sobota, 26 kwietnia 2014

„Proces” Dariusza Ratajczaka: Moje ostatnie słowo.


Składając niniejszy załącznik do protokołu rozprawy, czynie tak dlatego, ponieważ nie posiadam gruntownego doświadczenia prawniczego, bronie się konsekwentnie sam i nie chcę doprowadzić do sytuacji, by ewentualne jakiekolwiek przejęzyczenie powodowane naturalnymi emocjami, nie wpłynęło na błędną ocenę mojego zamiaru i moich intencji. Jest to tym bardziej zasadne, gdyż nie mogłem powierzyć obrony specjaliście (nie miałem na to odpowiednich środków) lub też odmówiło mi obrony środowisko opolskie. W tym miejscu mogę wyrazić tylko ubolewanie z tego powodu. Jednocześnie chciałbym w tym momencie docenić intencje sadu, który zasugerował ustanowienie dla mnie obrony z urzędu. Uznałem jednak to za zbędna i niepotrzebną dekorację do sprawy.

Akt oskarżenia z dnia 31 maja 1999 r. zarzuca mi, iż zaprzeczam zbrodniom nazistowskim popełnionym w okresie II wojny światowej na osobach narodowości żydowskiej poprzez opublikowanie książki "Tematy niebezpieczne", w której rzekomo neguję masowe ludobójstwo Żydów w obozach zagłady w Oświęcimiu i Majdanku. Podbudowując go, w uzasadnieniu tego aktu pani prokurator cytuje następujące fragmenty z podrozdziału wyżej wymienionej książki zatytułowanego "Rewizjonizm Holocaustu":

"Podsumowując ten watek możemy wiec stwierdzić bez popełnienia większego błędu, że Cyklon b stosowano w obozach do dezynfekcji, nie zaś mordowania ludzi (tak wiec słynna

Wniosek ostateczny nasuwa się sam: w obozach ludzie głównie umierali na skutek chorób wynikających z niedożywienia, złych warunków higienicznych, morderczej pracy, a ciała palono w krematoriach by zapobiec epidemii" - czym miałem rzekomo wyrazić aprobatę dla prezentowanych poglądów ("Tematy niebezpieczne", ss. 21-25).

Z natury rzeczy bardzo syntetyczna ocena przedstawionego tekstu pod względem gramatycznym i logicznym prowadzi do wniosku, że w tekście brak jest jakiejkolwiek własnej myśli autora, a jest to jedynie relacja poglądów tzw. rewizjonistów holocaustu, którzy stanowią obiektywna kategorie niektórych historyków Zachodu. Przytoczenie tych poglądów nie może wiec być próbą interpretacji rozszerzającej, jakoby były one identyczne z poglądami własnymi autora, natomiast ich prezentacja stanowi jedynie dowód obiektywnej relacji poglądowy, jakie w naukach historycznych się pojawiają.
Nim ustosunkuję się do bezzasadnych zarzutów, niech wolno mi będzie ze smutkiem stwierdzić, że ów akt jest kalką wyjętych z kontekstu cytatów, jakie przedstawiło na użytek sadu i opinii publicznej Państwowe Muzeum Oświęcim-Brzezinka, które np. pismem dyrektora Jerzego Wróblewskiego z dnia 30. 3. 1999 r. do Rektora UO (z wiadomością do prof. W. Kuleszy i prof. M. Handke) stosuje podobny, wysoce nieobiektywny i nieuczciwy chwyt, sugerując w odpowiednio spreparowanym fragmencie:

"Cyklon b był w czasie wojny stosowany przez Niemców jako środek zabijający wszy...", że są to moje poglądy. (patrz: akta sprawy, karta 4-5).

Co więcej, tej niesłychanej konwencji ulega stojący na czele Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu prof. Witold Kulesza, który z kolei w piśmie do Prokuratury Okręgowej w Opolu z dnia 9 kwietnia, po stwierdzeniu, że otrzymał powyższe pismo od Muzeum Oświęcimskiego, zgadza się, że zaprzeczałem nazistowskiemu ludobójstwu (akta sprawy, karta 2-3).
Czyni tak na podstawie kilku zmanipulowanych, wyjętych z kontekstu cytatów!

