o swoim przypadku i jeszcze gorliwiej starałem się badać swoje odczucia.

Czasem pragnienie bycia sobą było przygniatające i niesłychanie bolesne. Był to, jeśli dobrze to wyrażam, brak egoistycznego poczucia indywidualności.

U Christiny to ogólne odczucie — ten „brak egoistycznego poczucia indywidualności" — osłabło z biegiem czasu, w miarę przystosowywania się. Natomiast to specyficzne poczucie utraty ciała o podłożu organicznym pozostaje tak dojmujące, tak niesamowite, jak w dniu, w którym doznała go po raz pierwszy.

Odczuwają je, na przykład, również ci, którzy mają przecięty rdzeń kręgowy ale oni oczywiście są sparaliżowani. Natomiast Christina, choć „bezcielesna", chodzi.

Wyrok zostaje zawieszony na krótkie chwile, gdy wiatr pobudza skórę. Christina wychodzi na spacer tak często, jak może, uwielbia otwarte samochody, jeżdżąc nimi czuje wiatr na ciele i twarzy (odczuwanie wrażeń powierzchniowych, lekkiego dotyku jest tylko nieznacznie zaburzone). „To wspaniałe — mówi. — Czuję wiatr na rękach i twarzy i wiem, choć nie na sto procent, że mam ręce i twarz. To nie jest nic bardzo silnego, ale to już coś choć na chwilę znika ta okropna, martwa zasłona".

Ale jej sytuacja jest nadal „wittgensteinowska".

Christina nie wie, że „tu jest ręka" — to, że utraciła zmysł propriocepcji, dopływ bodźców z ciała, pozbawiło ją jej egzystencjalnej, poznawczej bazy — i nic, co zrobi czy pomyśli, nie może tego faktu zmienić. Nie może być pewna swego ciała — co powiedziałby Wittgenstein w jej sytuacji?

* Zdarzają się takie wielonerwowe zapalenia nerwów czuciowych, ale są niezwykle rzadkie. Wyjątkowa w przypadku Christiny była, według naszej ówczesnej wiedzy (był to rok 1977), niezwykła selektywność procesu chorobowego, tak że uległy zniszczeniu tylko proprioceptywne wypustki komórek nerwowych.


**Porównaj to z fascynującym przypadkiem opisanym przez nieżyjącego już Purdona Martina w The Basal Ganglia and Posturę (Podstawowe zwoje nerwowe i położenie ciała, 1967): „Ten pacjent, mimo wielu lat fizjoterapii i ćwiczeń, nigdy nie odzyskał umiejętności normalnego, lub zbliżonego do normalnego, chodzenia. Najtrudniej jest mu zacząć, ruszyć do przodu [...] Nie jest również w stanie podnieść się z krzesła. Nie potrafi pełzać ani stanąć na czworakach. Stojąc lub chodząc jest całkowicie zależny od wzroku i przewraca się, gdy tylko zamyka oczy. Początkowo z zamkniętymi oczami nie mógł utrzymać się na zwykłym krześle, ale stopniowo zdobył tę umiejętność".

*** Purdon Martin, jako niemal jedyny ze współczesnych neurologów, często mówił o „postawie" twarzy i głosu, w porównaniu z postawą ciała, i ich bazie, jaką jest integralność, całość układu proprioceptywnego. Bardzo był zaintrygowany, gdy opowiedziałem mu o Christinie i pokazałem mu film o niej. Wiele sugestii i sformułowań w tym rozdziale pochodzi od niego.

(...)
Olivier Sacks Mężczyzna który pomylił swą żonę z kapeluszem
tłumaczenie: Barabara Lindberg
Fragment rozdziału: Bezcielesna kobieta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.