Mając osiemdziesiąt jeden lat,
przekonany, że śmierć jest tuż−tuż, Michał Anioł pisał wspaniałe
sonety. Nadal pracował i tworzył. „Bóg chce, drogi Vasari −
donosił biografowi − że jeszcze dźwigam brzemię lat. Wiem, iż
powiecie, żem stary i niemądry, zabierając się do sonetów. Choć
jednak wielu mówi, że zdziecinniałem, chcę właśnie to uczynić”.
Chciał się dowiedzieć, co też wyczynia starość z myślą o sensie
istnienia. Tego jeszcze nie wiedział a przecież był
przeświadczony, że coś sensownego może o tym powiedzieć dopiero
człowiek zgnębiony starością. „Jestem stary − pisał w liście do
Luki Martiniego w roku 1547 − i śmierć odebrała mi wszelkie
pomysły młodości. I ten, kto nie wie, czym jest starość, powinien
cierpliwie oczekiwać jej nadejścia, jako że wcześniej doświadczyć
tego nie jest w stanie”. I w końcu dowiedział się, jakimi myślami
napełnia człowieka stare ciało.
Dilombato, crepato, infranto e rotto
son gia per le fatiche, e 1’osteria
è morte, dov’io viv’e mangio a scotto.
Chromy, złamany i zbity mozołem
Żywota jestem; śmierć moja gospoda,
Gdzie żyję i gdzie stołuję się społem.
Wędrówka po gościńcu żywota, trudy
życia, le fatiche, sprawiły, że stał się podobny do starej
szkapy. Dilombato, znużony, ale i z nadwerężonym krzyżem;
crepato, złamany, ale i zdychający; infranto,
połamany, ale i zmiażdżony; rotto, zniszczony, ale i
pokonany przez mozół życia, jak pięknie to oddał Leopold Staff,
dowlókł się nareszcie do oberży, gdzie miał nadzieję jakoś
odpocząć. Karczmy służyły kiedyś nieocenionym odpoczynkiem w
czasie podróży. Za ich progiem młodego człowieka czekało sporo
hałaśliwej radości, starca zaś − ulga w zmęczeniu. Gospoda
śmierci, do której wkroczył Michał Anioł, nazywała się starość.
Leonardo miał jeszcze bardziej ponury pogląd. Zajazdem śmierci
było dla niego samo ludzkie istnienie. Ze swej natury. Ze swej
istoty. Jako ogniwo w Wielkim Łańcuchu zabijania i wzajemnego
zżerania się.
„Człowiek i zwierzęta są właściwie
przewodem i kanałem pokarmu, grobem zwierząt, gospodą umarłych,
pochwą rozkładu, tworząc sobie życie z śmierci innych”. Starość to
nocleg w karczmie, której właścicielką jest śmierć, piękna
bezlitosna pani, La Belle Dame sans Merci. Z tej oberży, w
której nie zapomina się o rachunku, Stary Wędrowiec już nie zdoła
wyruszyć w dalszą drogę. Zanim tu zemrze, zapłaci za wikt i
opierunek aż nadto wygórowaną cenę. Wdzięki oberżystki, jak
wszystkie chorobliwe czary, zdają się go bowiem obezwładniać. Bella
ostessa brutti conti. Piękna Karczmarka, słone rachunki. Nie
da się zaprzeczyć, że zbyt słone. Nawet jeśli Bezlitosna Pani
słodzi mu tę bezczelność platońską baśnią o nieśmiertelności
duszy.
Ryszard Przybylski
Baśń zimowa s 19
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.