czwartek, 24 stycznia 2013

Cioran, Brewiarz zwyciężonych - wypisy

Żyć: doskonalić się w błędzie.

Oni chcą, bez przerwy chcą. Nie ma jednak czego chcieć, szedłem więc po ich najeżonych cierniami śladach, moja ścieżka wiła się wśród bagien ich pożądań i tworzyła żałosną poświatę nad otchłaniami ich poszukiwań.
Przyszłość sprawia ludziom cierpienie, miotają się w życiu, uciekają w czas, wciąż szukają.
Dlaczego, w doskonałości absolutnej chwili, ten szmer ulotności przypomina mi o okrucieństwie czasu?
Myśleć o tym, kim będziesz? Twoje żale nie mają przyszłości. I żadna przyszłość nie jest ci pisana. Nie ma już dla ciebie miejsca w czasie, czas rodzi strach.

Chciałem odnaleźć zbawienie. Lecz wszystkie wierzenia śmiertelnych nakłaniały mnie, bym się zaparł siebie samego. Od Wed po Buddę i Chrystusa — znajdowałem jedynie wrogów mojej konieczności. Oferowały mi odkupienie, jeśli stanę się nieobecny, wszystkie nakazywały mi, bym wyrzekł się samego siebie. Bym był nimi lub ich bogiem, bym anonimowo pływał w niczym, podczas gdy moja duma domagała się imienia nawet w nicości. Ale to jeszcze nie wszystko. Przykazywały mi, bym zwalczył ból. Lecz bycie nie ma bez niego smaku, on jest solą życia, krwią istnienia: tym, co w nim nie do zniesienia.

Sensem odkupienia jest wymazanie zaimka osobowego.
Nie znoszę żadnego absolutu, z wyjątkiem tego jednego przypadku: mnie samego. Tak się zdarzyło, że jestem, więc iluzję mego istnienia czynię mym najwyższym sensem. Traf chciał i ja tego nie zmienię. Urodzony już jako rekonwalescent, nigdy nie wykurowany z choroby bycia, pozostaję nieuleczalnie w sobie i przez to właśnie jestem człowiekiem.

Prawda nigdy nie śni” — jak rzekł pewien wschodni filozof. Oto dlaczego wcale nas ona nie obchodzi. Cóż uczynilibyśmy z jej nędzną realnością?

Ja” jest przylądkiem na kontynencie niczego, tam śni ono swój teatr realności.

Nasze myśli na chwilę zachwyciły się istnieniem — więc okazujemy się dumni z tego, że jesteśmy. Bezwstydni, depczemy cienie naszymi ciężkimi, stanowczymi krokami. Lecz starczy jedna, jedyna chwila przebudzenia, by prysł czar prostackiej rzeczywistości. Wtedy zrozumiemy, kim jesteśmy: ułudą myśli.
Ale czyż my wszyscy nie kryjemy w bajorach naszych dusz takich pragnień, jakie tylko budzący grozę władcy ośmielają się wyznać? Mianować swego konia konsulem — czy to nie znaczy trafnie ocenić ludzi?
Ewangelistów można nazwać mistrzami w sztuce zabijania woli, niszczenia wszelkiej ochoty, unicestwiania swojego „ja”.

Nigdy nie chciałem żyć, nie chcąc jednocześnie umrzeć.
Pragnienie by zniknąć — bo wszystko znika, tak jadowicie zatruło mój głód bycia, że w samym środku iskrzenia czasu gasł mój oddech, a zmierzch natury przysłaniał mnie nieskończonością cieni. A ponieważ widziałem wszystek czas na raz, miałem nadzieję wszystko od czasu uwolnić.
Przeczytałem pismo człowieka. Włóczyłem się między stronami, kartkowałem idee. Wiem, dokąd doszła ludzkość, jak daleko zawiodła ich pokusa umysłu. Niektórzy cierpieli, by stworzyć formuły, inni — by wydać na świat herosów lub by nudę skrystalizować w postać wiary. Wszyscy roztrwonili swe bogactwa, bo bali się widma pustki. A gdy już przestali w cokolwiek wierzyć, gdy im zabrakło żywotności podtrzymującej iskrę płodnych oszustw, oddali się rozkoszom dekadencji, tęsknotom wyczerpanego umysłu.
Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” przykazanie dla świata sługusów, oddających się chętnie horyzontalnym namiętnościom, nie znających rozkoszy bez negliżu.

Trudno lubić Marka Aureliusza; trudno też go nie lubić. W nocy pod namiotem pisać o śmierci i marności, wśród szczęku broni mierzyć znikomość świata! Jako człowiek-paradoks nie jest on mniej dziwny od Nerona czy Kaliguli. Ale jakże wielki byłby ten cesarz-filozof, gdyby nie poszedł do szkoły stoików, gdyby nie przykroił swojej wrażliwości na miarę ich trzeciorzędnych nauk. Wszystko, co jest u niego doktryną, jest mierne. Pojęcie materii i żywiołów, wyrzeczenie jako zasada — nie interesują dziś nikogo. System to śmierć filozofów, afortiori cesarzy. Tylko to jest nadal żywe i inspirujące w jego rozmyślaniach, co dotyczy jego samotności.

Bądź sternikiem na falach pozorów, nie przemieniaj się w posłańca głębin.


Ludzie nie wstydzą się, że istnieją, wiem to już od dawna, od bardzo dawna. Zawsze zadziwiała mnie pewność ich kroków, ich pytające lecz nigdy nie udręczone — spojrzenia, arogancja tych pionowo wyprostowanych dżdżownic.
Człowiek — zwierzę, które potrafi cierpieć przez to, czego nie ma.

Czyhają na mnie podziemne wizje, dopada mnie strach pustych czaszek, a moje serce trzyma się ciała jak pierścień — palca kościotrupa. I biegnę, atleta olimpijskich piekieł, z pochodnią w dłoni w poszukiwaniu własnej śmierci.
Natura zawsze była nędzarką. Możemy jej pomóc tylko nie wiedząc. Niewiedza pozwala załatać jej biedę iluzjami, ukryć pod nimi dziury pojawiające się tu czy tam. Istnienie jest owocem nieskończonych dobrych chęci ignorancji.

Gdybyśmy dali się ozłocić słońcu głupoty! Jakże ciepłą rzeczywistość opromieniałoby w fikcyjnym świecie! Gdyż głupota — miła i słodka swobodnie tryska z fontann Stwórcy. Świat jest latoroślą ignorancji.
Zaciekłe kochać życie i żebrać u siebie samego o odrobinę współczucia dla bezkresnej nieobecności, którą zieje twoja pustka — to być żałosnym ogrodnikiem nicości, który sieje fiołki i zgniliznę.


Bardziej bezużyteczny niż kometa w świecie nie znającym wróżb, bardziej niepotrzebny niż miecz archanioła w świecie bez nieba, prowadź swoje próżniacze przeznaczenie po wnętrzach iluzji, rozsyp tam proszek ludzkich zaślepień. Zaślepień człowieka nieokiełznanego, który wie, że „wszystko” skrywa „nic”. Pożyw się korzeniami kłamstwa, odurzaj fałszywą wiedzą kryjówki, w których czuwasz.
Tłumaczenie: Anastazja Dwulit i Magdalena Kowalska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.