Nie wszyscy wiedzą, że jest wiele
wszechświatów. Są wszechświaty Grube i Chude, Kolorowe i
Nadmuchiwane, Mrugające i Odrzutowe. Są też wszechświaty bardzo
nieduże, a ten, który zamieszkują Gżdacze, jest najlepszym i
najmniejszym ze znanych wszechświatów. Otóż każdy taki
wszechświat jest sobie całkowicie osobno i na ogół nie spotykają
się ze sobą w żadnym punkcie, ale jak się spotkają, to taki
punkt nazywa się Dziurą Kosmiczną. Wszechświat Gżdaczy był tak
mały, że kiedy spotkał się z naszym normalnym wszechświatem, to
zrobiła się bardzo maleńka Dziurka Kosmiczna, przez którą mógł
się przecisnąć jedynie najmniejszy ze wszystkich Gżdaczy. W
gruncie rzeczy pozostałe większe i dorosłe Gżdacze nie bardzo
miały ochotę wybierać się w jakiś inny świat, uważając, że
jest im dobrze tam, gdzie są, tylko właśnie jeden, jedyny,
najmniejszy Gżdacz postanowił przecisnąć się przez Dziurkę.
Zwany był on przez swych znajomych Wiercącym się Gżdaczem lub
Nieustannie Fruwającym Gżdaczem (wszystkie Gżdacze mają
pomarańczowe skrzydła) albo nawet Wyjątkowo Wścibskim Gżdaczem,
sam zaś często myślał o sobie jako o Gżdaczu żądnym Wiedzy.
Często się zdarza, że to, co mamusia uważa za wadę, my uważamy
za zaletę i tak też było w wypadku małego Gżdacza. Mamusia
oczywiście chciała, żeby mały Gżdacz był żądny wiedzy, ale
twierdziła, że jeśli ktoś na przykład nie myje uszu, żeby
sprawdzić, czy ogłuchnie, to to nie jest żądza wiedzy, tylko
głupia ciekawość. W każdym razie mały Gżdacz skorzystał z
nieuwagi starszych i przecisnął się na drugą stronę Kosmicznej
Dziurki. A po drugiej stronie akurat była Wielka Narada pod
Auspicjami (Auspicje leżą niedaleko Krakowa). Więc pod tymi
Auspicjami siedzieli różni bardzo mądrzy uczeni i myśleli, co to
takiego ta dziura, aż tu nagle wyfrunął z niej mały Gżdacz!
- Kto ty jesteś? - zapytali chórem
uczeni.
Kiedy biegam, to jestem biegaczem,
kiedy fruwam, to jestem fruwaczem,
kiedy się boję, to jestem baczem,
a tak w ogóle to jestem Gżdaczem.
Więc podziwiaj mnie i patrz:
Jestem fruwający Gżdacz!
- odpowiedział mały Gżdacz i
zakręcił młynka w powietrzu, a potem zatrzepotał skrzydłami i
poleciał w kierunku Krakowa. Uczeni postali jeszcze trochę nad
dziurą, ale ponieważ nic więcej z niej nie wylazło, to sobie
poszli.
A tymczasem mały Gżdacz przyleciał
do lasu. Bardzo się zawstydził uczonych, którzy przyglądali mu
się badawczo, i może dlatego tak szybko uciekł, ile sił w
pomarańczowych skrzydłach. Chociaż był bardzo wścibski, to wcale
nie lubił, żeby inni przyglądali mu się badawczo i znacząco
chrząkali, bo wtedy z zakłopotania skrzydła robiły mu się
całkiem fioletowe.
Ale ledwie przyleciał do lasu, znowu
ktoś znacząco chrząknął. Była to wrona, która jeszcze nigdy
nie widziała, żeby ktoś miał pomarańczowe skrzydła.
- Coś podobnego - powiedziała - coś
podobnego! No, no - powtórzyła jeszcze raz: - coś podobnego! - Przyjrzała się
Gżdaczowi dokładnie, ponownie chrząknęła i oświadczyła stanowczo: - Coś podobnego!