Jest to tym bardziej naganne, że w swym liście do Jerzego Wróblewskiego z dnia 8 kwietnia 1999 r. prosi tego drugiego o dostarczenie mu książki mojego autorstwa, ponieważ "NIE DYSPONUJE EGZEMPLARZEM..."

Nie wiem, kiedy go wreszcie otrzymał, ale na pewno nie 9 kwietnia -- a wiec w momencie, gdy słał skarżące mnie pismo do Prokuratury Okręgowej, ponieważ jego korespondencja do dyr. Jerzego Wróblewskiego wpłynęła dopiero do Oświęcimia w dniu 12 kwietnia 1999 r, co wynika z pieczątki Muzeum (akta sprawy, karta 24).

Oto wiec wybitny prawnik, typowany na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, wyrokuje na podstawie kilku wybranych z kontekstu cytatów, bez przeczytania całej książki, na -- mówiąc bardzo powszednim językiem - "łapu-capu". Jeżeli wiec mamy do czynienia z takim -- delikatnie mówiąc -- selektywnym podejściem do tematu ze strony szanownych muzealników i czołowych prawników naszego kraju, to cóż dopiero powiedzieć o części dziennikarzy (podkreślam części), którzy z godną podziwu nonszalancją cytowali wykastrowane fragmenty mojej książki. Dobrą ilustracją niech będzie tutaj p. Jarosław Rybak, który w dniu 8 kwietnia na lamach "Dnia" epatował czytelników niestepującą sensacją: "Cyklon b był w czasie wojny stosowany przez Niemców jako środek zabijający wszy."
Jego jednak i część dziennikarzy jestem w stanie rozgrzeszyć. Trudniej mi to przychodzi w stosunku do instytucji i osób, których winna cechować prawna i historyczna wstrzemięźliwość, umiar, a przede wszystkim obiektywizm.

A jaka w takim razie jest prawda odnosząca się do wcale nie najważniejszego w tej książce tekstu pt. "Rewizjonizm Holocaustu"?

Analizując go stwierdzam raz jeszcze, że intencją moją było tylko syntetyczne zreferowanie poglądów rewizjonistycznej szkoły historycznej (szerokiego, wielonacyjnego, a nawet wielorasowego środowiska historyków, socjologów, literaturoznawców, dziennikarzy) na problem Holocaustu. Środowiska, które jest historyczną i społeczną rzeczywistością. Bez zbędnych, propagandowych komentarzy z mojej strony. Przesądzają o tym następujące zwroty, stanowiące element referowania i wstęp do przedstawienia cudzych -- nie moich -- poglądów, które zostały skrzętnie pominięte w akcie oskarżenia:

"Należałoby wreszcie skrótowo ująć tezy i argumenty, jakimi posługują się rewizjoniści Holocaustu. Dla niewtajemniczonych lub takich, którzy bez zastrzeżeń aprobują oficjalną wersję wydarzeń, będą one zapewne rodzajem szoku -- ozdrowieńczego, czy wręcz przeciwnie -- nie moje to zmartwienie." (s. 22)

Ostatnia część zdania ("NIE MOJE TO ZMARTWIENIE") jest właśnie formą ustawienia się autora książki na pozycji obiektywnego referenta poglądów innych ludzi. Na tej samej stronie padają również następujące stwierdzenia: "Uważają natomiast... (rewizjoniści -- DR); "Według rewizjonistów...",
a na stronie 23 ponownie;" Rewizjoniści uważają.." A wiec nie autor uważa, lecz środowisko rewizjonistyczne, których poglądy referuje.

