Gerard
Manley Hopkins to postać niezwykła pod każdym względem, zarówno
biografia człowieka jak i dorobek poety są w jego przypadku
fascynujące. Nie zrozumiany i nie doceniany za życia, zatriumfował
po zgonie - dziś uważany jest za jednego z największych nowatorów
poezji języka angielskiego. Mowa zaś o poecie który za życia nie
opublikował ani jednego utworu i sam zniszczył większość swojego
dorobku.
Jednak to, co się zachowało - dzięki trosce przyjaciela, również poety Roberta Bridgesa stanowi dziś skarb poezji angielskiej.
G. M. Hopkins urodził się w 1844 roku. Otrzymał staranne wychowanie, studiował w Oxfordzie pod kierunkiem wybitnych ówczesnych myślicieli. Pod wpływem jednego z nich J. H. Newmana - Hopkins w 1866 roku przeszedł na katolicyzm, a następnie wstąpił do zakonu jezuitów. Te decyzje oznaczały całkowitą zmianę w życiu poety - i wtedy właśnie Hopkins spalił swój dotychczasowy dorobek poetycki. Poeta przerwał milczenie dopiero w 1875 roku pisząc poemat "Katastrofa statku Deutschland". Pragnął uczcić tym poematem pamięć pięciu franciszkańskich zakonnic, które zginęły w głośnej katastrofie morskiej. Po tym utworze już nie powracał do milczenia Pisał dalej. Zaduma nad istotą Boga i człowieka, zachwyt nad światem - dziełem Najwyższego, przy jednoczesnym zrozumieniu tragizmu losu ludzkiego - oto w największym skrócie podstawowe problemy poezji Hopkinsa.
Poeta zmarł w 1889 roku, mając więc zaledwie 45 lat. Nigdy nie osiągnął sławy poetyckiej za życia i nigdy o nią nie zabiegał. Dopiero w 1918 roku, kiedy Robert Bridges opublikował jego ocalałe wiersze, zaczęto mówić o nim jako o geniuszu. Publikowane tu wiersze, zdają się potwierdzać jego poetycką renomę.
NIE MA DNA UDRĘK
Nie ma dna udręk. Miota się za metą męki
Męka gorsza: przez tamtą szkolona i świeża.
Gdzie, gdzie ten pocieszyciel, który ból uśmierza?
Gdzie, Mario, matko nasza, rąk Twych dotyk
miękki?
Stadem, stosem wciąż większym gęstnieją me jęki
We wszechból, wszechżal; młot w nie odwieczny
uderza,
Aż jęk cichnie I niknie. Furia wyje: "Nie żal
Mi ciebie ! Będę sroga: cios musi być prędki".
O, myśl, myśl w sobie góry ma: jeśli na szczycie
Staniesz, pod tobą urwisk stromość niezgłębiona.
Jak straszna - wie ten tylko, to z nich zwisał. Czy się
Długo da w dłoniach otchłań utrzymać ? Osłona
Czeka, nieszczęsny, schroń się przed wichurą : życie
Wszelkie kończy się w śmierci, każdy dzień w śnie
kona.
TRUPIA OTUCHA
Nie ,trupia otucho, Rozpaczy, ja nie, ja nie będę się sycił
Twą padliną: ostatnich - niechby wiotkich - splotów męstwa w sobie
Nie rozplącze, ani, znużony, nie jęknę nie mogę już. Mogę;
Mogę coś: mieć nadzieję, świt witać, nie szukać wyjścia w niebycie.
Lecz och, lecz czemu, straszliwa, zgniatałaś mnie tak całkowicie
Swą stopą świat miażdżącą, swą łapą lwią? czemu wrogie, Mroczne oczy utkwiłaś w poharatanych mych kościach? i
gniem piorunów, wichrem smagałaś, gdym pragnął uciec i skryć się?
Czemu ? By uleciały plewy; by ziarno we mnie czyste zostało.
Więcej: gdym rózgę, czy rękę raczej, w całym tym znoju i boju
Ucałował - serce we mnie zaczęło moc spijać, kraść radość, okrywać
chwałą.
Kogo ? Herosa, co z nieba na ziemię mnie cisnął, rozbroił, zdeptał ? Czy mnie, com z nim walczył? O, kogo?
Czy obu? Tę
całą noc, ten rok mroczny walczyłem, nędzarz, z (Boże mój)!) Bogiem
moim.
