Kiedy ktoś potrzebuje leczenia, to
jeśli go boli ząb lub palec, z miejsca idzie do lekarza; jeśli ma
gorączkę, wzywa go do domu i prosi o pomoc; ale kto popadnie w
melancholię, zapalenie mózgu lub obłęd, niekiedy nawet odwiedzin
lekarza nie może znieść i albo go wypędza, albo sam ucieka, pod
wpływem ciężkiej choroby nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że
właśnie jest chory. Podobnie i ludzie błądzący: niepoprawni są
ci, którzy do upominających ich i krytykujących odnoszą się
wrogo i ze złością, mając im to za złe; mniej ciężki jest stan
tych, którzy cierpliwie przyjmują zarzuty. Jeśli zaś ktoś
zawini, przyznać się do tego ganiącym, powiedzieć, na czym
wypadek polega, odsłonić swą występność, a nie cieszyć się,
jeśli ona ujdzie uwagi i nie zostanie wykryta, tylko właśnie
wyznać ją i odczuwać potrzebę kogoś, kto zajmie się nią i
udzieli napomnienia — oto nie byle jakie znamię postępu
moralnego! Tak kiedyś Diogenes powiedział, że kto potrzebuje
poprawy, niech szuka albo zacnego przyjaciela, albo zajadłego wroga,
aby — czy to przez krytykę, czy przez życzliwą pomoc — pozbyć
się zła.
Dopóki zaś ktoś, pokazując
zabrudzenie czy plamę na chitonie lub dziurawy trzewik, wystawia na
pokaz próżną skromność, a podkpiwając ze swego małego wzrostu
lub garbatych pleców myśli, że okazuje tym śmiałą beztroskę,
natomiast wewnętrzną brzydotę duszy, wykroczenia życiowe przez
małostkowość, zmysłowość, złośliwość, zawiść, jak wrzody
osłania i ukrywa, by ich nikt nie ujrzał ani nie dotknął, w
obawie nagany — dopóty niewiele jeszcze postąpił w cnocie, a
właściwie wcale. Przeciwnie, kto z tymi wadami walczy, a chce i
potrafi przede wszystkim, zawiniwszy, sam sobie robić wyrzuty i
martwić się, po drugie zaś, na czyjeś upomnienia odpowiedzieć
uległością i chęcią poprawy po skarceniu — taki zdaje się
rzeczywiście odrzucać zepsucie i brzydzić się nim. Należy
bowiem, naturalnie, unikać i wstydzić się nawet pozorów
występności; ale kto bardziej boleje nad samą nieprawością niż
nad niesławą z jej powodu, nie będzie się obawiał, że go
skrytykują lub on sam siebie, byleby się przez to stał lepszy.
Dowcipnie odezwał się Diogenes do
młodzieńca, którego zobaczył wchodzącego do karczmy, a który ze
wstydu schował się w niej: „Im głębiej się schowasz, tym
bardziej będziesz w karczmie!" I każdy marny człowiek — im
bardziej wypiera się swych występków, tym bardziej w nie się
pogrąża i sam siebie w zło wpędza. Bez wątpienia, ubodzy udający
zamożnych stają się jeszcze ubożsi skutkiem swej chełpliwości;
ten zaś, kto się rzeczywiście doskonali, może brać przykład z
Hippokratesa, który napisał i wyznał, czego nie wiedział o szwach
czaszki; otóż taki człowiek będzie rozumował, że straszna to
rzecz, jeśli Hippokrates przyznał się do błędu po to, żeby inni
weń nie popadli, a on pragnąc wybawienia z win nie odważy się
poddać krytyce i przyznać się do nierozumu i nieuctwa. Wszelako
wypowiedzi Biona i Pyrrona świadczą nie tyle o postępie, ile o
lepszym już i doskonalszym stanie umysłu. Pierwszy z nich bowiem
zalecał swoim bliskim, żeby stwierdzali u siebie postęp dopiero
wtedy, kiedy słuchać będą obelg, tak jakby do nich mówiono:
Gościu, nie zdajesz się mężem ni lichym, ni mało rozumnym,
Zdrowiem i szczęściem się raduj, pomyślność niech bogi ci
ześlą. A o Pyrronie opowiadają, że na statku w czasie
niebezpiecznej burzy morskiej wskazał prosiątko, które z
zadowoleniem pożywiało się rozsypanym jęczmieniem, i rzekł do
towarzyszy, że z rozumu i filozofii powinni czerpać taką właśnie
niewzruszoność, jeżeli nie chcą dać się niepokoić życiowymi
zdarzeniami.
Plutarch, Moralia, t I
tłum. Zofia Abramowiczówna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.