Żyć:
doskonalić się w błędzie.
Oni chcą, bez przerwy chcą. Nie ma jednak czego chcieć, szedłem więc po ich najeżonych cierniami śladach, moja ścieżka wiła się wśród bagien ich pożądań i tworzyła żałosną poświatę nad otchłaniami ich poszukiwań.
Oni chcą, bez przerwy chcą. Nie ma jednak czego chcieć, szedłem więc po ich najeżonych cierniami śladach, moja ścieżka wiła się wśród bagien ich pożądań i tworzyła żałosną poświatę nad otchłaniami ich poszukiwań.
Przyszłość
sprawia ludziom cierpienie, miotają się w życiu, uciekają w czas,
wciąż szukają.
Dlaczego,
w doskonałości absolutnej chwili, ten szmer ulotności przypomina
mi o okrucieństwie czasu?
Myśleć
o tym, kim będziesz? Twoje żale nie mają przyszłości. I żadna
przyszłość nie jest ci pisana. Nie ma już dla ciebie miejsca w
czasie, czas rodzi strach.
Chciałem
odnaleźć zbawienie. Lecz wszystkie wierzenia śmiertelnych
nakłaniały mnie, bym się zaparł siebie samego. Od Wed po Buddę i
Chrystusa — znajdowałem jedynie wrogów mojej konieczności.
Oferowały mi odkupienie, jeśli stanę się nieobecny,
wszystkie nakazywały mi, bym wyrzekł się samego siebie. Bym był
nimi lub ich bogiem, bym anonimowo
pływał w niczym, podczas gdy moja duma domagała się imienia
nawet
w nicości. Ale to jeszcze nie wszystko. Przykazywały mi, bym
zwalczył ból. Lecz bycie nie ma bez niego smaku, on jest solą
życia, krwią istnienia: tym, co w nim nie
do zniesienia.
Sensem odkupienia jest wymazanie zaimka osobowego.
Nie
znoszę żadnego absolutu, z wyjątkiem tego jednego przypadku:
mnie samego. Tak się zdarzyło, że jestem, więc iluzję mego
istnienia czynię mym najwyższym sensem. Traf chciał i ja tego nie
zmienię. Urodzony już jako rekonwalescent, nigdy nie wykurowany z
choroby bycia, pozostaję nieuleczalnie w
sobie
i przez to właśnie jestem człowiekiem.
„Prawda
nigdy nie śni” — jak rzekł pewien wschodni filozof. Oto
dlaczego wcale nas ona nie obchodzi. Cóż uczynilibyśmy z jej
nędzną realnością?
„Ja”
jest przylądkiem na kontynencie niczego, tam śni ono swój teatr
realności.
Nasze
myśli na chwilę zachwyciły się istnieniem — więc okazujemy się
dumni z tego, że jesteśmy. Bezwstydni, depczemy cienie naszymi
ciężkimi, stanowczymi krokami. Lecz starczy jedna, jedyna chwila
przebudzenia, by prysł czar prostackiej rzeczywistości. Wtedy
zrozumiemy, kim jesteśmy: ułudą myśli.
Ale
czyż my wszyscy nie kryjemy w bajorach naszych dusz takich pragnień,
jakie tylko budzący grozę władcy ośmielają się wyznać?
Mianować swego konia konsulem — czy to nie znaczy trafnie ocenić
ludzi?
Ewangelistów
można nazwać mistrzami w sztuce zabijania woli, niszczenia
wszelkiej ochoty, unicestwiania swojego „ja”.
Nigdy
nie chciałem żyć, nie chcąc jednocześnie umrzeć.
Pragnienie
by zniknąć — bo wszystko znika, tak jadowicie zatruło mój głód
bycia, że w samym środku iskrzenia czasu gasł mój oddech, a
zmierzch natury przysłaniał mnie nieskończonością cieni. A
ponieważ widziałem wszystek czas na raz, miałem nadzieję wszystko
od czasu uwolnić.
