piątek, 7 listopada 2014

Piekło ciała


Guido Ceronetti. Piekło ciała

List do wydawcy

Paryż, 7 marca 1983

Pyta mnie Pan, drogi Przyjacielu, jakim człowiekiem jest autor Il silenzio del corpo. Rozumiem Pańską ciekawość, nie sposób bowiem czytać tej książki, nie zadając sobie nieustannie pytania o to cudowne monstrum, które je poczęło. Muszę się przyznać, że Ceronettiego spotykałem tylko podczas jego pobytów w Paryżu. Często jednak kontaktowaliśmy się telefonicznie i listownie. Pośredni kontakt miałem z nim także poprzez osobę równie niezwykłą, co on: młodą dziewiętnastoletnią Włoszkę, poniekąd wychowanicę Guida, która dwa lata temu przyjechała na kilka miesięcy do Paryża. Wyjątkowo dojrzała jak na swój wiek, reagowała niekiedy niczym mała dziewczynka, niczym dziecko. Genialna bystrość umysłu pomieszana z naiwnością sprawiały, że myślało się o niej cały czas. Wkraczała w cudze życie i była prawdziwie obecna niczym czarodziejka nawiedzona przerażeniem, które pogłębiało jej ból, a zarazem dodawało jej uroku. Jeszcze bardziej obecna była w myślach i troskach Ceronettiego. Nie mogę, rzecz jasna, wchodzić w szczegóły, choć nie ma w tym nic sprośnego czy podejrzanego do ukrywania. Widzę ich oboje, jakby to było wczoraj, w Ogrodzie Luksemburskim, pewnego deszczowego listopadowego popołudnia: on blady, ponury, przygnębiony, pochylony i ona, niespokojna, nierealna, małymi kroczkami starająca się za nim nadążyć. Kiedy ich zauważyłem, skryłem się za drzewem. W przeddzień dostałem od Guida list – najbardziej rozdzierający ze wszystkich, jakie ludzie do mnie napisali. Ich nagłe pojawienie się w pustym Ogrodzie napełniło mnie na długo smutkiem, wręcz rozpaczą. Zapomniałem Panu dodać, że od pierwszego spotkania z Guidem jego wygląd człowieka znikąd, całkowicie nieprzynależnego, skazanego na wygnanie na ziemię, kazał mi natychmiast pomyśleć o Myszkinie. (Wspomniany list miał w sobie zresztą coś z Dostojewskiego). Dla niej Guido pozostawał niedosiężny, jej miażdżące sądy o wszystkich dookoła nie dotyczyły tylko jego. Bezgranicznie podzielała jego wegetariański fanatyzm. Nie jeść tak jak inni – to trudniejsze niż nie myśleć tak jak inni. Zasady, nie – dogmaty dietetyczne Guida są tak ścisłe, że podręczniki ascezy wyglądają przy nich jak nakłanianie do obżarstwa i rozpusty. Sam maniakalnie przestrzegam diety, ale w porównaniu z Guidem wychodzę na kanibala. Jeśli nie żywimy się tak jak inni, to inaczej się również leczymy. Zadzwonił kiedyś do mnie z Rzymu z prośbą, abym w sklepiku z naturalną żywnością, prowadzonym przez młodego Wietnamczyka, kupił mu japoński kartofel, nadzwyczaj, jak się zdaje, skuteczny przy zapaleniu stawów. Guido twierdził, że wystarczy posmarować stawy, aby ból ostatecznie ustąpił. Wszelkie współczesne osiągnięcia budzą w nim wstręt, oburza się nawet na zdrowie, jeśli zawdzięcza je chemii. Wszelako jego książka, szczerze emanująca wezwaniem do czystości, świadczy niezbicie o fascynacji grozą: jakby pisał ją eremita zauroczony piekłem. Piekłem ciała. Oto najpewniejsza oznaka zdrowia szwankującego, zagrożonego: czuć swoje wewnętrzne organy, być ich wręcz obsesyjnie świadomym. Przekleństwo żywego trupa – oto o czym jest ta książka. Od pierwszej do ostatniej strony tajemnice fizjologii, które napełniają człowieka przerażeniem. Mamy podziw dla autora, że przeczytał tyle dawnych i współczesnych traktatów o ginekologii – lektura zaiste przerażająca, zdolna na zawsze porazić najtwardszego z satyrów. Heroizm patrzącego na ropiejące rany, zainteresowanie najwyższą antypoezją menstruacji, najrozmaitszymi krwotokami i wewnętrznymi wyziewami, całym tym cuchnącym światem rozkoszy - „tragedią funkcji fizjologicznych”. „Najbardziej śmierdzące części ciała mają w sobie najwięcej duszy”. „Wszelkie wydzieliny duszy, wszelkie choroby umysłowe, cała czerń życia – a my nazywamy to miłością”.

