W pochodzie, który po powstaniu wiódł
nas z Warszawy do obozu w Pruszkowie, widziałem gdzieś na Woli
płonące żywcem konie – polane napalmem galopowały po placu,
który wydawał mi się ogromny, bo miałem zaledwie pięć lat. I
jeszcze pies wyjący na balkonie płonącego domu. To pamiętam
mocniej niż trupy, o które się potykałem –
raz nawet upadłem na leżącego człowieka, któremu pocisk oderwał wcześniej głowę. I nic. Nie
śnią mi się konie ani trupy. We śnie strach znalazł wyraz w obrazach zupełnie oczywistych.
Najczęściej są to cmentarze, których we śnie boję się
potwornie, a na jawie odwiedzam z pewnym upodobaniem, idąc za radą
Alberta Camusa, który twierdzi, że aby poznać życie ludzi w
innych krajach, trzeba wiedzieć, jak jedzą, jak się kochają i jak
zostają pochowani.
Zanussi, Pora umierać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.