Przeczytałem
pismo człowieka. Włóczyłem się między stronami, kartkowałem
idee. Wiem, dokąd doszła ludzkość, jak daleko zawiodła ich
pokusa umysłu. Niektórzy cierpieli, by stworzyć formuły, inni —
by wydać na świat herosów lub by nudę skrystalizować w postać
wiary. Wszyscy roztrwonili swe bogactwa, bo bali się widma pustki. A
gdy już przestali w cokolwiek wierzyć, gdy im zabrakło żywotności
podtrzymującej iskrę płodnych oszustw, oddali się rozkoszom
dekadencji, tęsknotom wyczerpanego umysłu.
„Bądźcie
płodni i rozmnażajcie się” przykazanie dla świata sługusów,
oddających się chętnie horyzontalnym namiętnościom, nie
znających rozkoszy bez negliżu.
Trudno
lubić Marka Aureliusza; trudno też go nie lubić. W nocy pod
namiotem pisać o śmierci i marności, wśród szczęku broni
mierzyć znikomość świata! Jako człowiek-paradoks nie jest on
mniej dziwny od Nerona czy Kaliguli. Ale jakże wielki byłby ten
cesarz-filozof, gdyby nie poszedł do szkoły stoików, gdyby nie
przykroił swojej wrażliwości na miarę ich trzeciorzędnych nauk.
Wszystko, co jest u niego doktryną, jest mierne. Pojęcie materii i
żywiołów, wyrzeczenie jako zasada — nie interesują dziś
nikogo. System to śmierć filozofów, afortiori
cesarzy. Tylko to jest nadal żywe i inspirujące w jego
rozmyślaniach, co dotyczy jego samotności.
Bądź
sternikiem na falach pozorów, nie przemieniaj się w posłańca
głębin.
Ludzie
nie wstydzą się, że istnieją, wiem to już od dawna, od bardzo
dawna. Zawsze zadziwiała mnie pewność ich kroków, ich pytające
lecz nigdy nie udręczone — spojrzenia, arogancja tych pionowo
wyprostowanych dżdżownic.
Człowiek
— zwierzę, które potrafi cierpieć przez to, czego
nie ma.
Czyhają
na mnie podziemne wizje, dopada mnie strach pustych czaszek, a moje
serce trzyma się ciała jak pierścień — palca kościotrupa. I
biegnę, atleta olimpijskich piekieł, z pochodnią w dłoni w
poszukiwaniu własnej śmierci.
Natura
zawsze była nędzarką. Możemy jej pomóc tylko nie
wiedząc.
Niewiedza pozwala załatać jej biedę iluzjami, ukryć pod nimi
dziury pojawiające się tu czy tam. Istnienie jest owocem
nieskończonych dobrych chęci ignorancji.
Gdybyśmy
dali się ozłocić słońcu głupoty! Jakże ciepłą rzeczywistość
opromieniałoby w fikcyjnym świecie! Gdyż głupota — miła i
słodka swobodnie tryska z fontann Stwórcy. Świat jest latoroślą
ignorancji.
Zaciekłe
kochać życie i żebrać u siebie samego o odrobinę współczucia
dla bezkresnej nieobecności, którą zieje twoja pustka — to być
żałosnym ogrodnikiem nicości, który sieje fiołki i zgniliznę.
Bardziej
bezużyteczny niż kometa w świecie nie znającym wróżb, bardziej
niepotrzebny niż miecz archanioła w świecie bez nieba, prowadź
swoje próżniacze przeznaczenie po wnętrzach iluzji, rozsyp tam
proszek ludzkich zaślepień. Zaślepień człowieka nieokiełznanego,
który wie, że „wszystko” skrywa „nic”. Pożyw się
korzeniami kłamstwa, odurzaj fałszywą wiedzą kryjówki, w których
czuwasz.
Tłumaczenie:
Anastazja Dwulit i Magdalena Kowalska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.