piątek, 14 lutego 2014

Wszechświat jako żywa obecność


Spędziłem wieczór w wielkim mieście, czytając i rozprawiając o poezji i filozofii z dwoma przyjaciółmi. Rozeszliśmy się o północy. Do domu musiałem jechać dość długo dorożką. Mój umysł (pod głębokim wpływem myśli, obrazów i wzruszeń wywołanych przez czytanie i rozmowę) był spokojny. Byłem w stanie biernej radości, nie myśląc naprawdę lecz pozwalając myślom, wyobrażeniom i wzruszeniom swobodnie płynąć przez umysł. Wtem bez jakiegokolwiek ostrzeżenia znalazłem się owinięty w chmurę koloru płomiennego. Przez jedną chwilę pomyślałem o ogniu, wnet przekonałem się jednak, że ogień był w moim wnętrzu. Bezpośrednio po tym naszło mnie poczucie uniesienia, jakiejś radości przeogromnej, za którą natychmiast przyszło niemożliwe do opisania rozjaśnienie zrozumienia. Pomiędzy innymi rzeczami - nie doszedłem do przekonania, lecz - zobaczyłem, że wszechświat, nie jest złożony z martwej materii, lecz przeciwnie, jest żywą obecnością: uświadomiłem sobie własną nieśmiertelność. Nie było to przekonanie, że będę miał życie wieczne, lecz świadomość, że je już mam. Zobaczyłem, że wszyscy ludzie są nieśmiertelni, że porządek wszechświata jest taki, iż bez najmniejszego przeskoku wszystkie rzeczy pracują wspólnie dla dobra każdej i wszystkich, że podstawową zasadą świata i wszystkich światów jest to co nazywamy miłością i że szczęście każdego i wszystkich w dużych okresach jest bezwzględnie pewne. Dosięgłem takiego punktu postrzegania, z którego zobaczyłem, że to musi być prawdą. Tego widoku - tego przekonania nie straciłem nigdy, nawet w okresach najgłębszej depresji".

R. M. Bucke

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.