Taki człowiek
boi się i chce żyć. Więc żyje. Ale jak? Usypia własne sumienie,
załamuje się, okłamuje samego siebie, czepia się pozorów.
Inteligencja antysowiecka, która po pięcioletniej bez mała walce
przestała już strzelać, a nie chce się jeszcze pogodzić - a
pogodzić musi, bo od tej zgody zależy żarcie, zależy dach nad
głową w upaństwowionych mieszkaniach, prymus naftowy, miejsce w
kuchni, używanie klozetu, ruble. Trzeba utrzymać kobietę, dzieci,
nieraz psa, czasem starą ciotkę. Nie chce pomagać przy
"budownictwie socjalistycznym", a pracować musi. Więc
szuka pracy... "neutralnej", albo zgoła "narodowej".
Szuka przede wszystkim kompromisu.
Świetnym
przykładem takiego wyrozumowanego kompromisu może być na przykład
praca w muzeum. Właśnie w muzeum. Ono to bowiem nie niszczy, lecz
przeciwnie, chroni przed zniszczeniem zabytki przeszłości, tej
przeszłości, która jest przeciwstawieniem współczesnego
bolszewizmu. Niby to się więc pracuje dla bolszewików, ale
właściwie dla konserwacji - narodu... I Kisliakow nie tylko
pociesza się tą bzdurą, ale podnosi ją do poziomu tzw. "realnego
programu politycznego". Stąd już krok tylko, nie przez
dzielącą przepaść, ale mały rynsztok, cuchnący ściek, do
załgania ostatecznego, oportunizmu, do czysto ludzkiej, słabej,
nikczemnej zdrady dotychczasowych przekonań. Oto jaką drogą
kroczył Kisliakow.
Ponieważ jednak
zaczęliśmy od inteligencji rosyjskiej, mógłby ktoś powiedzieć w
jej obronie, że rewolucja bolszewicka była wówczas bądź co bądź
rewolucją rosyjską i dlatego inteligencja rosyjska (naród
rosyjski) nie miała do czynienia z wrogiem zewnętrznym, lecz
wyłącznie z wewnętrznym; że walki trwały kilka lat, a w tym
czasie, o którym pisze Romanow, nikt już na świecie o sprawy Rosji
sporu politycznego nie prowadził.
Trochę inaczej
rzecz się miała z inteligencją polską, zaskoczoną najazdem
bolszewickim w latach 1939-1940. Wszystkie dane przemawiały za tym,
aby się po tej inteligencji spodziewać ostrej antybolszewickiej
reakcji. Inteligencja polska, bardziej niż inna na świecie, a w
każdym razie nie mniej niż w 50%, wyrosła z tradycji
szlachetczyzny, w 25% przywiązana do tradycji religijnych, w 95%
związana tradycjami walki z Rosją - uformowała się w Polsce
odrodzonej z tej walki, z jedynej wojny jaką nowa Polska prowadziła
przed r. 1939, a była to wojna z Sowietami. Indywidualne curriculum
vitae naszej inteligencji upstrzone było krzyżami walecznych,
rangami wojskowymi, zasługami i ranami, a wszystkie zdobyte w walce
z Sowietami, w walce, w której ściągnięto na ziemię nawet wolę
Bożą w postaci "cudu nad Wisłą".
Wreszcie cała
inteligencja polska uznała po klęsce 1939 gen. Sikorskiego za wodza
prawowitego rządu polskiego. O ile zaś mam sądzić na podstawie
cech, które nas dochodziły wówczas w Kraju, miał on w r. 1940,
jeszcze w Angers, oświadczyć, że Polska znajduje się w stanie
wojny ze Związkiem Sowieckim.
Gdy się więc
podsumuje wszystkie okoliczności, zdawałoby się tak na oko, i tak
na zdrowy polityczny horoskop, że nigdzie poza swymi granicami
Sowiety nie mogą spodziewać się równie zaciętego, nienawistnego,
rozjuszonego wroga, jak właśnie w polskiej, świadomej
inteligencji. Można się było spodziewać, że inteligencja polska
wejdzie do piwnic, albo legnie na dachach domów, i co najmniej z
większym przekonaniem stamtąd razić będzie bolszewików, niż to
czynili petersburscy gorodowyje w roku 1917.
W latach
pierwszego najazdu nie zaszło nic podobnego, raczej wręcz
odwrotnie. Nie będę tu wspominał o pojedynczych epizodach
bohaterstwa, o słabiutkich zaczątkach organizacji podziemnych, o
kilku pisemkach, bo dla wyrównania musiałbym rzucić na szalę
bardzo już jaskrawe epizody przeciwne. Mówię więc jako o
przeciętności. Przeciętność zaś inteligencji polskiej zachowała
się właśnie tak, czy też mniej więcej tak, jak Kisliakow
Pantelejmona Romanowa.
Gdy na naszych
starych "kresach" wybuchła w roku 1941 wojna
niemiecko-sowiecka i gdy po upływie dwóch dni przyszli Niemcy, ów
generalizowany przeze mnie "inteligent polski" wyszedł na
ulicę znów jako prawdziwy, szczery patriota polski, wróg -
Niemców. A po kilku miesiącach widzimy go w wirze bohaterskiej
walki o wyzwolenie ojczyzny. Wydawał tajne pisma, strzelał do
Niemców, narażał się, ryzykował, wpadał. Tysiącami ginął w
podziemiach Gestapo, nie gorzej z tamtej niż z tej strony
Bugu-Narwi. Jest więc głęboka, tajemna różnica pomiędzy
zasadniczym typem dwóch najeźdźców i stosunku do nich?!
"Droga
Pani...",
Józef
Mackiewicz. Dzieła t. 11, Londyn 1998 r.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.