- To samo chciałam powiedzieć -
zaskrzeczała druga wrona, która nadleciała z
przeciwka - coś podobnego!
Gżdacz był już trochę zmęczony,
więc choć obie wrony patrzyły prawie tak samo badawczo jak uczeni,
zapytał grzecznie:
- Czy mógłbym dostać gdzieś tutaj
odrobinę tiritongi?
- Coś podobnego! Jakiej znowu
tiritongi? - zapytały wrony i spojrzały po sobie.
- W moim wszechświecie - odpowiedział
Gżdacz - wszystkie Gżdacze jedzą tiritongę.
- Ach, więc to jest Gżdacz? -
wrzasnęły wrony i poleciały pochwalić się, że widziały
prawdziwego Gżdacza żywiącego się tiritongą.
„Bardzo nieładnie, że tu nigdzie
nie ma tiritongi i że wszyscy dziwią się moim pomarańczowym
skrzydłom” - pomyślał sobie Gżdacz. Wzbił się trochę wyżej
i zobaczył chłopca, który siedział na polanie w lesie i płakał.
Podfrunął więc do niego i zapytał:
- Dlaczego ty ciekniesz? (Ponieważ
Gżdacze nie płaczą nigdy, nie wiedział, że to są łzy).
- Dlatego, że się zgubiłem -
odpowiedział chłopczyk. - A kto ty jesteś?
Kiedy biegam, to jestem biegaczem,
kiedy fruwam, to jestem fruwaczem,
kiedy się boję, to jestem baczem,
a tak w ogóle to jestem Gżdaczem.
Więc podziwiaj mnie i patrz:
Jestem fruwający Gżdacz!
- A ja jestem chłopczyk - powiedział
chłopczyk - i zgubiłem mamę, kiedy szukaliśmy grzybów na obiad.
- Czy grzyby to coś w rodzaju
tiritongi?
- Nie wiem, co to jest tiritonga, ale
grzyby są do jedzenia.
- Tiritonga jest właśnie do jedzenia
- odpowiedział Gżdacz. - Jeżeli nie wiesz, gdzie jest twoja mama,
to poleć do góry i rozejrzyj się dokoła.
- Przecież nie mam skrzydeł -
zmartwił się chłopczyk i rozpłakał się jeszcze bardziej.
- Przestań cieknąć - zawołał
Gżdacz - ja jestem doskonałym fruwaczem!
Wzbił się bardzo wysoko i zobaczył
na skraju lasu mamusię chłopczyka, która stała i wołała:
- Hop, hop!
- Hop, hop! - zawołał Gżdacz.
Zatoczył wielkie koło i usiadł na gałęzi naprzeciwko mamusi
chłopczyka.
- Chłopczyk siedzi na polance i musimy
się śpieszyć, bo bardzo wycieka - powiedział.
Więc mamusia chłopczyka poszła
szybko we wskazanym kierunku, a Gżdacz fruwał do góry i na dół,
żeby przypadkiem nie pomyliła drogi. A kiedy było po kłopocie i
chłopczyk spotkał swoją mamusię, a mamusia swego chłopczyka,
Gżdacz zapytał, gdzie mógłby dostać tiritongę. Niestety, grzyby
- to nie była tiritonga, więc pożegnał się grzecznie, żeby
zdążyć na obiad do swojego wszechświata. Poleciał do dziury pod
Auspicjami i śpieszył się tak bardzo, że spóźnił się tylko
troszeczkę i jego tiritonga była całkiem ciepła. Mamusia wcale
się nie gniewała.
- Wiesz, mamusiu - powiedział Gżdacz
- we Wszechświecie, po drugiej stronie Dziury Kosmicznej, też są
mamusie.
- Tyle razy ci mówiłam, żebyś nie
fruwał za daleko - powiedziała mamusia. Ale tak naprawdę, to się
wcale nie gniewała.
Maciej Wojtyszko, Bromba i inni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.