piątek, 11 stycznia 2013

Medytacja z Ajahnem Sumedho 33

Uważność, kiedy rozpoznajesz i kultywujesz ciszę, nie jest sprawą jakiegokolwiek osądzania. Nie potrzebuje aprobaty czy dezaprobaty, dualizmu ocen w terminach prawdy czy fałszu, właściwego czy błędnego. jest tym czym jest, punktem ciszy, centrum orbitującego świata. Zatem jest to sprawa rozpoznania, realizacji, tego o czym jest Trzecia Szlachetna Prawda; wstrzymania cierpienia, nirodha. Buddyzm theravada, zwłaszcza nauki vipassany na Zachodzie, czasami prowokują mnie do zastanawiania się właściwie jak często ludziom udaje się zrealizować niewzruszoność czy wstrzymanie. Ci ludzie często przechodzą do innych tradycji, jak zen, czy dzogczen. całkiem sporo ludzi związanych z vipassaną w Ameryce, uczęszcza obecnie na odosobnienia dzogczen. Nie znam się zbytnio na dzogczen, ale jest to o przestrzenności i Nieśmiertelności, czy nieuwarunkowanym, o rozpoznaniu tego. Kiedy pytasz ludzi, którzy praktykowali vipassanę, mówią: "No cóż, notowaliśmy wszystko, zauważaliśmy to, zauważaliśmy tamto", i to tak ich zajęło, że nigdy, jak się wydaje, nie mieli realizacji, gdzie nie zauważasz niczego, gdzie nie nazywasz doświadczenia ani nie próbujesz zanotować każdego subtelnego ruchu, każdego drgnięcia, każdej zmiany, która wydarza się w uwarunkowanym umyśle, rozpoznając nieskończoną przestrzeń czy niewzruszoność kryjącą się za wszystkimi tymi zmiennymi warunkami. jakoś tak się dzieje, że ten paradygmat czterech Szlachetnych Prawd, jest bardzo rzadko praktykowany.

Jest tyle stylów praktyki medytacji opartych na Abhidhammie, używających stopni - siedem stopni czystości i poziomów oświecenia - formuł takich jak to. Luang Por Chah używał Czterech Szlachetnych Prawd jako sposobu refleksji nad codziennym życiem w klasztorze. Trzecia i Czwarta Prawda są w rzeczywistości jak dzogczen, gdyż to tam ma miejsce realizacja. To kultywacja przytomności poza jakąkolwiek zmianą, toporną czy subtelną, i to jest ostateczna prostota. Kiedy wchodzisz w te wszystkie subtelności mentalnego uwarunkowania, nie ma to końca. To się kontynuuje, ponieważ taka jest właśnie natura uwarunkowanej rzeczywistości, rozróżnianie, zmiany, ruch, toporne i subtelne. Ciało jest całkiem toporne, zatem jest bardziej oczywiste. Oddech jest nieco bardziej subtelny, i jeżeli skoncentrujesz się na oddechu, stanie się on niezwykle oczyszczony. Czasami znika, jakbyś wcale nie oddychał, pełne wyciszenie.

Moim celem było osiągnięcie poziomu, gdzie znika oddech. Myślałem, że to osiągnięcie. Ale wtedy zacząłem zauważać, że jestem zdominowany przez chęć tego oczyszczonego stanu, tego spokoju. I czułem się sfrustrowany i poirytowany topornością życia, ponieważ w klasztorze musisz wykonywać całkiem sporo topornej pracy*. To nie była praca z komputerem; nie była tak subtelną. To zamiatanie, czyszczenie, noszenie wody ze studni i wykonywanie innych mało subtelnych prac. Chciałem oczyszczonych stanów, ponieważ lubiłem je. Lubiłem zmysłową deprywację, gdzie wszystkie te toporne aktywności czy bodźce znikają, i gdzie tylko uczysz się trwać wraz z coraz subtelniejszymi i oczyszczonymi stanami mentalnymi, stając się spokojnym i wyciszonym.

Wtedy zaszczeka pies albo zegar wybije godzinę. Często zdarzało mi się wściekać z tego powodu. W tajlandzkich klasztorach kochają te wybijające godziny zegary w sala, także ludzie ofiarowują rzeczywiście wyszukane zegary, niektóre pokryte masą perłową, a wszystkie one niezsynchronizowane, i stąd brało się to całe dzwonienie. "Nie mogę tu praktykować, muszę wrócić do mojej kuti. To tak irytujące, i tak w ogóle dlaczego zwalają na te zegary?" wchodziłem w jedną z tych faz: "Nie lubię tego. Nie powinni na to zezwolić". I obserwowałem to. Nie było to zbyt miłe ani spokojne, być zawsze nastawionym w ten sposób, krytycznym i poirytowanym, i wtedy starając się zaaranżować życie w taki sposób, by głośne zegary i w ogóle wszystko było pod kontrolą, tak że rzeczywiście mógłbym praktykować. Wtedy zwykle umysł nachodziła jakaś obsesja. Byłem kiedyś w idealnym miejscu przez trzy miesiące, gdzie wszystko było doskonałe, oprócz mojego umysłu. Oto jestem tutaj, "Teraz rzeczywiście mogę ...." i wtedy jakiś rodzaj obsesji przenikał do świadomości, i próbowałem go wyprzeć przez jeszcze silniejszą koncentrację. Chciałem pozbyć się tych obsesyjnych myśli czy wątpliwości, wyprzeć je. Ale kiedy jesteś sam cały dzień i noc, z niczym do robienia, stajesz się zmęczonym tym wypieraniem i kontrolowaniem wszystkiego.

Zatem nacisk Luang Por Chah na przytomność był bardzo mądry, ponieważ w codziennym życiu monastycznym w Wat Pah Pong - zakładanie szat, wyjście na żebraczy obchód, mycie swojej miski, wykonywanie prac, zamiatanie, robienie szat, poranna i wieczorna puja, słuchanie mnicha wykładającego vinayę podczas gdy wszyscy wokół śpią, komary i upał - wszystko to obejmowała praktyka. Możesz zacząć rozumieć, że nie próbował tworzyć doskonałych warunków. Praktyka był raczej związana z byciem przytomnym, używaniem przytomności, rozwijaniem przytomności. Cokolwiek się zdarzało, mogłeś się z tego czegoś nauczyć: czy to z subtelnego, czy z topornego, ciała, emocjonalnych nawyków i myślącego umysłu.

* Nacisk na pracę fizyczną jako praktykę zdarza się w niektórych klasztorach w Tajlandii, dużo pracuje się klasztorach tradycji Ajahn Chah w Anglii. Nie jest to do końca zgodne z Nauką Buddy, który jasno określa, że oddawanie się różnym pracom, spowalnia postęp na drodze ku wyzwoleniu. Być może w tym tkwi tajemnica, dlaczego tak duża liczba mnichów z tej tradycji złożyła szaty. Co ciekawe, sam Ajahn Chah, zanim założył klasztor, wiele lat praktykował w samotności i nawet krytykował zbytnie "spoufalanie się i zażyłość" pomiędzy mnichami. Niestety obecnie klasztory w Anglii nie zapewniają odpowiednich warunków dla rzeczywistego odosobnienia. Z drugiej strony, lepiej jest oczywiście być mnichem w takim klasztorze, niż świeckim, a po paru latach, gdy nabierzemy doświadczenia, możemy wybrać samotność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.