Bywają tacy ludzie, z którymi nie
sposób się pokłócić: nie dlatego, że w każdej sprawie gotowi
są każdemu ustąpić, ale dlatego, że najbardziej nawet
gruboskórny hipopotam wyczuwa w nich szczerą dla siebie życzliwość.
O abba Agatonie zapisano, że potrafił zachować pokój ze
wszystkimi, wśród których żył, toteż powszechnie go kochano i
starano się go naśladować. Nie był jednak łatwym wzorem! Nie
dlatego, jakoby był słupnikiem, co wprawdzie przypisała mu o wiele
późniejsza tradycja koptyjska, ale czemu zdecydowanie zaprzeczają
dotyczące go apoftegmaty, tylko dlatego, że jego harmonijne duchowe
piękno płynęło z wyjątkowo dobrze ustawionej hierarchii
wartości, a to jest jedna z cnót najrzadziej spotykanych.
Niewątpliwie był Koptem, zapewne z
Górnego Egiptu, gdyż pustelnikiem został w okolicy Teb. Był to
juz początek V wieku, Sketis była
chwilowo opustoszona, po jakimś czasie jednak miała odżyć i
Agaton przeniósł się tam przypuszczalnie około roku 430; koniec
życia spędzi jeszcze gdzie indziej — w Troe pod Memfis. Już w
Tebaidzie zwrócił na siebie uwagę wyjątkową delikatnością w
kontaktach z braćmi. Mieszkał tam z bratem imieniem Makary (nie
wiemy, czyimi byli uczniami), który doszedł do wniosku, ze
nowicjusz chyba się nie oswaja, skoro mimo upływu czasu jest równie
grzeczny i pełen dystansu jak pierwszego dnia. Okazało się, że
Agaton zachowuje ten dystans świadomym wysiłkiem woli, żeby trwać
w postawie szacunku i nie dopuścić się poufałości czy wręcz
bezczelności. Ten ogromny szacunek dla wszystkich był u niego
niewątpliwie darem Bożym, ale darem, z którym Agaton
współpracował, nie szczędząc żadnych wysiłków. Mówiono o nim
na przykład, że przez trzy lata trzymał kamyk w ustach, póki nie
nauczył się mówi tylko z prawdziwej potrzeby. Wyćwiczył się też
w tym, żeby ilekroć mu przyszła ochota osądzać cudze winy, mówić
sobie zamiast tego: Sam tak nie rób; szacunek, któremu
towarzyszyłoby osądzanie, nie byłby przecież szacunkiem. Jak więc
ta jego hierarchia wartości wyglądała? Na samym jej dole
znajdowały się oczywiście dobra ziemskie. Agaton pracował na
swoje utrzymanie, starając się o całkowitą samowystarczalność,
gdyż nikogo nie umiałby obciążać swymi potrzebami; jednocześnie
jednak pilnował usilnie, żeby owoc tej pracy w żaden sposób nad
nim nie zapanował. Czasem aplikował sobie ostre lekarstwo: potrafił
na przykład porzucić miejsce zamieszkania, gdzie już miał
porządnie zbudowaną pustelnię i zapasy w spiżarni, i odejść,
zabierając ze sobą tylko nóż, nieodzowne narzędzie pracy.
Koszyki, które wyplatał, sprzedawał w najbliższym mieście sam,
bez zatrudniania pośredników i bez targowania się, biorąc w
milczeniu tyle, ile mu za nie dano; i tak samo bez targowania się
nabywał potrzebne sobie towary. Niewątpliwie, licząc w monecie,
tracił na tym: nie targować się w Egipcie! Ale dla niego
ważniejsze od monety było zachowanie wolności ducha, a brał i to
pod uwagę, ze targując się, mógłby sprowokować swego
kontrahenta do grzechów języka, takich jak kłamstwo czy nawet
krzywoprzysięstwo. Nigdy też ani sam nie wziął, ani uczniom swoim
brać nie pozwolił żadnej rzeczy znalezionej, choćby to było
jedno ziarnko grochu.
Taki asceta więc... a jednak ascezę
uważał za rzecz małą. Miała sens tylko wtedy, gdy pomagała
człowiekowi zachowywać przykazania Boże; jeśli natomiast stawała
niejako z boku, traktowana jak osobny cel, traciła wszelką wartość.
I dotyczyło to nie tylko ascezy, ale nawet zdolności czynienia
cudów, tradycyjnie przez pustelników uznawanej za wykwit i nagrodę
ascezy: Człowiek, który się gniewa — uczył Agaton —
choćby i umarłego wskrzesił, nie jest miły Bogu.
Za: Małgorzata
Borkowska OSB, Twarze Ojców Pustyni, Wydawnictwo ZNAK, Kraków
2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.