piątek, 14 listopada 2014

Dokąd?


Zjazd windą do piekła

Lepiej,
mimo robaków na polu
co rozmawiają z podkowami klaczy;
lepiej,
mimo pory młodych dziewcząt
roniących swą krew,
lepiej chyba
spiesznie uronić siebie samą
w prastarą przestrzeń.
Lepiej (jak ktoś stwierdził)
wcale się nie urodzić,
a jeszcze lepiej
nie rodzić się dwukrotnie
w wieku trzynastu lat
w internacie,
gdzie co roku
sypialnia stawała w ogniu.
Mój drogi
wraz z setkami innych muszę teraz zjechać do piekła
kuchenną windą.
Będę rzeczą lekką.
Znajdę śmierć
jak czyjeś zagubione szkła kontaktowe.
Życie powiększone o połowę.
Ryby i sowy są dzisiaj nieznośne.
Życie chybocze się to w przód, to w tył.
Nawet osy nie potrafią znaleźć moich oczu.
Tak,
oczu, co kiedyś były na każde zawołanie.
Oczu, co były naprawdę baczne,
oczu, co opowiadały całą historię -
biedne, nieme zwierzęta.
Przebite oczy,
małe główki gwoździ,
jasnoniebieskie pociski.
I kiedyś
z ustami jak filiżanka,
koloru gliny lub koloru krwi,
otwartymi jak falochron
na wyschnięte morze
otwartymi jak pętla na pierwszą głowę.
Kiedyś byłam głodna Jezusa.
O mój głodzie! Mój głodzie!
Nim zdążył się zestarzeć
cicho wjechał do Jeruzalem
szukając śmierci.
Tym razem
z pewnością
nie proszę o zrozumienie,
lecz mam nadzieję, że wszyscy inni
odwrócą głowy, gdy nad powierzchnię jeziora Ech
wyskoczy nie oczekiwana ryba;
gdy światło księżyca,
wzmacniając swój basowy ton,
uszkodzi pewien budynek w Bostonie,
gdy prawdziwie piękni spoczną razem.
Myślę o tym, to pewne,
i myślałabym o tym dłużej,
gdybym nie była… gdybym nie płonęła
tym starym ogniem.
Mogłabym przyznać, że jestem tylko tchórzem
krzyczącym j a, j a, j a,
i nie wspominać o drobnych ćmach i komarach,
którym przypadło przyssać się do żarówki.
Ale z pewnością wiesz, że każdy ma jakąś śmierć,
własną śmierć
co na niego czeka.
Więc ja odejdę teraz
bez starości czy chorób,
burzliwie, lecz dokładnie,
znając swoją najlepszą trasę,
na grzbiecie tego pluszowego osiołka, który niósł mnie
przez wszystkie lata, nigdy nie pytając „Dokąd?”
A zmierzaliśmy (gdybym to tylko wiedziała)
właśnie tu.
Mój drogi,
nie myśl proszę,
że wyobrażam sobie dźwięki gitar
czy mego ojca, jak zgina kark.
Nie oczekuję nawet ust mojej matki.
Wiem, że umierałam już wcześniej -
raz w listopadzie, raz w czerwcu.
Jak to dziwne znowu wybrać czerwiec,
tak namacalny, jego zielone piersi i brzuchy.
Rzecz jasna, gitary się nie odezwą!
Węże z pewnością niczego nie zauważą.
Miasto Nowy Jork zachowa obojętność.
Nocą nietoperze trzepotać będą wśród drzew,
wiedząc o wszystkim,
widząc to, co przeczuwały przez cały dzień.

Przełożyła Maria Korusiewicz
Anne Sexton

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.