Guido Ceronetti. Piekło
ciała
List do wydawcy
Paryż, 7 marca 1983
Pyta mnie Pan, drogi Przyjacielu, jakim
człowiekiem jest autor Il silenzio del corpo. Rozumiem Pańską
ciekawość, nie sposób bowiem czytać tej książki, nie zadając
sobie nieustannie pytania o to cudowne monstrum, które je poczęło.
Muszę się przyznać, że Ceronettiego spotykałem tylko podczas
jego pobytów w Paryżu. Często jednak kontaktowaliśmy się
telefonicznie i listownie. Pośredni kontakt miałem z nim także
poprzez osobę równie niezwykłą, co on: młodą
dziewiętnastoletnią Włoszkę, poniekąd wychowanicę Guida, która
dwa lata temu przyjechała na kilka miesięcy do Paryża. Wyjątkowo
dojrzała jak na swój wiek, reagowała niekiedy niczym mała
dziewczynka, niczym dziecko. Genialna bystrość umysłu pomieszana z
naiwnością sprawiały, że myślało się o niej cały czas.
Wkraczała w cudze życie i była prawdziwie obecna niczym
czarodziejka nawiedzona przerażeniem, które pogłębiało jej ból,
a zarazem dodawało jej uroku. Jeszcze bardziej obecna była w
myślach i troskach Ceronettiego. Nie mogę, rzecz jasna, wchodzić w
szczegóły, choć nie ma w tym nic sprośnego czy podejrzanego do
ukrywania. Widzę ich oboje, jakby to było wczoraj, w Ogrodzie
Luksemburskim, pewnego deszczowego listopadowego
popołudnia: on blady, ponury, przygnębiony, pochylony i ona,
niespokojna, nierealna, małymi kroczkami starająca się za nim
nadążyć. Kiedy ich zauważyłem, skryłem się za drzewem. W
przeddzień dostałem od Guida list – najbardziej rozdzierający ze
wszystkich, jakie ludzie do mnie napisali. Ich nagłe pojawienie się
w pustym Ogrodzie napełniło mnie na długo smutkiem, wręcz
rozpaczą. Zapomniałem Panu dodać, że od pierwszego spotkania z
Guidem jego wygląd człowieka znikąd, całkowicie nieprzynależnego,
skazanego na wygnanie na ziemię, kazał mi natychmiast pomyśleć o
Myszkinie. (Wspomniany list miał w sobie zresztą coś z
Dostojewskiego). Dla niej Guido pozostawał niedosiężny, jej
miażdżące sądy o wszystkich dookoła nie dotyczyły tylko jego.
Bezgranicznie podzielała jego wegetariański fanatyzm. Nie jeść
tak jak inni – to trudniejsze niż nie myśleć tak jak inni.
Zasady, nie – dogmaty dietetyczne Guida są tak ścisłe, że
podręczniki ascezy wyglądają przy nich jak nakłanianie do
obżarstwa i rozpusty. Sam maniakalnie przestrzegam diety, ale w
porównaniu z Guidem wychodzę na kanibala. Jeśli nie żywimy się
tak jak inni, to inaczej się również leczymy. Zadzwonił kiedyś
do mnie z Rzymu z prośbą, abym w sklepiku z naturalną żywnością,
prowadzonym przez młodego Wietnamczyka, kupił mu japoński
kartofel, nadzwyczaj, jak się zdaje, skuteczny przy zapaleniu
stawów. Guido twierdził, że wystarczy posmarować stawy, aby ból
ostatecznie ustąpił. Wszelkie współczesne osiągnięcia budzą w
nim wstręt, oburza się nawet na zdrowie, jeśli zawdzięcza je
chemii. Wszelako jego książka, szczerze emanująca wezwaniem do
czystości, świadczy niezbicie o fascynacji grozą: jakby pisał ją
eremita zauroczony piekłem. Piekłem ciała. Oto najpewniejsza
oznaka zdrowia szwankującego, zagrożonego: czuć swoje wewnętrzne
organy, być ich wręcz obsesyjnie świadomym. Przekleństwo
żywego trupa – oto o czym jest ta książka. Od pierwszej do
ostatniej strony tajemnice fizjologii, które napełniają człowieka
przerażeniem. Mamy podziw dla autora, że przeczytał tyle dawnych i
współczesnych traktatów o ginekologii – lektura zaiste
przerażająca, zdolna na zawsze porazić najtwardszego z satyrów.
