Starzec
powiedział: „Biada człowiekowi, gdy jego imię jest większe niż
jego czyny". Syst. XXIII, 3, 363
Bywają
ludzie sławni, którzy na swoją sławę zapracowali ciężką i
żmudną pracą: uczeni, pisarze, a nawet ciężko trenujący
sportowcy. Wtedy ich imię odpowiada ich czynom.
Ale
jest też kategoria ludzi, którzy sami się wykreowali dzięki
świetnie prowadzonej autoreklamie. Są i inni, których wykreowały
media, choć na to zupełnie nie zasłużyli. Są też i tacy, którzy
zupełnie przypadkowo stali się sławnymi. Wszyscy ci ludzie, mają
wprawdzie imię, ale puste i ostatecznie nic nie warte.
Ojcowie
Pustyni jak ognia wystrzegali się „imienia", czyli sławy, i
robili wszystko, w miarę swojej możliwości, by jej nie osiągnąć.
Dziś także zdarzają się ludzie, choć nie często, którzy
podobnie postępują, choć może nie tak radykalnie jak Ojcowie:
dbają o czyny, nie o sławę, ona nic lub niewiele ich obchodzi. Na
ogół jednak wszyscy staramy się być dostrzeżeni, chwaleni i
nagradzani. O ile jednak pierwsza postawa jest godna podziwu, o tyle
druga stanowi po prostu zrozumiałą, mniejszą lub większą ludzką
słabość. Natomiast wszelka autoreklama, zdobywanie sławy po
trupach jest niewątpliwie niemoralne, bo u jego podstaw leży
zwyczajne kłamstwo, a kłamstwo zawsze jest złe.
Inaczej
rzecz ma się z ludźmi powszechnie uważanymi za świętych. Oni
dobitnie odczuwają ten rozdźwięk między imieniem i czynami, czyli
sławą i uczynkami. Rzadko bowiem sława odpowiada prawdziwemu
wnętrzu człowieka. Czcimy i podziwiamy ludzi świętych czy
świętobliwych; znamy jednak tylko ich czyny, nie znamy ich wnętrza.
Oni natomiast je znają i wiedzą doskonale, jak bardzo daleko im do
ideału postawionego im przez Boga, wiedzą, jak kiepsko wypadają
wobec wzoru, którym jest dla nich Chrystus, i protestują, gdy
ludzie mówią o ich świętości, gdyż sami siebie uważają za
grzeszników. Ludzi natomiast irytuje ich postawa, szczególnie zaś
to, że często mówią o swojej niegodności i grzeszności, choć
wszyscy wokoło widzą ich świętość. Bierze się to z tego, że
zauważają ich widzialne cnoty, a nie widzą ukrytych wad. Ich
dramat polega na tym — jak u wszystkich ludzi żyjących Bogiem -
że na nieskalanym tle świętości Chrystusa wszelka ludzka świętość
jest tylko szarą plamą. I świadomość tego sprawia im ogromny
ból.
My
natomiast, zwyczajni zjadacze chleba, pamiętajmy, że robienie sobie
reklamy i zdobywanie sławy, szczególnie wątpliwymi moralnie
środkami, jest nie tylko złe, ale też głupie i śmieszne.
Starajmy się więc spełniać czyny — wedle terminologii naszego
apoftegmatu — a wtedy będziemy mieli także imię.
Za:
Marek Starowieyski, Czego mogą nas nauczyć Ojcowie Pustyni, Wydawca
Stowarzyszenie LIST, Listowa biblioteka tom 18, Kraków 2006
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.