I tak, używając
refleksji, biorąc Pierwszą Szlachetną Prawdę, dukkha
(cierpienie), zaczynasz myśleć o dukkha, Pierwszej
Szlachetnej Prawdzie – to jest myśl. Ale podejmujesz tą myśl,
uprawiasz refleksję dotyczącą dukkha. Odbywa się to nie
przy pomocy samego intelektu, jak np próbowanie znalezienia
doskonałego angielskiego odpowiednika dla słowa dukkha, jak
to próbuje robić wielu mnichów, bez końca. Szukanie doskonałego
angielskiego ekwiwalentu dla słowa dukkha, jestem tym
zmęczony. Nie przejawiam już dłużej zainteresowania na tym
poziomie, ponieważ to dla mnie nieważne. “Cierpienie”,
wystarczająco dobre. Trafia w sedno. I tak wglądasz się w to. Co
to w rzeczywistości oznacza w terminach tego co przytrafia mi się
teraz? Zaczynam dostrzegać, że są tu obecne niepokój,
świadomość-ja, zmartwienia własnymi błądami, zrobieniem czegoś
złego, umysł może powiedzieć: “Nie zniosę tego już dłużej,
mam dość, zamierzam odejść”. To rozpoczęcie wglądania się w
wielość tego konceptualnego rozróżniania, wewnętrznego tyrana,
mówiącego: “Nie powinieneś mieć takich myśli. Ta myśl była
zła i nie powinieneś myśleć negatywnych myśli”.
Mogę zobaczyć,
że dając się pochwycić w te nawyki, sprowadzam na siebie
cierpienie związane z niepokojem, zmartwieniami, i świadomością-ja.
Żyło mi się całkiem dobrze, nie mam wiele powodów do narzekania.
Nie urodziłem się w ubóstwie, u okrótnych rodziców, czy w
nieludzkim społeczeństwie, nie byłem prześladowany, deprawowany,
nie znęcano się nade mną. Na przekór temu wszystkiemu, cierpienie
było nie do zniesienia. I tak mjąc lat trzydzieści, byłem już
wypalony wewnetrznie. Czułem się zmęczony. Nic sobie nie
obiecywałem po światowym życiu. Jeżelibym chciał, mogłem dostać
dobrą pracę, i robić wszystkie te odpowiednie rzeczy, zgodnie z
życzeniami moich rodziców, ale nie byłem zainteresowany, nic we
mnie nie przejawiało takich ambicji.
Życie, ktróre
przeżywałem, nudziło mnie. Nie mogłem znieść takiego rodzaju
życia, jakie wiedli moi rodzice, ponieważ nudziło mnie to, spędzać
życie na zarabianiu pieniędzy i posiadaniu rodziny. Z pewnością
to nie sprawiało mi radości. To zbrzydzenie światem nazywa się
nibbida w Pali. To depresja połączona z żałowaniem samego
siebie, to znużenie. Po trzydziestce, a już widziałem dość
świata, miałem dość doświadczenia. I tak jedyną rzeczą jaka mi
została, to zostać mnichem. W taki sposób otwarły się wrota
fortuny, zostałem buddyjskim mnichem.
W monastycznym życiu w Tajlandii z
Ajahn Chah, buddyjska medytacja polegała na rozwijaniu tej
refleksyjnej zdolności, a nie tylko "mnie myślącego o mnie".
Dało mi to tą perspektywę, te narzędzia, którymi się dzielę z
wami, jak używać Czterech Szlachetnych Prawd. I tak mój
refleksyjny umysł zaczął postrzegać ten gniew. Bywałem
zagniewany i ktoś mówił mi: "Jesteś zdenerwowany", a ja
mu odpowiadałem: "Nie, nie jestem". Mogłem być w samym
centrum gniewu a jednocześnie go nie rozpoznawać czy nie przyznawać
się do niego - taki byłem ślepy. Bądź też nie wiedziałem jak
się do niego przyznać ... Nie wiedziałem nic o moich relacjach
emocjonalnych wobec czegokolwiek. Ludzie mówili: "Jakie są
twoje odczucia wobec tego?" I nie wiedziałem. Nie wiedziałem
nic o moich odczuciach, ponieważ funkcjonowałem na inny sposób.
Raczej niż być wrażliwym czy uznać swe uczucia, próbowałem się
stać czymś, żyć zgodnie ze standardami, czy działać nawykowo. I
tak, rzeczywiście musiałem obserwować uczucia, gdy stałem się
mnichem żyjącym wraz z Ajahn Chah.
Musiałem obserwować niepokój, gniew
i resentyment odczuwany przy siedzeniu przez pięć godzin i
słuchaniu Ajahn Chah, podczas gdy wszyscy dobrze się bawili. Ajahn
Chah był czarujący i zapewniał dobrą rozrywkę, ludzie słuchali
jak zaczarowani, śmieli się. Miał dobre poczucie humoru a ja
siedziałem tam zagniewany i wściekły. Dokonując refleksji nad tą
furią, zacząłem dostrzegać tego małego chłopca, to małe
niedojrzałe dziecko mówiące: "Zamierzam stąd uciec.
Zamierzam naprawdę cię zranić, Luang Por Chah, ponieważ
odchodzę". I wtedy zacząłem nad tym rozmyślać - pamiętam,
że robiłem to mojej mamie. Kiedy nie dawała mi tego czego
chciałem, zwykłem mówić: "Zamierzam odejść", mając
nadzieję, że odpowie: "Och, nie rób tego, zrobię wszystko co
chcesz". Słuchałem tych głosów, ponieważ nie było nic
innego do roboty. Życie monastyczne nie jest ekscytujące i pełne
przygód. Jest symplifikacją, żyje się zwykłą rutyną
buddyjskiego mnicha.
Mimo to byłem zainteresowany rozwojem
tej umiejętności refleksyjnego myślenia i takie życie uwolniło
mnie z konieczności zarabiania pieniędzy, i bycia pochwyconym przez
te głupie społeczeństwo, którym już byłem rozczarowany.
Przynajmniej byłem z ludźmi o podobnym nastawieniu, i z bardzo
dobrym, bardzo mądrym nauczycielem. Naprawdę miałem szczęście.
Relacje z innymi mnichami i świeckimi osobami są regulowane przez
Vinayę, kod monastyczny i tajlandzką kulturalną tradycję. I tak,
zaadoptowałem się. Byłem wobec tego krytyczny, zdecydowałem
jednak, że nie jestem zainteresowany tym na poziomie
konwencjonalnym. Zamiast tego nauczyłem się, jaka jest przyczyna
cierpienia i jak się od niego uwolnić. To podstawowe przesłanie.
Intencja by zrealizować nibbanę, i nie przejmować się zbytnio
otaczającym nas światem.
Środowisko monastyczne jest moralne.
Jest w nim silne poczucie moralności i braku przemocy, życie z
dobrymi ludźmi i mądrym nauczycielem. To była Dhamma i Vinaya. I
tak zdecydowałem, że nie będę tracił czasu na narzekania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.