Heroizm patrzącego na ropiejące rany, zainteresowanie najwyższą
antypoezją menstruacji, najrozmaitszymi krwotokami i wewnętrznymi
wyziewami, całym tym cuchnącym światem rozkoszy - „tragedią
funkcji fizjologicznych”. „Najbardziej śmierdzące części
ciała mają w sobie najwięcej duszy”. „Wszelkie wydzieliny
duszy, wszelkie choroby umysłowe, cała czerń życia – a my
nazywamy to miłością”.
Czytając Il silenzio del corpo
wielokrotnie myślałem o Huysmansie, a zwłaszcza o jego biografii
Lydwiny z Schiedam. Świętość – abstrahując od tego, co w niej
najistotniejsze – idzie w parze ze zniekształceniem narządów, z
kolejnymi anomaliami, z rozmaitymi zaburzeniami: dotyczy to
wszystkiego, co głębokie, intensywne i jedyne. Każde wewnętrzne
zaburzenie ma swój wstydliwy odpowiednik – najbardziej eteryczną
ekstazę, przypominającą niekiedy ekstazę całkiem przyziemną.
Czyżby Guido był przebranym za
erudytę miłośnikiem takich zaburzeń? Czasami tak myślę, ale nie
do końca. Jeśli nawet widoczna jest u niego słabość do
zgnilizny, to równie mocno pociąga go czystość wizjonerskiej bądź
rozpaczliwej mądrości Starego Testamentu. Czyż nie przetłumaczył
– wspaniale – Hioba, Eklezjasty i Izajasza? W tym momencie nie
towarzyszy już nam zepsucie i groza, ale lament i krzyk. Oto ktoś,
kto w zależności od głębokiej konieczności, a niekiedy od
nastroju, żyje na różnych poziomach duchowych. Jego ostatnia
książka (La Vita apperente, wyd. Adelphi, Milano) jest
odbiciem tych sprzecznych pokus, tych zainteresowań wszystkim, co
jednocześnie aktualne i pozaczasowe. Najbardziej jednak lubimy u
niego zdolność przyznania się do porażki. „Jestem niedoszłym
ascetą” - przyznaje nieco zmieszany. Fakt opatrznościowy,
ponieważ w ten sposób jesteśmy pewni, że się nawzajem rozumiemy,
że naprawdę należymy do perduta gente*. Gdyby zrobił ten
krok ku świętości (nietrudno wyobrazić go sobie jako mnicha),
stracilibyśmy wybornego kompana, dziwaka pełnego wad i humorów,
którego elegijnie brzmiący głos łączył się z wizją świata w
oczywisty sposób skazanego na upadek. Zacytujmy: „Czy kobieta
ciężarna może czytać gazetę bez obawy o to, że natychmiast
poroni?” „Jak można nazywać nienormalnymi lub chorymi umysłowo
tych, których przeraża ludzka twarz?”
Gdyby spytał mnie Pan, jakie
doświadczenie może mieć za sobą Guido, nie byłbym w stanie
odpowiedzieć. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że sprawia on
wrażenie człowieka zranionego, podobnie – nie omieszkam dodać –
jak ci wszyscy, którym odmówiono daru iluzji.
Niech się Pan nie obawia spotkania z
Guidem: ze wszystkich istot ludzkich najmniej nieznośni są ci,
którzy nienawidzą ludzi. Nie trzeba uciekać przed mizantropem.
* Stracony gatunek.
List Ciorana pochodzi z jego książki
Ćwiczenia z zachwytu
tłumaczenie: Jan Maria Kłoczowski
s. 125-128
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.