sobota, 5 kwietnia 2014

„Matki! Ukryjcie synów! Żony, ukryjcie mężów, inaczej wszyscy pójdą za Bernardem!"


Można śmiało powiedzieć, że śmierć matki pozwoliła mu doświadczyć prawdy o śmierci drążącej świat, o kruchości, rozkładzie i przemijaniu wszystkiego, w czym właśnie zaczął pokładać nadzieję. Z drugiej strony - cierpienie to, odzierając go ze złudzeń, pozwoliło mu na nowo zapragnąć bliskości Boga. Bernard przeżył nawrócenie i zaczął prowadzić życie ascetyczne. Coraz częściej poważnie myślał o powołaniu monastycznym, o całkowitym poświęceniu się Bogu w odosobnieniu od świata.

Jego wybór padł w końcu na położone niedaleko miejsca urodzenia opactwo w Citeaux - założone 30 lat wcześniej przez grupę mnichów, którzy pod wodzą św. Roberta z Molesme opuścili swoje macierzyste klasztory, aby powołać nowe zgromadzenie zakonne. Ideałem tych mnichów - pierwszych cystersów - było ścisłe przestrzeganie sposobu życia, jaki proponowała Reguła św. Benedykta, co, według nich, zostało w dużym stopniu zapomniane i porzucone w klasztorach benedyktyńskich.

Pragnęli odnowy życia monastycznego, ale zamiast narzucać ją innym, postanowili zacząć od siebie. Wiedli życie pełne ubóstwa, prostoty i modlitwy. Nosili proste stroje, niewiele jedli, ich sprzęt liturgiczny nie miał żadnych wyszukanych ozdób, zaś główną ozdobą ich kościoła miało być przenikające przez okna światło. Surowość życia w Citeaux - pierwszym i jedynym w owym czasie klasztorze cysterskim - choć pełna sensu dla zakonników, ludziom z zewnątrz wydawała się przesadzona, niepotrzebna a nawet przerażająca. W okolicy, w której mieszkał Bernard, mówiono: „Do Citeaux idzie się po to, by umrzeć". Odstraszało to ewentualnych nowych kandydatów, a starzy zakonnicy rzeczywiście kolejno umierali. Dla nowej wspólnoty był to niepokojący znak. Cystersi zaczęli już przypuszczać, że odnowa monastyczna, którą chcą realizować, nie jest Bogu potrzebna i poważnie zastanawiali się, czy nie zawrócić z obranej drogi. W tej sytuacji opat Stefan w imię świętego posłuszeństwa nakazał jednemu z umierających braci, by po śmierci dowiedział się od Boga, czy dalsze istnienie zakonu ma sens, a następnie by powrócił na ziemię i przekazał Jego wolę współbraciom. Tak też się stało. Jak podaje cysterska tradycja, pewnej nocy opat Stefan w proroczym śnie - jednym z tych, które, jak widać, dość często nawiedzały ludzi średniowiecza - usłyszał słowa pełne otuchy. Miał oczekiwać nadejścia „szalonego" młodzieńca, który niedługo zgłosi się w otoczeniu licznych przyjaciół, gotowych wraz z nim przywdziać biały habit cysterski.

O wyborze Citeaux przez Bernarda nie zadecydowała bliskość położenia, choć można ją odczytywać jako bliskość opatrznościową. Przyciągnęło go do tego miejsca właśnie to, co wielu innych odpychało. W surowości i marności życia białych mnichów Bernard dostrzegł nieodparte piękno, a w ich umieraniu najgłębszy rodzaj życia. I zapragnął, by dostrzegli to także inni, a zwłaszcza ci, którzy byli mu najbardziej drodzy. Do pójścia ze sobą namawiał ojca, braci, przyjaciół. „Namawiał" to zresztą zdecydowanie zbyt delikatne określenie. Bernard dosłownie zmienił się w proroka, który z mocą i nieustępliwością wzywał innych do porzucenia dotychczasowych przyzwyczajeń i zabezpieczeń. Objawiła się tym samym jedna z bardzo istotnych cech jego osobowości - radykalizm. Nigdy się pod tym względem nie zmienił, nie złagodniał. Można wręcz powiedzieć, że na drodze monastycznej jeszcze bardziej tę cechę pogłębiał i pielęgnował. Jeżeli się w coś angażował, to zawsze groziło to doprowadzeniem sprawy do granicy szaleństwa. Wypada tylko dziękować Bogu, że to On, a nie kto inny kierował drogami Bernarda!

Jednym z pierwszych „szaleństw", których udało się dokonać Bernardowi, było zaciągnięcie do zakonu całej rodziny i większości przyjaciół. Niewiele go obchodziły łzy żony jego brata Gwidona, lamenty dziewcząt, którym zostali obiecani inni bracia i przyjaciele, jak również to, że większość z nich nie mogła wyobrazić sobie życia innego niż rycerskie. Kiedy w 1113 roku wiódł ze sobą do Citeaux trzydziestu rycerzy, a wśród nich czterech braci, dwóch wujów, kilku kuzynów, przyjaciół i kolegów ze szkoły, porzucona przez swojego męża bratowa Bernarda, Elżbieta, krzyczała: „Matki! Ukryjcie synów! Żony, ukryjcie mężów, zwiążcie ich potrójnymi powrozami, inaczej wszyscy pójdą za Bernardem!" [W końcu wszystkich sześciu braci Bernarda zostało cystersami. Ojciec zaś, niedługo po wstąpieniu do klasztoru, zmarł na rękach Bernarda i w otoczeniu wszystkich swoich synów].

Za: Rafał Tichy, Mistyczna historia człowieka według Bernarda z Clairvaux, Wydawca FLOS CARMELI 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.