Natomiast kwestionowany przez prokuratora passus na stronie 24 zaczynający się od słów: „Podsumowując ten watek..." jest właśnie syntetycznym podsumowaniem poglądów rewizjonistów. Na tyle syntetycznym, na ile pozwoliła mi mizerna objętość książki pt. "Tematy niebezpieczne". Jest to oczywiste dla ludzi, którzy ta książkę przeczytali, a przede wszystkim dla studentów historii z Uniwersytetu Opolskiego, czemu niejednokrotnie dali wyraz broniąc mojego dobrego imienia na łamach prasy lokalnej i ogólnopolskiej. Mowie o tym dlatego, aby uwypuklić naukowy, moralny i wychowawczy aspekt całej sprawy. Oto bowiem studenci, słuchacze moich wykładów, którym w rzeczonej książce chciałem miedzy innymi przybliżyć pewne tendencje rysujące się w zachodniej historiografii, z jej treścią zgadzają się bądź nie zgadzają. Nigdy jednak nie zgłaszają sugestii, iż ich wykładowca jest tzw. oświęcimskim kłamcą. Odpowiedź jest prosta: dlatego, że jako słuchacze kilku moich wykładów poświęconych historycznemu rewizjonizmowi doskonale wiedza, jaki jest mój rzeczywisty stosunek do problemu, a wiec krytyczny i jednocześnie bezemocjonalny, utrzymany w konwencji referującej zagadnienie.

A przecież książka "Tematy niebezpieczne" to tylko syntetyczne zebranie kilkudziesięciu (daleko nie wszystkich) zagadnień, jakie poruszałem w swej pracy dydaktycznej. Oczywiście miglem możliwość powołania ich w charakterze świadków obrony, ale zdecydowanie to odrzuciłem właśnie ze względów wychowawczych. Tym bardziej nie mógł tego uczynić prokurator, gdyż w tym wypadku akt oskarżenia zacząłby się szybko sypać jak domek z kart.

Przy okazji dodam również, ze czynione na Opolskim Uniwersytecie próby urabiania przeciwko mnie młodzieży spełzły na niczym, a wewnętrzne śledztwo w mojej sprawie zakończyło się kompromitującym historyków (i nie tylko) scedowaniem sprawy na ręce sądu. Nie będę komentował tego wstydliwego wątku, gdyż zdaję sobie sprawę, że wkraczam na delikatny grunt tego, co nazywamy odwaga cywilna.

Analizując "Rewizjonizm Holocaustu" musimy również zwrócić uwagę na jeszcze trzy ważne, pomijane watki. Po pierwsze podrozdział ten zdecydowanie rożni się od wielu innych podrozdziałów" Tematów niebezpiecznych", w których zajmuje jednoznaczne stanowisko, chociażby poprzez używanie zwrotów typu: "UWAŻAM, SĄDZĘ, MYŚLĘ" itd. Po drugie, książka zawiera podrozdział "Wspólne korzenie", w którym jednoznacznie obwiniam hitlerowców za ludobójstwo dokonane na Żydach
podczas wojny, pisząc na s. 68: "W obu przypadkach (chodzi o komunizm i faszyzm-DR) praktyczna
konsekwencją była eksterminacja ... Oczywiście w warunkach jak najbardziej rewolucyjnych, pozaprawnych, nieludzkich /.../ Faszyzm był może w tym względzie (w teorii) bardziej - że użyję tego słowa -- prostolinijny, komunizm zaś antyhumanizm chował za pięknie brzmiącymi formułkami. Efekt był jednak ten sam: miliony istnień ludzkich zagłodzonych, powieszonych, rozstrzelanych, zamarzniętych w niemieckich lagrach i sowieckich lagrach.."

Bardzo przepraszam, ale czy mamy tu do czynienia z zaprzeczaniem zbrodniom nazistowskim w rozumieniu art. 55 ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej? ... Czy w takim razie w jednej cieniutkiej książce można jednocześnie zaprzeczać tym zbrodniom i je potwierdzać? I po trzecie wreszcie, zdając sobie sprawę, że pierwsze wydanie książki ukazało się w śladowym nakładzie 320 egzemplarzy - nie dotarło wiec do szerszego czytelnika i przy okazji zostało zmanipulowane -- oraz, że syntetyczność podrozdziału "Rewizjonizm Holocaustu" mogła wywołać - chociaż nie taka była moja intencja -- pewne pomieszanie pojęć (dla mnie jednak i uważnych czytelników niezrozumiale), w geście dobrej woli spowodowałem II wydanie "Tematów niebezpiecznych", które ukazało się na rynku we wrześniu br. w znaczącym nakładzie 30 tysięcy egzemplarzy. We wstępie do tegoż, na s. 1 napisałem: "Nie mogę zgodzić się z poglądem, że w obozach koncentracyjnych (niektórych) na ziemiach polskich nie istniały komory gazowe. W końcu są świadkowie. Natomiast uważam, że liczba 6 milionów Żydów zgładzonych w wyniku niemieckiego bestialstwa (tak, tak – jednocząca się Europo) jest mocno, bardzo mocno zawyżona. Rewizjoniści Holocaustu (czyli nie: negacjoniści), nierzadko moi koledzy po fachu, zapewne nie zawsze mają rację, ale naprawdę nie jest to powód, aby oblewać ich substancjami żrącymi, represjonować czy skazywać na środowiskową infamię.

