niedziela, 19 stycznia 2014

Pitagoras w drodze do Egiptu


Nauczywszy się też od Talesa innych [pożytecznych] rzeczy, jak oszczędność czasu, wyrzekłszy się wina i mięsa, jak i nadmiernego upodobania w jedzeniu, przyzwyczaiwszy się do pokarmów lekkich i łatwo przyswajalnych, umiejąc obywać się małą ilością snu i długo czuwać, uzyskał [Pitagoras] czystość duszy i nienaruszone zdrowie ciała; wyruszył [następnie] do Sydonu wierząc, że jest on Jego naturalną ojczyzną i sądząc, że stamtąd łatwiejsza będzie dlań wyprawa do Egiptu. Tam zaś obcował z potomkami wyznawców Moschosa, badacza natury, i z innymi kapłanami fenickimi, wtajemniczony już we wszystkie obrządki religijne święcone w Byblos, Tyrze i w innych rejonach Syrii, a uczynił to powodowany zgoła nie strachem, czy zabobonnością, jak ktoś mógłby przypuszczać, lecz raczej z miłości i pragnienia poznania, jak też i z rozsądnej obawy, by nie uszło Jego uwagi nic, co byłoby godne poznania w boskich i tajemnych obrządkach i misteriach. Dowiedziawszy się zaś wcześniej, że [obrządki religijne i misteria fenickie] wywodzą się z Egiptu, jak kolonia z [miasta macierzystego], wierzył, że w Egipcie dostąpi wtajemniczenia w obrzędy jeszcze piękniejsze, bardziej boskie i nieskażone; zgodnie zatem ze wskazówkami [swego] nauczyciela Talesa wyruszył niezwłocznie [na statku] egipskich żeglarzy, którzy akurat zarzucili kotwicę u brzegu pod fenicką górą Karmel, gdzie Pitagoras często samotnie przebywał w świątyni. Przyjęli Go chętnie, licząc ze względu na Jego piękność na zysk i dobrą cenę, gdyby udało im się Go sprzedać. Wszelako gdy w czasie żeglugi zachowywał się poważnie, godnie i stosownie do miejsca, w którym się znalazł, lepiej wobec Niego usposobieni, w obyczajności młodzieńca zaczęli się dopatrywać czegoś więcej niż człowieczej natury; przypomnieli sobie, że gdy przybili do brzegu, ukazał im się niespodziewanie schodząc ze szczytu góry Karmel (wiedzieli zaś, że jest to najbardziej święta spośród gór i niedostępna wszystkim), krocząc powoli i nie oglądając się na boki, nie zważając na skały i urwiska; [przypomnieli sobie], jak zbliżywszy się do statku zapytał tylko: „Czy statek płynie do Egiptu?", a gdy odpowiedzieli twierdząco, wsiadł i siedział w milczeniu przez całą drogę; jak przez cały czas żeglugi nie przeszkodził im w niczym; jak w tej samej pozycji pozostawał przez dwie noce i trzy dni nie jedząc, nie pijąc i nie śpiąc (chyba, że przysnął na krótko pozostając nieruchomy w tej samej pozycji, gdy nikt nie widział); jak wreszcie okręt płynął kursem ciągłym, ponad oczekiwanie równym i niczym nie przerywanym, jakby dzięki obecności jakiegoś boga; zestawiwszy te wszystkie fakty i wyciągnąwszy z nich wnioski, uznali, że w istocie boski dajmon udaje się z nimi z Syrii do Egiptu; powstrzymali się zatem przez pozostały czas żeglugi od złych słów, mówiąc i postępując godniej niż było to ich zwyczajem, zarówno wobec siebie nawzajem, jak i wobec Niego, dopóki nie doprowadzili okrętu przez spokojne morze do Egiptu. Tam zaś wysiadającego znieśli z czcią na rękach z okrętu i posadzili na czystym piasku; a wzniósłszy obok Niego ołtarz i złożywszy na nim owoce z drzew, jak też ofiary z towarów, które wieźli, popłynęli tam, gdzie był cel ich żeglugi. On zaś, mając ciało osłabione tak długim postem, nie sprzeciwiał się, gdy znoszono Go na rękach z okrętu i prowadzono, ani też, po odejściu załogi okrętu, nie powstrzymywał się dłużej od zjedzenia owoców, lecz zjadłszy ile trzeba i podtrzymawszy siły, znalazł schronienie w pobliskiej osadzie, zachowując spokojny i zawsze jednakowy wygląd.

Jamblich, O Życiu Pitagorejskim
tłumaczenie: Janina Gajda – Krynicka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.