Nauczywszy się też od Talesa innych
[pożytecznych] rzeczy, jak oszczędność czasu, wyrzekłszy się
wina i mięsa, jak i nadmiernego upodobania w jedzeniu,
przyzwyczaiwszy się do pokarmów lekkich i łatwo przyswajalnych,
umiejąc obywać się małą ilością snu i długo czuwać, uzyskał
[Pitagoras] czystość duszy i nienaruszone zdrowie ciała; wyruszył
[następnie] do Sydonu wierząc, że jest on Jego naturalną ojczyzną
i sądząc, że stamtąd łatwiejsza będzie dlań wyprawa do Egiptu.
Tam zaś obcował z potomkami wyznawców Moschosa, badacza natury, i
z innymi kapłanami fenickimi, wtajemniczony już we wszystkie
obrządki religijne święcone w Byblos, Tyrze i w innych rejonach
Syrii, a uczynił to powodowany zgoła nie strachem, czy
zabobonnością, jak ktoś mógłby przypuszczać, lecz raczej z
miłości i pragnienia poznania, jak też i z rozsądnej obawy, by
nie uszło Jego uwagi nic, co byłoby godne poznania w boskich i
tajemnych obrządkach i misteriach. Dowiedziawszy się zaś
wcześniej, że [obrządki religijne i misteria fenickie] wywodzą
się z Egiptu, jak kolonia z [miasta macierzystego], wierzył, że w
Egipcie dostąpi wtajemniczenia w obrzędy jeszcze piękniejsze,
bardziej boskie i nieskażone; zgodnie zatem ze wskazówkami [swego]
nauczyciela Talesa wyruszył niezwłocznie [na statku] egipskich
żeglarzy, którzy akurat zarzucili kotwicę u brzegu pod fenicką
górą Karmel, gdzie Pitagoras często samotnie przebywał w
świątyni. Przyjęli Go chętnie, licząc ze względu na Jego
piękność na zysk i dobrą cenę, gdyby udało im się Go sprzedać.
Wszelako gdy w czasie żeglugi zachowywał się poważnie, godnie i
stosownie do miejsca, w którym się znalazł, lepiej wobec Niego
usposobieni, w obyczajności młodzieńca zaczęli się dopatrywać
czegoś więcej niż człowieczej natury; przypomnieli sobie, że gdy
przybili do brzegu, ukazał im się niespodziewanie schodząc ze
szczytu góry Karmel (wiedzieli zaś, że jest to najbardziej święta
spośród gór i niedostępna wszystkim), krocząc powoli i nie
oglądając się na boki, nie zważając na skały i urwiska;
[przypomnieli sobie], jak zbliżywszy się do statku zapytał tylko:
„Czy statek płynie do Egiptu?", a gdy odpowiedzieli
twierdząco, wsiadł i siedział w milczeniu przez całą drogę; jak
przez cały czas żeglugi nie przeszkodził im w niczym; jak w tej
samej pozycji pozostawał przez dwie noce i trzy dni nie jedząc, nie
pijąc i nie śpiąc (chyba, że przysnął na krótko pozostając
nieruchomy w tej samej pozycji, gdy nikt nie widział); jak wreszcie
okręt płynął kursem ciągłym, ponad oczekiwanie równym i niczym
nie przerywanym, jakby dzięki obecności jakiegoś boga; zestawiwszy
te wszystkie fakty i wyciągnąwszy z nich wnioski, uznali, że w
istocie boski dajmon udaje się z nimi z Syrii do Egiptu;
powstrzymali się zatem przez pozostały czas żeglugi od złych
słów, mówiąc i postępując godniej niż było to ich zwyczajem,
zarówno wobec siebie nawzajem, jak i wobec Niego, dopóki nie
doprowadzili okrętu przez spokojne morze do Egiptu. Tam zaś
wysiadającego znieśli z czcią na rękach z okrętu i posadzili na
czystym piasku; a wzniósłszy obok Niego ołtarz i złożywszy na
nim owoce z drzew, jak też ofiary z towarów, które wieźli,
popłynęli tam, gdzie był cel ich żeglugi. On zaś, mając ciało
osłabione tak długim postem, nie sprzeciwiał się, gdy znoszono Go
na rękach z okrętu i prowadzono, ani też, po odejściu załogi
okrętu, nie powstrzymywał się dłużej od zjedzenia owoców, lecz
zjadłszy ile trzeba i podtrzymawszy siły, znalazł schronienie w
pobliskiej osadzie, zachowując spokojny i zawsze jednakowy wygląd.
Jamblich, O Życiu Pitagorejskim
tłumaczenie: Janina Gajda –
Krynicka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.