Jeżeli natomiast większość historyków optuje za wersją penalizacyjną ich własnego zawodu i powołania, to mam dla nich miłą perspektywę: "DZISIAJ ONI - JUTRO WY". Czy powyższe słowa to zaprzeczanie zbrodniom nazistowskim? Oczywiście - nie. Pozostają one w zgodzie z twierdzeniami oficjalnej historiografii, która w wielu punktach - choć niewielu badaczy się do tego przyznaje - rewiduje swój stosunek do problemu Holocaustu i zarzuca prawdy, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu uchodziły za niepodważalne.

Holocaust to na gruncie historiografii ciągle zmieniające się wersje tego tragicznego wydarzenia. Do roku 1960 niemal wszyscy sadzili, że np. komory gazowe istniały w Dachau, Ravensbruck, Bergen- Belsen itd. Było wielu "naocznych świadków", którzy widzieli funkcjonujące w tych obozach komory,
zapadały wyroki śmierci na tych, doktorzy byli odpowiedzialni za ich mordercze funkcjonowanie.
I oto nagle pojawił się Martin Broszat, niemiecki historyk z Instytutu Historii Najnowszej w Monachium, zresztą wielki przyjaciel Polaków, który oświadczył, że to nieprawda. Świat historyczny przyznał mu w końcu rację.

Uznał to nawet SZYMON WIESENTHAL w roku 1975. Dzisiaj już nikt rozsądny nie powie, że w tych obozach komory istniały. Podobnie jak nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że hitlerowcy -
- bezsprzecznie mordercy na wielu innych polach -- produkowali na skale przemysłową mydło z ludzi albo trudnili się wyrabianiem abażurów ze skory więźniów. Nieustannie też zmienia się szacunek ofiar Holocaustu, nierzadko w odniesieniu do poszczególnych obozów. Przypomnę, że w roku 1992 dr. F. Piper z Muzeum Oświęcimskiego wydal książkę "Ilu ludzi zginęło w KL Auschwitz" (Oświęcim 1992), w której obniżył liczbę ofiar tego obozu z 4 na najwyżej 1,5 miliona. I co? Byli więźniowie oskarżyli go o kłamstwo (patrz "Gazeta Polska", nr 12 z 1995 r.). Dzisiaj dr Piper sam zabawia się w łowcę "kłamców oświęcimskich", chociaż obiektywnie sam kiedyś musiał się do nich zaliczać. Zresztą jego ustalenia kwestionuje obecnie inny oficjalny badacz problemu, sponsorowany przez żydowską Fundacje Klarsfeldów, Jean-Claude Pressac, który z kolei obniża liczbę ofiar w tym obozie do około 0,5 miliona. Proszę zwrócić uwagę: w ciągu kilku lat liczba ofiar Oświęcimia spadła z 4 do 0,5 miliona!

