poniedziałek, 10 lutego 2014

Czy pan istnieje mister Lem?


Załączam list profesora Darko Suvina jako uzupełnienie informacji, którą wysłałem poprzednio. Jest to mój pierwszy kontakt z profesorem Suvinem. Załączam też nazwiska trzech marksistów, o których informowałem poprzednio na podstawie osobistych z nimi kontaktów. Są to Peter Fitting, Fredric Jameson i Franz Rottensteiner, który jest oficjalnym agentem Stanisława Lema na Zachodzie. Tekst listu wskazuje na rozległe wpływy czasopisma "Science-Fiction Studies".

Rzecz nie w tym, że osoby te są marksistami albo nawet że Fitting, Rottensteiner i Suvin są obcokrajowcami, ale w tym, że wszyscy oni bez wyjątku są posłusznymi wykonawcami rozkazów Stanisława Lema z Krakowa w Polsce, stuprocentowego funkcjonariusza partyjnego (wiem to na podstawie jego publikowanych materiałów oraz osobistych listów do mnie i do innych osób). Ta komórka partii zza żelaznej kurtyny - Lem jest najprawdopodobniej wieloosobowym komitetem, a nie pojedynczym osobnikiem, gdyż pisze wieloma stylami i raz zna niektóre obce języki, a raz nie - dąży do zdobycia monopolistycznej pozycji pozwalającej kontrolować opinię poprzez krytykę i artykuły pedagogiczne, stanowiąc zagrożenie dla całej naszej dziedziny science fiction z jej swobodną wymianą poglądów i myśli. Peter Fitting zaczął dodatkowo recenzować książki dla czasopisma "Locus" i "Galaxy". Partia ta posiada (w USA) wydawnictwo publikujące dużo kontrolowanej przez nią science fiction. W przesłanych wcześniej materiałach wskazywałem już na penetrację przez nich kluczowej publikacji naszej organizacji zawodowej - Science Fiction Writers of America.

Udało im się osiągnąć swoje cele głównie w dziedzinie prac akademickich, recenzji książkowych i prawdopodobnie przez naszą organizację uzyskali wpływ na przyznawanie nagród. Myślę jednak, że obecnie ich kampania na rzecz propagowania Lema jako wybitnego powieściopisarza i krytyka traci impet i zaczyna napotykać poważny opór: 1/ ujawnia się, że twórcze zdolności Lema były przereklamowane i 2/ w brutalnych, obraźliwych i zupełnie nie umotywowanych atakach na amerykańską science fiction i jej amerykańskich autorów Lem posunął się za daleko i zbyt szybko zraził sobie wszystkich poza wiernymi członkami partii (ja jestem jednym z tych zrażonych).

Byłoby bardzo groźne dla naszej dziedziny, gdyby się okazało, że znaczna część naszej krytyki, prac naukowych i wydawnictw jest całkowicie podległa jakiejś anonimowej grupie z Krakowa. Nie wiem jednak, co można na to poradzić.

Takich listów do FBI w Los Angeles Philip Dick wystał co najmniej 21 (tyle się zachowało). Stanisław Lem jawi się w nich jako potężny agent KGB, a być może jako kryptonim całej organizacji działającej z tajemniczego Krakowa. Kiedy francuska telewizja zaprosiła Dicka do Paryża na wywiad, natychmiast zorientował się, że to kolejna sprawka Lema. Pojadę do Paryża, stamtąd porwą mnie do Warszawy, potem do Krakowa, a potem Bóg wie dokąd - skarżył się do FBI.

Czy Dick wierzył w to, co pisał? Jego długoletni przyjaciel Ray Nelson twierdzi, że Dick święcie wierzył we wszystko, co pisał. Także w powieściach. Podstawą teorii konspiracji lemowsko-krakowskiej stało się wydanie "Ubika" w serii "Stanisław Lem poleca". Dick, żyjący wówczas jeszcze w wielkiej biedzie, wyobraził sobie, że polskie wydanie uczyni go bogaczem. Kiedy doznał zawodu, uznał, że to Lem zagarnął jego fortunę.

Stanisław Lem odpowiadając na zarzuty Dicka napisał, że nie należy publikować listów Dicka, gdyż powinny one interesować tylko psychiatrę. A jednak związek między psychiką pisarza a jego dziełem jest rzeczą wartą badania. Pisząc i mówiąc o Dicku niejednokrotnie porównywałem go do Van Gogha i Dostojewskiego jako do ludzi, którzy bywali za granicą naszego świata, ale potrafili nadsyłać stamtąd dziwne wprawdzie, lecz sensowne komunikaty. U Dicka zwłaszcza to przekraczanie granicy światów jest stale odczuwalne.
Intuicja porównująca tych trzech bardzo różnych twórców (wszyscy normalni ludzie są do siebie podobni, wariatem jest każdy po swojemu) znalazła niespodziewane wsparcie ze strony amerykańskich psychiatrów. Twierdzą oni, że odkryli jednostkę chorobową, którą nazwali temporal lobe epilepsy. Jej objawy obejmują halucynacje, manie religijne i przymus pisania. Jako typowych nosicieli tego schorzenia wymienia się... Dostojewskiego, Van Gogha i Lewisa Carrolia. Dick do tych typowych objawów dodał całą wiązkę własnych, oryginalnych. Między innymi przez całe życie towarzyszyła mu myśl o siostrze-bliźniaczce, która zmarła w wieku sześciu tygodni. Dick wyobrażał sobie, że jego siostra, ciemnowłosa dziewczyna, rośnie wraz z nim, wprowadzał ją do swoich powieści, a teraz leży z nią w jednym grobie w Fort Morgan w Colorado.

Dick wierzył, że w roku 1974 został trafiony jak święty Paweł liliowym promieniem światła, który przekazał mu między innymi łacińską nazwę choroby syna. (Lekarze rzeczywiście zrewidowali swoją diagnozę). Uważał, że jest wcieleniem proroka Eliasza i że został fizycznie przeniesiony do starożytnego Rzymu. Był przekonany, że Harrison Ford, z którym się zetknął przy okazji kręcenia filmu "Blade Runner" ma go zamordować. W tej sytuacji przekonanie, że Lem to kryptonim marksistowskiej jaczejki mającej opanować amerykański rynek SF należy uznać za jedną z pomniejszych obsesji Dicka. Życie tego człowieka musiało być piekłem, a pisanie stanowiło dla niego jedyną terapię. I na tym polega cud literatury i wszelkiej sztuki, że z cierpienia artysty rodzi się perła, którą my potem możemy podziwiać.

Lech Jęczmyk
Nowa Fantastyka - wrzesień 1991 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.