Franciszek, tak jak inni mistycy
opisani na tych stronach, miewał oczywiście wizje. Pierwsza
pojawiła się, kiedy był młodym człowiekiem, rycerzem w
regimencie miasta Asyżu, maszerującym do południowej Italii, by
tam walczyć w papieskiej armii pod wodzą Waltera z Brienne.
Pierwszej nocy, w miasteczku Spoleto pod Asyżem, śnił o wielkiej
sali zamkowej, której ściany zdobiło wiele tarczy, które -jak
zapewnił go jakiś głos - były przeznaczone dla niego i jego
uczniów. Franciszek zrozumiał to dosłownie i uznał, że będzie
wielkim panem. Wtedy jednak głos przemówił znowu:
- Co jest lepsze, Franciszku: służyć
panu czy słudze?
- A jakże, panu, oczywista to rzecz.
- Czemu więc usługujesz słudze? Wróć
do Asyżu, a tam okaże się, co masz dalej czynić.
I tak Franciszek, niby jakiś dezerter,
tchórz czy szaleniec, powrócił do swego rodzinnego miasta, stając
się pośmiewiskiem dla swych współziomków.
Zaczął modlić się w grotach i
opuszczonych kościołach i zostało mu objawione, co ma robić.
Przemówił do niego krucyfiks w
kościółku Świętego Damiana, a jakiś czas później, kiedy
jechał konno drogą poza miastem, ujrzał na jej skraju jakiegoś
trędowatego. Wiedziony tajemniczym impulsem zsiadł z konia, wręczył
trędowatemu pieniądze i przytulił go! Kiedy z powrotem dosiadł
wierzchowca i ruszył w dalszą drogę, obejrzał się za siebie, a
na drodze nie było nikogo. Zrozumiał, że wziął w objęcia
Chrystusa, więc poszedł i zaczął żyć wśród trędowatych.
Coś takiego zrobiłby tylko szaleniec
albo człowiek zakochany. W pewnym sensie Franciszek był jednym i
drugim; był człowiekiem, który szaleńczo kocha Chrystusa. Ten
człowiek, który błąkał się po okolicach Asyżu, modląc się w
grotach i opuszczonych kaplicach, stopniowo zakochiwał się w
Chrystusie, począwszy od momentu, kiedy powrócił w niesławie ze
Spoleto, do chwili, kiedy objął trędowatego. Jego późniejsze
życie nie było niczym więcej jak tylko pełną miłości
odpowiedzią na miłość, która wybrała go pierwsza. Chciał być
jak najbardziej podobny do swego Umiłowanego, chodzić Jego śladami,
słuchać Jego słów, kochać, jak miłował Chrystus.
To poszukiwanie bliskości i
utożsamienia się z Chrystusem było powodem tego, co postrzegane
jest jako radykalizm Franciszka. Usłyszał fragment z Ewangelii:
„Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie
godzien" (Mt 10,38), i będąc posłusznym Umiłowanemu, starał
się przyjmować każdy krzyż napotkany na swej drodze. Takie słowa
jak „Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i
nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi"
(Mt 6,26) rozumiał dosłownie, ptaki więc stały się jego braćmi
i siostrami. Mówił do nich; błogosławił je; były też wzorem
życia dla jego braci w zakonie. Ponieważ zaś bracia byli o wiele
ważniejsi niż ptaki (Mt 6,26), Franciszek wiedział, że Ojciec
Niebieski będzie się troszczył o tych, którzy stracili swe życie,
by odnaleźć je na nowo (Mt 10,39).
Sam Jezus żył jak te ptaki, a
Franciszek kochał Jezusa. Tak żyli apostołowie i uczniowie, a
Franciszek i jego bracia czynili podobnie.
Za:
Murray Bodo OFM, Mistycy. Odkrywcy Bożych dróg, tytuł oryginału:
Mystic. Ten who show us the ways of God, przekład: Małgorzata
Bortnowska, Wydawnictwo M, Kraków 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.