Czytając Il silenzio del corpo wielokrotnie myślałem o Huysmansie, a zwłaszcza o jego biografii Lydwiny z Schiedam. Świętość – abstrahując od tego, co w niej najistotniejsze – idzie w parze ze zniekształceniem narządów, z kolejnymi anomaliami, z rozmaitymi zaburzeniami: dotyczy to wszystkiego, co głębokie, intensywne i jedyne. Każde wewnętrzne zaburzenie ma swój wstydliwy odpowiednik – najbardziej eteryczną ekstazę, przypominającą niekiedy ekstazę całkiem przyziemną.

Czyżby Guido był przebranym za erudytę miłośnikiem takich zaburzeń? Czasami tak myślę, ale nie do końca. Jeśli nawet widoczna jest u niego słabość do zgnilizny, to równie mocno pociąga go czystość wizjonerskiej bądź rozpaczliwej mądrości Starego Testamentu. Czyż nie przetłumaczył – wspaniale – Hioba, Eklezjasty i Izajasza? W tym momencie nie towarzyszy już nam zepsucie i groza, ale lament i krzyk. Oto ktoś, kto w zależności od głębokiej konieczności, a niekiedy od nastroju, żyje na różnych poziomach duchowych. Jego ostatnia książka (La Vita apperente, wyd. Adelphi, Milano) jest odbiciem tych sprzecznych pokus, tych zainteresowań wszystkim, co jednocześnie aktualne i pozaczasowe. Najbardziej jednak lubimy u niego zdolność przyznania się do porażki. „Jestem niedoszłym ascetą” - przyznaje nieco zmieszany. Fakt opatrznościowy, ponieważ w ten sposób jesteśmy pewni, że się nawzajem rozumiemy, że naprawdę należymy do perduta gente*. Gdyby zrobił ten krok ku świętości (nietrudno wyobrazić go sobie jako mnicha), stracilibyśmy wybornego kompana, dziwaka pełnego wad i humorów, którego elegijnie brzmiący głos łączył się z wizją świata w oczywisty sposób skazanego na upadek. Zacytujmy: „Czy kobieta ciężarna może czytać gazetę bez obawy o to, że natychmiast poroni?” „Jak można nazywać nienormalnymi lub chorymi umysłowo tych, których przeraża ludzka twarz?”

Gdyby spytał mnie Pan, jakie doświadczenie może mieć za sobą Guido, nie byłbym w stanie odpowiedzieć. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że sprawia on wrażenie człowieka zranionego, podobnie – nie omieszkam dodać – jak ci wszyscy, którym odmówiono daru iluzji.

Niech się Pan nie obawia spotkania z Guidem: ze wszystkich istot ludzkich najmniej nieznośni są ci, którzy nienawidzą ludzi. Nie trzeba uciekać przed mizantropem.

* Stracony gatunek.

List Ciorana pochodzi z jego książki
Ćwiczenia z zachwytu
tłumaczenie: Jan Maria Kłoczowski
s. 125-128

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.