FELIKS RANDAL
Feliks Randal, kowal, och więc umarł ? nie moja już moc go wskrzesi,
Kto się przyjrzał tej grudzie gliny, grubym gnatom, upartej urodzie,
Kto go widział, jak marniał i marniał, jak w dal jego umysł uchodzi,
Aż cios cierpień poczwórnie potwornych na wskroś jego ciało przeszył?
Choroba go zwaliła. Z początku buntował się, klął i złorzeczył,
Potem, po namaszczeniu i tym wszystkim, ścichł; zresztą z niebem w ugodzie
Był od paru miesięcy, od kiedy dostarczyłem mu ulgi ubogiej
swą służbą. Cóż, przebacz mu Boże jeśli tam jakoś pogrzeszył!
To chorych widywanie jedna ich dla nas , nas z nimi jednoczy.
Mój język cię uczył otuchy, dotyk osuszył twoje oczy
Z łez, które tknęły mnie w serce , dziecko, biedny Feliksie Randal;
Jakże od trosk tych daleko wszystkie lata twojej szumnej mocy,
Gdyś w ponurej kuźni z kamienia, o tyle mężniejszy i młodszy,
Dla silnego , siwego perszerona kuł iskrzący i grzmiący sandał!
INVERSNAID
Ciemny, brązowy jak koński grzbiet strumień,
Koryto skalne w szurgocie i szumie
Żłobiąc, to zrywa się, to nurza w runie.
Wiatrem wzdymany czepek płowej piany
Obraca się, obraca wniwecz, zatapiany
Przez głębię tak dogłębnie czarną, tak zmarszczoną
Że i Rozpacz w tej toni mogłaby utonąć.
Skropiony rosą, kroplami zroszony,
Otamowuje strugę podwójny brzeg stromy,
Gdzie sztywne wrzosu pęki i kępy paproci,
I jarzębina sznury paciorków obnosi.
Czym byłby świat nasz, gdyby go obrabowano
Z wilgoci i z dzikości ? O, niech pozostaną,
Niech wiecznie będzie, wilgoć ,dzikość wilcza,
Wicie się, wibrowanie ziół, gdy wir je zwilża
BLASK BOGA
Świat nasz jest nasycony świetnym blaskiem Boga .
Ten blask chciałby wybuchnąć jak błysk złotych listków;
Wzbiera, tłoczy się , sączy oliwą kroplistą Na nas.
Czemu więc ludzkość jest dziś Jemu wroga?
Wciąż idą pokolenia pogan;
Pokalał wszystko handel i harówka wszystko
Powalała: brud ludzki oblepia świat ślisko;
Ziemi nagiej nie czuje dziś obuta noga.
A mimo to natura jest nie wyczerpana;
W głuchych głębiach wszechrzeczy śpi olśnienie świeże;
I choć glob na zachodzie czarna czeluść wchłania,
Spójrz , brzask bryzga nad wschodu rumiane rubieże
Jasnoskrzydły Duch Święty ogrzewa , osłania
Pisklę-świat piersią świtu i ach ! światła
pierzem.
DRZEWA W BINSEY
ścięte w 1879 roku
Osiki miłe, klatki przewiewne, zielone,
Co więzły, wiązały rozbrykane słońce,
Dziś zwalone, zwalone, wszystkie, są zwalone;
Żadna z ich szerokiego, szarego szeregu
Nie została na łące,
By dygotać w migotach
I chłód cienia cichego
Kłaść na rzece, na wijącym się wietrze , wikłającym się w wiklinie brzegu.
Gdybyśmy to wiedzieli , co czynimy ziemi,
Gdy ją ryjemy i rwiemy, Rżnąc,rąbiąc zieleń, aby wzrost w niej zamarł!
Albowiem nawet nasz dotyk
Niszczy świat sielski , wrażliwy i wiotki;
I -jak oka gładką gałkę
Wystarczy przekuć by stracić wzrok całkiem -
Ów świat, tam nawet, gdzie mamy go
zamiar
Poprawić - pot krwawy leje w udrękach agonii:
Ci co po nas przychodzą widzą pustkę zamiast Dawnej piękności. Dość jest ludzkiej dłoni
Zadać ciosów parę, by złamać
Szczególność tych słodkich błoni,
Tych wiejskich błoni , tych sielskich błoni
Słodką szczególność tych sielskich błoni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.