poniedziałek, 24 marca 2014

Myśli i czyny


Pewien starzec to mówił o złych myślach: „Zaklinam was, bracia, jak wzięliście w karby złe czyny, tak weźmy też nasze myśli". Syst X, 91, 203

  Przeciętny chrześcijanin uważa, że sfera grzechu to tylko czyny, a nie myśli i że dopóki nie popełni się złego czynu, nie ma jeszcze grzechu. Tymczasem rzecz ma się inaczej - na zapleczu grzechu zawsze lub prawie zawsze stoi myśl.

Grzech zewnętrzny powstaje czasami — tak nam się przynajmniej wydaje — spontanicznie i bezmyślnie. Otóż nie jest to do końca prawda, bowiem czyny zewnętrzne, nawet te najbardziej spontaniczne, mają swoje korzenie w myślach i w pragnieniach człowieka. Często są to pragnienia głęboko ukryte, które żyją sobie spokojnie gdzieś w głębinach jaźni ludzkiej, by pewnego dnia, w najbardziej niespodziewanej chwili, wyrwać się z niej na światło dzienne. Myśl bowiem jest korzeniem, z którego wyrasta czyn. Ten zaś korzeń spokojnie w nas dojrzewa karmiony pragnieniami, obrazami, lekturą czy filmem, żyje swoim ukrytym życiem i nawet niekoniecznie musi wystrzelić pędami grzechu. Ale zawsze kala życie wewnętrzne, w mniejszym czy większym stopniu je paraliżuje, sprawia, że człowiek staje się wewnętrznie niespokojny, słaby, a nawet czasami chory - i to ciężko chory.

Jest rzeczą o wiele łatwiejszą opanować nasze czyny zewnętrzne niż to, co jest w naszym wnętrzu. Pomaga nam w tym to, że ludzie nas widzą, że się ich wstydzimy, że liczymy się z ludzką opinią — i nie jest to takie złe, jak zwykło się mówić. Dlatego łatwiejsza jest walka z nimi, wspierana przez różnorodne zewnętrzne czynniki.

Tej pomocy nie otrzymamy w dziedzinie myśli. Nikt bowiem, prócz Boga, nie widzi tego, co dzieje się w człowieku: ani dobra, ani zła. Jesteśmy tu zdani na siebie samych. Grzechy zewnętrzne popełnia się tylko w pewnych okolicznościach, natomiast myśli dręczą nas stale i nie opuszczają nas w dzień i w nocy, nie pozwalają się nam skupić, przeszkadzają w życiu, przypominają o sobie w najbardziej niespodziewanych chwilach: przy lekturze, w przyjacielskiej rozmowie, a nawet w modlitwie. Są natrętne i raz wypędzone znowu powracają. Można z nimi walczyć, ale jakże często ta walka jest nieskuteczna. Można się zająć pracą, można próbować wybić klin klinem — to wszystko jakoś pomaga. Ale najlepszą metodą jest zawsze zło dobrem zwyciężać, eliminować je zatapiając się w Bogu i Jego cudownym świetle, które rozchodząc się po naszym wnętrzu, eliminuje wszelakie znajdujące się w nim zło, nawet to najbardziej natrętne.

W takich chwilach walk i udręczenia naszymi myślami dobrze jest mieć przy sobie różaniec i przesuwając jego paciorki usiłować uspokoić naszą pogubioną myśl i prosić Maryję, by nam w tej walce dopomogła.

Za: Marek Starowieyski, Czego mogą nas nauczyć Ojcowie Pustyni, Wydawca Stowarzyszenie LIST, Listowa biblioteka tom 18, Kraków 2006

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.