Może więc warto znaleźć taką miarę czasową,
która przywróci nam jakiś sens w naszym życiu. I tutaj w sukurs
przychodzi Walter Benjamin, który w Ulicy jednokierunkowej
powiadał tak: człowiek współczesny – podkreślam, był to 1928
rok – zanim dobije się do książki, zanim ją otworzy, musi
przebić się przez gąszcz, zasieki, zalew słów, liter
widniejących na afiszach, atakujących z reklam, kina, teatru,
prasy; a więc słów właściwie z mniejszym znaczeniem bądź mniej
obciążonych, aniżeli w literaturze. I wreszcie – żeby się
dobić do tej literatury, musi przez to wszystko jakoś przebrnąć.
Innymi słowy: możliwość otwarcia książki i zanurzenia się w
czymś, co – i o to mi tutaj chodzi – Benjamin nazwał
„archaiczną ciszą książki”, maleje.
„Archaiczna cisza książki” u Waltera Benjamina
jest właśnie kategorią czasową, temporalną. Benjamin powiadał
tak – książki traktują czas na opak, czynią z dnia noc a z nocy
dzień. Noc jest czasem, kiedy jesteśmy poza społecznością,
jesteśmy sami, leżymy w łóżku. W tym sensie jesteśmy osobami,
że jesteśmy odosobnieni – jesteśmy jednostkami. Noc przywraca
nas naszej kruchej jednostkowości, naszej cielesności. W tym sensie
jesteśmy wystawieni na grozę nocy, dlatego kiedyś siadaliśmy przy
ognisku, w nocy przytulamy się do bliskich nam osób, żeby nie być
samemu – noc jest czasem intymności. Jeżeli lektura traktuje
dzień jak noc, to znaczy, że lektura jest nam w stanie przywrócić
taką przestrzeń intymności albo czas naszej absolutnej
jednostkowości. Lektura zawsze odbywa się w ciszy – przynajmniej
od czasu św. Ambrożego – lektura dzieje się na osobności,
lektura wtrąca nas w naszą jednostkowość, osobność, czyli
przywraca nas – powiedzmy w ten sposób – samym sobie.
Reasumując, ja bym powiedział w ten oto sposób: lektura, ta
„archaiczna cisza książki” jako przestrzeń lektury, pozwala
funkcjonować nam w wielu wymiarach czasowych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.