wtorek, 31 grudnia 2013

Jerofiejew i literatura kanadyjska


"Prawie wszyscy autorzy «Metropolu» padli ofiarą represji: konfiskowano książki (a tych, które już wyszły, nie udostępniano w bibliotekach), odwoływano spektakle, zwalniano z pracy. Moje akta osobowe pracownika Instytutu Literatury Powszechnej Akademii Nauk najpierw aresztowało KGB (przerażenie na twarzy kadrowej z loczkami), potem mnie też wyrzucili. Nie na długo; wkrótce przywrócili mnie do pracy. Najwyraźniej uznali, że lepiej nie zmieniać mnie w pasożyta. Ktoś szepnął na ulicy: «Przyjdź do Instytutu», przyszedłem, zostałem zdegradowany, otrzymałem zakaz zajmowania się literaturą francuską, koledzy spoglądali na mnie z daleka, niektórzy kłaniali się ze współczuciem, nawet rozmawiali – zostałem odesłany najpierw do kancelarii, a potem na specyficzną zsyłkę – przydzielono mi dział literatury kanadyjskiej.

Jakiś czas po pogromie «Metropolu» wezwał mnie do siebie dyrektor Instytutu Literatury Powszechnej. Ponuro rzekł, że spotyka mnie honor uczestnictwa w procesie przygotowania wielotomowej historii literatury powszechnej. Zostanę autorem rozdziałów kanadyjskich. «Proszę to potraktować poważnie». Podziękowałem i wyszedłem. Musiałem zaczynać od zera. Poszedłem do Biblioteki Literatury Obcej. A tam – pustki. Zamierzałem pójść do ambasady kanadyjskiej, ale uprzedzono mnie, żebym tego nie robił. Czas uciekał. Rozumiałem, że jeśli nie oddam w terminie rozdziału o początkach literatury kanadyjskiej, znowu zostanę usunięty z Instytutu, ale tym razem za sprawy służbowe, za niedopełnienie obowiązków. Do omówienia mojej pracy w zakładzie pozostawały dwa tygodnie – a ja nic nie miałem. Znów poszedłem do biblioteki. Wziąłem kanadyjską encyklopedię. O literaturze były tam tylko strzępy informacji: wymienione nazwiska z datami urodzin i śmierci. W rozpaczy przepisałem wszystko do zeszytu. Nie powstawał z tego żaden obraz. Przyszedłem do domu i przyznałem się do porażki. Potem wziąłem maszynę do pisania (już nie Erykę) i zacząłem pisać, «konfabulować» biografie kanadyjskich pisarzy, ich polemiki twórcze, zjadliwe recenzje krytyczne, spory religijne, walkę o ustanowienie literatury narodowej, a co najważniejsze, fabuły powieści. Wymyślałem je, jedne po drugich, tworzyłem charaktery bohaterów. Fabuły w zakamuflowanej formie nawiązywały do historii z «Metropolem», przeplatanej intrygami miłosnymi. Powieliłem swoją pracę naukową w czterech egzemplarzach, rozdałem rękopis uczonym kolegom do opinii i czekałem na omówienie. Zaproszono nań jedynego specjalistę od literatury kanadyjskiej w ZSRR, pewną uniwersytecką damę.

Na dyskusji czekała mnie niespodzianka. Koledzy filolodzy obwieścili mi, że muszą przyznać, iż nie oczekiwali po kanadyjskiej literaturze takiej barwności, wyrazistości, różnorodności. Dama potwierdziła moje kompetencje, dając kilka cennych uwag. To mi pozwoliło wymyślić cała literaturę kanadyjską od początku do końca. Ani słowa prawdy. Wydrukowano ją w tomie akademickim. Poczułem się jak Stalin kanadyjskiej literatury, który stworzył historycznoliteracką fikcję. To był mój odwet - na kim? Na czym? Chyba najbardziej na samym literaturoznawstwie. Historia każdej literatury – to fikcja, bo literatura, jeśli w ogóle można o niej mówić jak o przedmiocie, istnieje poza ramami nie tylko historii, ale i prawdopodobieństwa. W 1994 roku w Toronto, na festiwalu pisarzy, w wypchanym po brzegi teatrze (tego wieczora występował Brodski), publicznie przyznałem się do winy przed Kanadyjczykami. Kanadyjczycy zawyli z radości, żądając szczegółów. Szczerze przyznałem się, że nic już nie pamiętam: nie tylko fikcji, ale i rzeczywistych nazwisk. Ta amnezja wydała mi się ukoronowaniem mistyfikacji".

Wiktor Jerofiejew, Dobry Stalin, przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska, Czytelnik, Warszawa 2005, s. 265-267.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.