"Austerlitz
próbuje zatrzymać czas, używając żywego i plastycznego języka,
ale dokonuje tego także za pomocą fotografii. Często widzimy go z
aparatem fotograficznym i słyszymy komentarz narratora o wykonywaniu
przezeń zdjęć. W samym tekście dużo się mówi o fotografii.
Ważna jest szkolna sekwencja, w której wspomina Austerlitz swoją
przyjaźń ze szkolnym kolegą i godziny spędzane w ciemni: 'Przy
pracy fotograficznej szczególnie fascynował mnie moment, gdy na
naświetlanym papierze cienie rzeczywistości wyłaniają się, by
tak rzec, z niebytu, zupełnie jak wspomnienia, (...) które też
nocą nagle się w nas wynurzają, i choć chciałoby się je
zatrzymać, zaraz znowu zapadają w ciemność, nie inaczej niż
odbitka, pozostawiona długo w wywoływaczu' (A, 97). W momencie
rozstania Austerlitza z narratorem i przekazania mu kluczy do swojego
mieszkania, również - nieprzypadkowo - pojawia się wątek
fotograficzny. Narrator nie tylko dostaje pozwolenie mieszkania w
nim, ale, co znaczące, może on 'studiować czarno-białe
fotografie, jedyne, co pozostanie z jego życia' (A, 354). Ciekawy
jest domysł jednego z interpretatorów, wedle którego to właśnie
narrator ilustruje tekst swojej opowieści zdjęciami zrobionymi
przez siebie, jak i tymi, które pochodzą z archiwum prywatnego
Austerlitza.
Fotografia
to istotna i, jak wspomniałem, z całą pewnością niedekoracyjna
część książki Sebalda. Ale czym one są w istocie? Jaka jest ich
rola w tekście? Posłuchajmy najpierw ciekawej uwagi pisarza na
temat fotografii: 'Dziwne rzeczy zdarzają się, kiedy włóczysz się
po świecie bez celu, kiedy jedziesz gdzieś i wtedy właśnie chcesz
zobaczyć, co stanie się dalej. Wówczas z rzeczami dzieje się coś,
w co nie jesteś w stanie później uwierzyć. To, co następuje
później, jest bardzo ważne: konieczne jest, by w jakiś sposób
zatrzymać je, udokumentować. Oczywiście, możesz to zrobić
pisząc, ale słowo pisane nie jest przecież prawdziwym dokumentem.
Fotografia jest prawdziwym dokumentem par
excellence'.
Sebald powtarza tu lekcję Barthesa. Fotografia może zniekształcać,
deformować, ukazywać rzeczy fragmentarycznie, z jednego tylko
punktu widzenia, ale zawsze poświadcza istnienie tego, co przed
obiektywem. Fotografie nie tyle wskrzeszają miniony czas, ile
wyposażają minione rzeczy w istnienie. Poświadczają istnienie
tego, co zapisało się w światłoczułej materii. Fotografia to
certyfikat obecności, barthesowskie 'to-co-było'.
Fotografię,
twierdzi Sebald, łączy intymna więź z pisaniem, tym czymś jest
sztuka poszukiwania (w oryginale przeprowadzonego po niemiecku
wywiadu jest znaczące 'proustowskie' recherche).
Poszukiwania, czyli jak rozumiem: przywoływania, ewokowania,
wywoływania z niebytu, wyprowadzania rzeczy z nicości. W cytowanym
wywiadzie Sebald dopowiada jeszcze: 'Sądzę,
że czarno-biała fotografia, albo raczej szare strefy czarno-białej
fotografii, zaznaczają to terytorium, które lokuje się między
śmiercią i życiem'.
Czy
zatem w przeciwieństwie do słowa, wpadającego wciąż w pułapkę
autoreferencyjności, fotografia odsłania u Sebalda to, co istnieje
naprawdę? Czy w tekście istnieje między nimi jakieś ostre
napięcie? Nie takie to proste. Ta relacja zdaje się subtelniejsza,
bardziej dialektyczna. Przecież to jasne, że i słowo, i obraz
fotograficzny są zamiast. Nie są kopią rzeczywistości, ale jej
lepszym czy gorszym przedstawieniem. Ale równie oczywiste jest, że
fotografia ma tę przedziwną moc uobecnienia. Język, chce czy nie,
grzęźnie w figuracjach, fotografia przywołuje 'naocznie' to, co
było. Ale w tym wypadku, co jest przedmiotem jej uobecnienia?
Rzeczywistość, o której się opowiada, przyszpila słowem w
narracji? W jakiejś części tak, ale nie tylko. Gdyby to był
jedynie obrazowy ekwiwalent słowa, wtedy pomieszczone w książce
zdjęcia nie wykraczałyby poza funkcję ilustracyjną. Czytając,
mamy przecież pewność, że jest w nich zdeponowany jakiś
niedookreślony 'nadmiar'.
Rozumienie
fotografii u Sebalda przypomina to, co mówił o niej Francis Bacon:
'Fotografie zawsze mnie prześladowały. (...) Sądzę, że chodzi o
to niewielkie odejście od rzeczywistości, które sprawia, że
rzeczywistość uderza mnie jeszcze mocniej. Obraz fotograficzny
sprawia, że zastanawiam się nad rzeczywistością głębiej, niż
gdybym na nią patrzył'.
Pomieszczone
w książce fotografie wzmacniają więc efekt realności wywołany
już za pomocą wyrafinowanej strategii narracyjnej i finezyjnego
użycia słowa, ale też - co chyba ważniejsze - wywierają na
czytelniku nacisk, przymus wręcz wypełniania stref niedookreślonych
w samych przedstawieniach. Wydaje się, że Sebald przenosi na niego
swoją własną metodę twórczą: otwiera pole wyobraźni, prowokuje
do domysłów, inspiruje do kreowania własnych ciągów dalszych.
Zwracając uwagę na samo medium, unika pułapki naiwności,
przejawiającej się w traktowaniu znaków jako przejrzystych.
Przedstawianie zawsze jest konstrukcją - sztuczną, przesłaniającą
rzecz, do której się odnosi, 'nierealną' - ale użytek, jaki z
niej zrobimy, może stać się dotknięciem żywej tkanki życia".
Dariusz
Czaja, "Anamneza i melancholia", "Kronos" nr
2/2008, s. 308-309
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.