Franciszek
w swoich pismach nigdy w odniesieniu do Chrystusa nie używa słowa
„naśladować", za to stosuje wyrażenie „chodzić śladami
Chrystusa": zaproszenie Chrystusa brzmiało „pójdź za Mną"
(Mt 10,38), a nie „naśladuj Mnie". Gdy ktoś idzie za
Chrystusem, odnajduje swoje „ja", które - jak sądzi -
utracił, dlatego ten, kto podąża śladem Chrystusa, staje się w
pełni człowiekiem.
Tak
w ogólnym zarysie przedstawia się historia Franciszka z Asyżu, a
jest to historia życia Ewangelią w takiej pełni, jak to tylko było
dla świętego możliwe. Poprzez to szczególne przeżywanie Dobrej
Nowiny Franciszek miał wizje i słyszał głosy, które osiągnęły
szczyt w mistycznym doświadczeniu na górze Alwernia, gdzie
wycisnęły się na nim pieczęcie ran Chrystusa. Wrócił z Alwerni
jako stygmatyk i przez ostatnie dwa lata życia przeżywał niezwykle
boleśnie i osobiście mękę Chrystusa. Co było mistycznym
przeżyciem z Alwerni, a co konsekwencją niesienia krzyża w ślad
za Chrystusem, czyli drogi, którą obrał?
W
roku 1224 Franciszek pomimo bardzo ciężkiej choroby (prawdopodobnie
cierpiał na jakiś rodzaj trądu, krwawił też z oczu z powodu
trachomy nabytej podczas piątej krucjaty) postanowił odbyć
ośmiusetkilometrową podróż z Asyżu do Alwerni w Toskanii — i
to pieszo!
Odczuwał
zniechęcenie tym, co dzieje się w zakonie, jak choćby budowaniem
klasztorów, co dla niego stanowiło zdradę ewangelicznego ubóstwa,
które bracia ślubowali; martwiło go wezwanie papieża do następnej
krucjaty. Czym się skończy dalsze marnotrawienie ludzkich żywotów
i dalsze podziały? I co się stanie z jego przyjacielem, sułtanem
Malekiem al-Kamilem, za którego Franciszek obiecał się modlić,
odchodząc z jego obozu.
Wycofał
się na górę Alwernia, by przygotować się do uroczystości
świętego Michała Archanioła, która odbywała się 29 września.
W dzień poprzedzający święto Podwyższenia Krzyża Świętego, 14
września, miało miejsce niezwykłe doświadczenie mistyczne, które
we franciszkańskim kalendarzu liturgicznym obchodzi się 17
września.
Święty
Bonawentura tak przedstawia to wydarzenie:
Któregoś
ranka, około święta Podwyższenia Krzyża Świętego, podczas
modlitwy na zboczu góry Franciszek zobaczył, że z wysokości
niebios zstępuje jeden Serafin mający sześć ognistych i
błyszczących skrzydeł. Kiedy bardzo szybkim lotem zbliżył się
do męża Bożego i zawisł w powietrzu, pomiędzy jego skrzydłami
ukazała się podobizna ukrzyżowanego człowieka, mającego ręce i
nogi rozciągnięte na podobieństwo krzyża i do niego przybite. Dwa
skrzydła wznosiły się ponad jego głową, dwa były rozpostarte do
lotu, a dwa okrywały całe ciało. Widząc to, Franciszek zdumiał
się ogromnie, a w jego sercu wybuchnęły jednocześnie smutek i
radość. Cieszył się tak pięknym spojrzeniem, jakie Chrystus w
postaci Serafina kierował na niego, ale przybicie do krzyża
przeszyło jego duszę mieczem boleści i współczucia... Dzięki
objawieniu Pańskiemu zrozumiał jednak, że Opatrzność Boża
ukazała jego oczom tego rodzaju wizję, aby przyjaciel Chrystusa
poznał wcześniej, że ma być przemieniony na podobieństwo
Ukrzyżowanego Chrystusa nie przez męczeństwo ciała, lecz przez
żar duszy. Wizja znikając pozostawiła przedziwny żar w jego
sercu, a na jego ciele wycisnęła podobiznę nie mniej dziwnych
znaków. Na jego rękach i nogach natychmiast zaczęły się
pokazywać ślady gwoździ, które dopiero co widział na podobiźnie
ukrzyżowanego człowieka. Ręce i nogi okazały się przebite w
samym środku gwoździami tak, że główki gwoździ były widoczne
na wewnętrznej stronie rąk i na górnej stóp, zaś ich ostre końce
na stronach przeciwnych. Główki gwoździ w rękach i nogach były
okrągłe i czarne, a ich ostre końce wydłużone, zagięte i jakby
powtórnie wbite; wychodząc z ciała, wystawały nad jego
powierzchnią. Również na prawym boku, jakby przebitym włócznią,
nosił czerwoną bliznę, a krew, która często z niej wypływała,
plamiła habit i spodnie.
Począwszy
od tej chwili Franciszek zdał sobie sprawę, że jego pragnienie
męczeństwa wypełniło się - i wciąż się spełnia - całkiem
inaczej, niż tego oczekiwał i pragnął. Jego męczeństwo to
pozostawanie człowiekiem pokoju w obliczu prześladowania, nawet
przez własnych braci; pozostanie człowiekiem pokoju nawet na
wojnie, w czasie krucjat, w ubóstwie i niedostatku, w chorobie, w
zniechęceniu i rozpaczy. Było to wewnętrzne męczeństwo, które
prowadziło do tak głębokiej i osobistej przemiany w Chrystusa, że
rany Pana ujawniły się na jego ciele, pokazując, kim Franciszek
był w duszy.
Za:
Murray Bodo OFM, Mistycy. Odkrywcy Bożych dróg, tytuł oryginału:
Mystic. Ten who show us the ways of God, przekład: Małgorzata
Bortnowska, Wydawnictwo M, Kraków 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.