Załączam
list profesora Darko Suvina jako uzupełnienie informacji, którą
wysłałem poprzednio. Jest to mój pierwszy kontakt z profesorem
Suvinem. Załączam też nazwiska trzech marksistów, o których
informowałem poprzednio na podstawie osobistych z nimi kontaktów.
Są to Peter Fitting, Fredric Jameson i Franz Rottensteiner, który
jest oficjalnym agentem Stanisława Lema na Zachodzie. Tekst listu
wskazuje na rozległe wpływy czasopisma "Science-Fiction
Studies".
Rzecz
nie w tym, że osoby te są marksistami albo nawet że Fitting,
Rottensteiner i Suvin są obcokrajowcami, ale w tym, że wszyscy oni
bez wyjątku są posłusznymi wykonawcami rozkazów Stanisława Lema
z Krakowa w Polsce, stuprocentowego funkcjonariusza partyjnego (wiem
to na podstawie jego publikowanych materiałów oraz osobistych
listów do mnie i do innych osób). Ta komórka partii zza żelaznej
kurtyny - Lem jest najprawdopodobniej wieloosobowym komitetem, a nie
pojedynczym osobnikiem, gdyż pisze wieloma stylami i raz zna
niektóre obce języki, a raz nie - dąży do zdobycia
monopolistycznej pozycji pozwalającej kontrolować opinię poprzez
krytykę i artykuły pedagogiczne, stanowiąc zagrożenie dla całej
naszej dziedziny science fiction z jej swobodną wymianą poglądów
i myśli. Peter Fitting zaczął dodatkowo recenzować książki dla
czasopisma "Locus" i "Galaxy". Partia ta posiada
(w USA) wydawnictwo publikujące dużo kontrolowanej przez nią
science fiction. W przesłanych wcześniej materiałach wskazywałem
już na penetrację przez nich kluczowej publikacji naszej
organizacji zawodowej - Science Fiction Writers of America.
Udało
im się osiągnąć swoje cele głównie w dziedzinie prac
akademickich, recenzji książkowych i prawdopodobnie przez naszą
organizację uzyskali wpływ na przyznawanie nagród. Myślę jednak,
że obecnie ich kampania na rzecz propagowania Lema jako wybitnego
powieściopisarza i krytyka traci impet i zaczyna napotykać poważny
opór: 1/ ujawnia się, że twórcze zdolności Lema były
przereklamowane i 2/ w brutalnych, obraźliwych i zupełnie nie
umotywowanych atakach na amerykańską science fiction i jej
amerykańskich autorów Lem posunął się za daleko i zbyt szybko
zraził sobie wszystkich poza wiernymi członkami partii (ja jestem
jednym z tych zrażonych).
Byłoby
bardzo groźne dla naszej dziedziny, gdyby się okazało, że znaczna
część naszej krytyki, prac naukowych i wydawnictw jest całkowicie
podległa jakiejś anonimowej grupie z Krakowa. Nie wiem jednak, co
można na to poradzić.
Takich
listów do FBI w Los Angeles Philip Dick wystał co najmniej 21 (tyle
się zachowało). Stanisław Lem jawi się w nich jako potężny
agent KGB, a być może jako kryptonim całej organizacji działającej
z tajemniczego Krakowa. Kiedy francuska telewizja zaprosiła Dicka do
Paryża na wywiad, natychmiast zorientował się, że to kolejna
sprawka Lema. Pojadę do Paryża, stamtąd porwą mnie do Warszawy,
potem do Krakowa, a potem Bóg wie dokąd - skarżył się do FBI.
Czy
Dick wierzył w to, co pisał? Jego długoletni przyjaciel Ray Nelson
twierdzi, że Dick święcie wierzył we wszystko, co pisał. Także
w powieściach. Podstawą teorii konspiracji lemowsko-krakowskiej
stało się wydanie "Ubika" w serii "Stanisław Lem
poleca". Dick, żyjący wówczas jeszcze w wielkiej biedzie,
wyobraził sobie, że polskie wydanie uczyni go bogaczem. Kiedy
doznał zawodu, uznał, że to Lem zagarnął jego fortunę.
Stanisław
Lem odpowiadając na zarzuty Dicka napisał, że nie należy
publikować listów Dicka, gdyż powinny one interesować tylko
psychiatrę. A jednak związek między psychiką pisarza a jego
dziełem jest rzeczą wartą badania. Pisząc i mówiąc o Dicku
niejednokrotnie porównywałem go do Van Gogha i Dostojewskiego jako
do ludzi, którzy bywali za granicą naszego świata, ale potrafili
nadsyłać stamtąd dziwne wprawdzie, lecz sensowne komunikaty. U
Dicka zwłaszcza to przekraczanie granicy światów jest stale
odczuwalne.
Intuicja
porównująca tych trzech bardzo różnych twórców (wszyscy
normalni ludzie są do siebie podobni, wariatem jest każdy po
swojemu) znalazła niespodziewane wsparcie ze strony amerykańskich
psychiatrów. Twierdzą oni, że odkryli jednostkę chorobową, którą
nazwali temporal lobe epilepsy. Jej objawy obejmują halucynacje,
manie religijne i przymus pisania. Jako typowych nosicieli tego
schorzenia wymienia się... Dostojewskiego, Van Gogha i Lewisa
Carrolia. Dick do tych typowych objawów dodał całą wiązkę
własnych, oryginalnych. Między innymi przez całe życie
towarzyszyła mu myśl o siostrze-bliźniaczce, która zmarła w
wieku sześciu tygodni. Dick wyobrażał sobie, że jego siostra,
ciemnowłosa dziewczyna, rośnie wraz z nim, wprowadzał ją do
swoich powieści, a teraz leży z nią w jednym grobie w Fort Morgan
w Colorado.
Dick
wierzył, że w roku 1974 został trafiony jak święty Paweł
liliowym promieniem światła, który przekazał mu między innymi
łacińską nazwę choroby syna. (Lekarze rzeczywiście zrewidowali
swoją diagnozę). Uważał, że jest wcieleniem proroka Eliasza i że
został fizycznie przeniesiony do starożytnego Rzymu. Był
przekonany, że Harrison Ford, z którym się zetknął przy okazji
kręcenia filmu "Blade Runner" ma go zamordować. W tej
sytuacji przekonanie, że Lem to kryptonim marksistowskiej jaczejki
mającej opanować amerykański rynek SF należy uznać za jedną z
pomniejszych obsesji Dicka. Życie tego człowieka musiało być
piekłem, a pisanie stanowiło dla niego jedyną terapię. I na tym
polega cud literatury i wszelkiej sztuki, że z cierpienia artysty
rodzi się perła, którą my potem możemy podziwiać.
Lech Jęczmyk
Nowa
Fantastyka - wrzesień 1991 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.