Weźmy wreszcie pod uwagę Majdanek. Początkowo podawano, że w obozie tym zamęczono 1,5 miliona ludzi. Później sukcesywnie ta potworna liczba obniżała się. Dzisiaj niektórzy historycy, bynajmniej nie rewizjoniści Holocaustu (choć tak naprawdę moim zdaniem są nimi) przebąkują o 50
tysiącach. Co więcej zaczynają mówić, że ginęli oni nie w wyniku masowych gazowań, a np. rozstrzeliwań. Choćby na tym przykładzie widać, iż prawo nie nadąża za historiograficznymi nowinkami (przy okazji nadmieniam, ze w bezzasadnym akcie skojarzenia z 31 maja obok Oświęcimia widnieje również MAJDANEK!). Albo cóż ma sądzić student historii czy naukowiec czytający książkę jak najbardziej oficjalnego historyka żydowskiego pochodzenia Daniela Goldhagena, którą można kupić w kilku opolskich księgarniach. Nosi ona tytuł "Gorliwi kaci Hitlera; zwyczajni Niemcy i Holocaust" (Warszawa 1999), a pada w niej bardzo dwuznaczne zdanie : "Komory gazowe są symbolem. Jest absurdem sądzić, że bez komór gazowych Holocaust by się nie wydarzył".

Czyżby wiec oficjalna nauka przygotowywała nas na nowe niespodzianki? Czyżby po raz kolejny zbliżała się do najbardziej kontrowersyjnych twierdzeń ludzi wyklętych, czyli rewizjonistów w rodzaju prof. Roberta Faurissona, Jurgena Grafa czy nawet Davida Irvinga, którzy nie kwestionując bynajmniej istnienia tragicznych obozów koncentracyjnych, poddają w wątpliwość lub negują istnienie komór gazowych? Ale nie idźmy tak daleko, zajrzyjmy do polskiej literatury wspomnieniowo-przyczynkarskiej. Oto w 128 numerze paryskich Zeszytów Historycznych wydawanych przez Jerzego Giedroycia (Paryż 1999) ukazują się wspomnienia więźnia Oświęcimia, Jerzego Stadnickiego, pt. "Mój
pamięciowy obraz Oświęcimia " (ss. 3-18), w których padają szokujące stwierdzenia: np.
"Chorym (w Brzezince - DR) podawano biały chleb i delikatna zupę. Pamiętam, jak w czasie procesu b. komendanta Oświęcimia, Hessa... na jego słowa, iż więźniowie otrzymywali w szpitalu mleko - rozległ się na sali śmiech. Ale to była prawda, sam to mleko piłem." (s.5) Albo: "Praca była nader różna" najcięższa "przy regulacji Soły, w wodzie i błocie. Za to następna moja praca...była właściwie obijaniem się. Gdy zjawiała się na horyzoncie władza kolega-przodownik oznajmiał: formalna, stosowana była w tym okresie rzadko..."(autor przebywał w Oświęcimiu od 1 października 1943 do 18 stycznia 1945-DR) – s.6. I ostatni cytat ze strony 16: "Oświęcim stał się rychło dla komunizmu dogodnym narzędziem propagandy /.../ Tej propagandzie urzędowej sekundowali nieraz, w najlepszej wierze, tacy autorzy wspomnień, jak Zofia Kossak-Szczucka, czy Krystyna Żywulska. Już sam tytuł książki tej ostatniej: stanowiła wyjątek, iż normalnie nie wychodzi się stamtąd żywym; w rzeczywistości, spośród moich osobistych towarzyszy - wiem konkretnie o śmierci trzech, i to nie w samym Oświęcimiu, lecz w innych obozach".

Autor ponadto stwierdza na s.17-18, że warunki życia w Oświęcimiu były lepsze niż w innych obozach, w których przebywał. Pytam się zatem, czy to już jest "kłamstwo oświęcimskie", czy też
jeszcze nie jest. Czy sędziwy Jerzy Giedroyć zostanie oskarżony o złamanie art. 55 ustawy o IPN, czy też nie. A jeżeli nie zostanie oskarżony to pytam się: co to w takim razie jest "kłamstwo oświęcimskie"? A czy w stan oskarżenia zostanie postawiony pan Jan Sobczyk, polski Żyd, który na ręce sadu przesłał książkę swojego autorstwa pt. "Wycieczka na Gore Synaj" (Jastrzębie 1999). W książce tej, znajdującej się w aktach sprawy (karty nienumerowane) znajduje się list tego człowieka. Czytamy w nim m. in.:

"Staje w obronie śmiertelnego wroga mojej rasy, mojej osoby. Staje w imię wolności każdego człowieka do prezentacji poglądów ... nie wolno tłumić światopoglądu historyka, gdyż każdy akt ingerencji odbije się w twórczości młodych historyków ... pan Dariusz Ratajczak ... ma niespotykaną
u innych historyków odwagę /.../ ... "już ma wyrok śmierci cywilnej w kieszeni ... Bardzo mi go żal. Zwyczajnie; cenię odwagę cywilną historyka".

