środa, 12 listopada 2014

Żądza wiedzy czy głupia ciekawość. Wstęp do gżdaczologii


Nie wszyscy wiedzą, że jest wiele wszechświatów. Są wszechświaty Grube i Chude, Kolorowe i Nadmuchiwane, Mrugające i Odrzutowe. Są też wszechświaty bardzo nieduże, a ten, który zamieszkują Gżdacze, jest najlepszym i najmniejszym ze znanych wszechświatów. Otóż każdy taki wszechświat jest sobie całkowicie osobno i na ogół nie spotykają się ze sobą w żadnym punkcie, ale jak się spotkają, to taki punkt nazywa się Dziurą Kosmiczną. Wszechświat Gżdaczy był tak mały, że kiedy spotkał się z naszym normalnym wszechświatem, to zrobiła się bardzo maleńka Dziurka Kosmiczna, przez którą mógł się przecisnąć jedynie najmniejszy ze wszystkich Gżdaczy. W gruncie rzeczy pozostałe większe i dorosłe Gżdacze nie bardzo miały ochotę wybierać się w jakiś inny świat, uważając, że jest im dobrze tam, gdzie są, tylko właśnie jeden, jedyny, najmniejszy Gżdacz postanowił przecisnąć się przez Dziurkę. Zwany był on przez swych znajomych Wiercącym się Gżdaczem lub Nieustannie Fruwającym Gżdaczem (wszystkie Gżdacze mają pomarańczowe skrzydła) albo nawet Wyjątkowo Wścibskim Gżdaczem, sam zaś często myślał o sobie jako o Gżdaczu żądnym Wiedzy. Często się zdarza, że to, co mamusia uważa za wadę, my uważamy za zaletę i tak też było w wypadku małego Gżdacza. Mamusia oczywiście chciała, żeby mały Gżdacz był żądny wiedzy, ale twierdziła, że jeśli ktoś na przykład nie myje uszu, żeby sprawdzić, czy ogłuchnie, to to nie jest żądza wiedzy, tylko głupia ciekawość. W każdym razie mały Gżdacz skorzystał z nieuwagi starszych i przecisnął się na drugą stronę Kosmicznej Dziurki. A po drugiej stronie akurat była Wielka Narada pod Auspicjami (Auspicje leżą niedaleko Krakowa). Więc pod tymi Auspicjami siedzieli różni bardzo mądrzy uczeni i myśleli, co to takiego ta dziura, aż tu nagle wyfrunął z niej mały Gżdacz!

- Kto ty jesteś? - zapytali chórem uczeni.

Kiedy biegam, to jestem biegaczem,
kiedy fruwam, to jestem fruwaczem,
kiedy się boję, to jestem baczem,
a tak w ogóle to jestem Gżdaczem.
Więc podziwiaj mnie i patrz:
Jestem fruwający Gżdacz!

- odpowiedział mały Gżdacz i zakręcił młynka w powietrzu, a potem zatrzepotał skrzydłami i poleciał w kierunku Krakowa. Uczeni postali jeszcze trochę nad dziurą, ale ponieważ nic więcej z niej nie wylazło, to sobie poszli.

A tymczasem mały Gżdacz przyleciał do lasu. Bardzo się zawstydził uczonych, którzy przyglądali mu się badawczo, i może dlatego tak szybko uciekł, ile sił w pomarańczowych skrzydłach. Chociaż był bardzo wścibski, to wcale nie lubił, żeby inni przyglądali mu się badawczo i znacząco chrząkali, bo wtedy z zakłopotania skrzydła robiły mu się całkiem fioletowe.

Ale ledwie przyleciał do lasu, znowu ktoś znacząco chrząknął. Była to wrona, która jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś miał pomarańczowe skrzydła.

