środa, 9 kwietnia 2014

Ciemne sonety


Jednak to nie Blask Boga sprawił, że Hopkins stał się bliski memu sercu, lecz jego tak zwane „ciemne sonety", które wyrażały to, czego doświadczałem, odkąd dwa lata wcześniej wstąpiłem do nowicjatu. Jako młodego chłopca i w czasie nauki w seminarium niższym wypełniała mnie duchowa pociecha i poczucie obecności Chrystusa i Jego Matki, Maryi. Potem jednak, począwszy od tego dnia, kiedy nałożyłem habit franciszkański 15 sierpnia tego samego roku, w którym ukończyłem szkołę średnią, cała słodycz i jasność zniknęła. Zostałem sam ze sobą.

Wciąż stoją mi przed oczyma żywe wspomnienia siebie samego, jak siedzę w klasie w seminarium-college'u Dunsa Szkota i przewracam stronę wiersza, który ojciec Lander, nasz nauczyciel angielskiego, zaczął czytać na głos. Był to sonet Hopkinsa, zaczynający się od słów „Budzę się, lecz nie w świetle dziennym...". Ostatnie sześć wersów sonetu szczególnie mną wstrząsnęło:

Jam jest żółć, ogień w trzewiach, Bóg otchłannym znakiem;
Skazał mnie, bym czuł gorycz, jestem własnym smakiem;
Kość, krew, korpus - to kielich pełen klątwy Bożej.
Drożdże ducha tkwią w cieście cielesnym. Ze strachem
Widzę: pot potępieńców jest dla nich złem takim,
Jakim dla siebie jestem ja: choć im jest gorzej.

Chociaż nie mogłem z tym nic zrobić, bo czułem się bezsilny — i w tym tkwił szkopuł - miałem to przed sobą na kartce; czytałem to, słyszałem, wiedziałem, że to o mnie. Nie znałem wcześniej siły poezji, która odtwarza w słowach uczucie, które —jak sądziłem —jest czymś tak bardzo moim i osobistym. Nie wiedziałem, że także ktoś inny odczuwał to samo; a jednak te słowa istniały, istniało to doświadczenie. Był obraz: „Drożdże ducha tkwią w cieście cielesnym". Właśnie tak. To właśnie próbowałem zrobić przez ponad dwa lata: wlać drożdże w ciasto mojego „ja". Gorycz kryła się w smaku, gorycz tkwiła w zapachu. Tyle że teraz nie byłem sam. Był ktoś jeszcze. Jezuita, który zmarł w 1889 roku, żył w tych słowach i miał się dobrze, a przynajmniej żyły jego słowa, miały się dobrze i oddziaływały na młodego brata franciszkanina w 1957 roku.

Od tamtej chwili wiersze Gerarda Manleya Hopkinsa, z całą swoją złożonością i wielowarstwową, bogatą pod względem poetyckim składnią, stały się dla mnie rodzajem vademecum. Nosiłem ze sobą małe wydanie tych poezji, wydane w miękkiej okładce przez Penguina, pod redakcją W.H. Gardnera. Czytałem wiersze, starałem się wydobyć ich najgłębszy sens, odczuć ich brzmienie, przyswoić sobie ten charakterystyczny styl i odkryć ich tajemnicę. Wiersz po wierszu przynosił obrazy, które uobecniały dla mnie coś, co przeżyłem lub coś, o czym nie wiedziałem, że wiem, jakiś przebłysk boskości, który prawie dostrzegałem, prawie chwytałem.

Za: Murray Bodo OFM, Mistycy. Odkrywcy Bożych dróg, tytuł oryginału: Mystic. Ten who show us the ways of God, przekład: Małgorzata Bortnowska, Wydawnictwo M, Kraków 2010 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.