Tyle laurka, o którą nie zabiegałem, pod moim adresem. Ważniejszy jest jednak inny fragment listu:
"Tadeusz Borowski (wiezień Oświęcimia i Dachau, autor m.in. " Kamiennego światu" - DR) zginął przyduszony nad palnikiem gazu we własnym mieszkaniu, ponieważ widział pewne rzeczy i z odziedziczą beztroską zaczął mówić (mówił przy wódce w hotelu "Polonia" w Warszawie). Mówił o 10 wieczorem, a rano już nie żył. Niebawem zmarł ten do którego mówił ..." Co sugeruje Jan Stobczyk? Pozostawiam to - jak wszystkie poprzednie cytaty - bez komentarza.

Oświadczam raz jeszcze, że jestem niewinny. Moja intencja było jedynie obiektywne zreferowanie kontrowersyjnych poglądów pewnego środowiska historycznego i to na podstawie ogólnodostępnych źródeł. Absolutnie nie pozostaje to w sprzeczności z art. 55 Ustawy o IPN i z Konstytucja
Rzeczypospolitej oraz z moją zawodową powinnością. Jeżeli natomiast będziemy rozstrzygali problem kłamstwa i prawdy (niekoniecznie zresztą w historii) to miejmy na uwadze celne słowa wypowiedziane przez wartego w tym jednym momencie zacytowania księdza Józefa Tischnera : "W każdym fałszerstwie kryje się jednak jakiś okruch prawdy. Czasem jest to prawda gotowa jasna i wyraźna, wręcz oczywista, czasem jest to tylko perspektywa wiodąca ku prawdzie, obiecująca prawdę i nęcącą nią."

Podstawowa funkcja nauki jest szukanie prawdy, a uczciwy naukowiec nie może kamuflować faktów, które w poszczególnych dziedzinach nauki występują, a których zatajenie stanowi istotne naruszenie etyki zawodu. Nie mogą bowiem m lodzi Polacy -- zwłaszcza studenci historii - wchodzić do harmonijnej Europy Ojczyzn i nie wiedząc o tym ze istnieją pewne kontrowersyjne poglądy historyczne, by nie doznać szoku i wyzbyć się przez to możliwości odparcia zarzutów i faktów ze względu na brak wiedzy. Nie posiadam przygotowania prawniczego, jednak w ślad za profesorem Uniwersytetu Jagielońskiego, Kazimierzem Buchałą ("Prawo karne materialne, Warszawa 1980, s. 336) podaję prawna definicje zamiaru:

"Istotą zamiaru jest świadome ukierunkowanie aktywności na realizacje czynu odpowiadającego znamionom czynu zabronionego. Istotnymi elementami tego zamiaru są świadomość (element intelektualny stanowiący treść tego zamiaru) oraz decyzja działania tj. element woluntatywny."

Jest dla mnie oczywiste, ze zarzucany mi czyn nie pozostaje w żadnej proporcji czy współzależności do mojej świadomości i woli, boć przecież referując poglądy rewizjonistów holocaustu nie przedstawiałem żadnych własnych myśli czy twierdzeń, skutkiem czego zarzut aktu oskarżenia jest oczywiście bezzasadny.

Z prawdziwym ubolewaniem raz jeszcze stwierdzam, że akt oskarżenia jest wyraźną próbą wybiórczego, gazetowego i wysoce nieobiektywnego przedstawienia mojej publikacji, a uleganie przez Urząd Prokuratorski określonym mass-mediom wyklucza istotę porządku Państwa Prawnego, które w demokratycznych warunkach swobody badań naukowych nie może aprobować nadinterpretacji tekstu, który w najmniejszym stopniu nie uchybia obowiązującemu porządkowi prawnemu.
Dlatego wnoszę o uniewinnienie.

Dr Dariusz Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.