- Coś podobnego - powiedziała - coś podobnego! No, no - powtórzyła jeszcze raz: - coś podobnego! - Przyjrzała się Gżdaczowi dokładnie, ponownie chrząknęła i oświadczyła stanowczo: - Coś podobnego!
- To samo chciałam powiedzieć - zaskrzeczała druga wrona, która nadleciała z
przeciwka - coś podobnego!

Gżdacz był już trochę zmęczony, więc choć obie wrony patrzyły prawie tak samo badawczo jak uczeni, zapytał grzecznie:

- Czy mógłbym dostać gdzieś tutaj odrobinę tiritongi?
- Coś podobnego! Jakiej znowu tiritongi? - zapytały wrony i spojrzały po sobie.
- W moim wszechświecie - odpowiedział Gżdacz - wszystkie Gżdacze jedzą tiritongę.
- Ach, więc to jest Gżdacz? - wrzasnęły wrony i poleciały pochwalić się, że widziały prawdziwego Gżdacza żywiącego się tiritongą.

„Bardzo nieładnie, że tu nigdzie nie ma tiritongi i że wszyscy dziwią się moim pomarańczowym skrzydłom” - pomyślał sobie Gżdacz. Wzbił się trochę wyżej i zobaczył chłopca, który siedział na polanie w lesie i płakał. Podfrunął więc do niego i zapytał:

- Dlaczego ty ciekniesz? (Ponieważ Gżdacze nie płaczą nigdy, nie wiedział, że to są łzy).
- Dlatego, że się zgubiłem - odpowiedział chłopczyk. - A kto ty jesteś?

Kiedy biegam, to jestem biegaczem,
kiedy fruwam, to jestem fruwaczem,
kiedy się boję, to jestem baczem,
a tak w ogóle to jestem Gżdaczem.
Więc podziwiaj mnie i patrz:
Jestem fruwający Gżdacz!

- A ja jestem chłopczyk - powiedział chłopczyk - i zgubiłem mamę, kiedy szukaliśmy grzybów na obiad.
- Czy grzyby to coś w rodzaju tiritongi?
- Nie wiem, co to jest tiritonga, ale grzyby są do jedzenia.
- Tiritonga jest właśnie do jedzenia - odpowiedział Gżdacz. - Jeżeli nie wiesz, gdzie jest twoja mama, to poleć do góry i rozejrzyj się dokoła.
- Przecież nie mam skrzydeł - zmartwił się chłopczyk i rozpłakał się jeszcze bardziej.
- Przestań cieknąć - zawołał Gżdacz - ja jestem doskonałym fruwaczem!

Wzbił się bardzo wysoko i zobaczył na skraju lasu mamusię chłopczyka, która stała i wołała:
- Hop, hop!
- Hop, hop! - zawołał Gżdacz. Zatoczył wielkie koło i usiadł na gałęzi naprzeciwko mamusi chłopczyka.
- Chłopczyk siedzi na polance i musimy się śpieszyć, bo bardzo wycieka - powiedział.

Więc mamusia chłopczyka poszła szybko we wskazanym kierunku, a Gżdacz fruwał do góry i na dół, żeby przypadkiem nie pomyliła drogi. A kiedy było po kłopocie i chłopczyk spotkał swoją mamusię, a mamusia swego chłopczyka, Gżdacz zapytał, gdzie mógłby dostać tiritongę. Niestety, grzyby - to nie była tiritonga, więc pożegnał się grzecznie, żeby zdążyć na obiad do swojego wszechświata. Poleciał do dziury pod Auspicjami i śpieszył się tak bardzo, że spóźnił się tylko troszeczkę i jego tiritonga była całkiem ciepła. Mamusia wcale się nie gniewała.

- Wiesz, mamusiu - powiedział Gżdacz - we Wszechświecie, po drugiej stronie Dziury Kosmicznej, też są mamusie.
- Tyle razy ci mówiłam, żebyś nie fruwał za daleko - powiedziała mamusia. Ale tak naprawdę, to się wcale nie gniewała.

Maciej Wojtyszko, Bromba i inni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.