wtorek, 31 grudnia 2013

Moda na Terror


"Swoista moda na Terror skłoniła obrotnych rzemieślników do wyprodukowania całej masy związanej z nim gadżetów. Żony modne mogły więc nosić pozłacane kolczyki w kształcie zwieńczonej czapką frygijską gilotyny, z której w filuterny sposób zwisały koronowane głowy. Takie, zachowane zresztą do naszych czasów ozdoby, sprzedawane były w 1794 roku w modnych sklepach z biżuterią w Palais-Royal, gdzie do dziś notabene kupić można miniaturowe gilotynki. Podobne dzieła sztuki jubilerskiej cieszyły się też dużym wzięciem w innym centrum Terroru – Nantes. Budziły za to zgrozę w Anglii, gdzie słynny karykaturzysta Isaac Cruikshank nie zapomniał zaopatrzyć swej Republikańskiej piękności w parę «patriotycznych» kolczyków. Taki czarny humor nie był li tylko specjalnością Rewolucji Francuskiej. Niedawno Japończycy zaprotestowali przeciw sprzedaży w amerykańskim Muzeum Bomby Atomowej kolczyków w kształcie bomby Little Boy…

Paryskie butiki roku drugiego oferowały bardzo bogatą gamę wyrobów gilotynopodobnych. Modne paryżanki miały więc do wyboru broszki-gilotyny, i agrafki-gilotyny, dla mężów zaś – zegarki i tabakierki z jej zarysem. Wszyscy natomiast mogli zapinać się na efektowne guziki ozdobione jej sylwetą. Pamiętajmy jednak, że stroje, które spinały owe brosze i guziki były najczęściej strojami kolorach narodowych, gilotynomania więc powinna być rozpatrywana na tle mody republikańskiej tamtych lat. Moda ta zaś była po części narzucona odgórnie. Istniał również dekret Konwencji bezwzględnie nakazujący noszenie trójkolorowej kokardy. Obowiązywał on również kobiety, a za próbę zerwania kokardy groził sąd wojskowy. Moda rewolucyjna mogła być przez niektórych traktowana nie tylko jako spontaniczny wyraz przywiązania do nowych idei, ale również jako sposób na udowodnienie wszem i wobec owego przywiązania, na publiczne dowiedzenie swej właściwej postawy obywatelskiej. Guziki z wizerunkiem gilotyny mogłyby więc chronić od spotkania z jej oryginałem.

Symbolika Terroru była jednak zbyt rozpowszechniona, by mówić jedynie o posługiwaniu się nią z przyczyn ideologicznych lub samozachowawczych. Zresztą, czy da się w ten sposób wybronić strój á la kat Sanson?... Obok szyldów sklepowych oraz prywatnych i urzędowych pieczęci z profilem gilotyny, wyrabiano przecież także ozdobione nią woreczki na tytoń i jej miniaturowe modele. Za pomocą takich drewnianych sześćdziesięciocentymetrowych miniatur gilotynowano lalki, żywe ptaki, myszy u cygara. Służyły one też z powodzeniem jako stołowe akcesoria. «W wykwintnych salonach popisywano się uroczymi, miniaturowymi gilotynkami z mahoniu, które w czasie uczty wnoszono na stół w charakterze maszynki do krajania chleba lub owoców. Czasami na deser ścinano głowy małym laleczkom, uosabiającym czyichś wrogów. Wylewał się z nich wtedy czerwony płyn, w którym damy maczały swoje chusteczki – lalka była w rzeczywistości flaszeczką, a 'krew' perfumami lub likierem w kolorze bursztynu». Tak bawili się dorośli. A dzieci? Już wtedy zaczynano zdawać sobie sprawę z demoralizującego wpływu, jaki podobne zabawki mogą wywierać na najmłodszych. W Arras władze miejskie wydały zakaz rozpowszechniania gilotynek, uważając, że rozwijają one w dzieciach okrucieństwo i żądzę krwi. Zakaz ten jednak nie był powszechny. Gilotynkami bawiła się więc z upodobaniem cała Europa. Ich wyrobem trudnili się francuscy jeńcy, którzy odsprzedawali je niemieckim lub angielskim pośrednikom. Zachowało się wiele wyrzeźbionych w kości wyobrażeń szafotu, które wykonali francuscy żołnierze więzieni w brytyjskim obozie Normann Cross w latach 1796-1816. Swoje wyroby żołnierze sprzedawali w legalny sposób na działającym na terenie obozu targu. W Anglii musiał być znaczny popyt na gilotyny, skoro jeńcy zdecydowali się akurat na taki asortyment i – przynajmniej niektórzy – opuścili niewolę z całkiem pokaźnymi oszczędnościami. Także żołnierze wzięci do niewoli przez Prusaków trudnili się produkcją gilotynek, tym razem na rynek niemiecki. Taką zabawkę chciał sprezentować swojemu pięcioletniemu synkowi Goethem jednak matka poety, którą ten poprosił o niecodzienny zakup, zaprotestowała stanowczo: «Drogi synu, z przyjemnością spełnię każde twoje życzenie, ale kupować miniaturowy model haniebnej gilotyny dla dziecka – o nie, za nic mnie do tego nie namówisz. Gdybym to ja miała coś do powiedzenia w rządzie, posłałabym na gilotynę wszystkich produkujących te szkaradzieństwa, a samo narzędzie śmierci kazałabym publicznie spalić. Coś podobnego! – Pozwolić dzieciom bawić się czymś tak odrażającym i przyzwyczajać je, by traktowały zabijanie i rozlew krwi jako zabawę. O nie, na to się nigdy nie zgodzę». Inni Europejczycy byli jednak mniej stanowczy. Oburzali się na francuskie szaleństwo gilotynowe, zamawiając jednocześnie u Francuzów jej zminiaturyzowane wersje. Święte oburzenie było rewersem mrocznej fascynacji.

W sztuce użytkowej pojawiały się również bardziej rozbudowane przedstawienia Terroru, jak choćby sceny egzekucji Ludwika i Marii Antoniny zachowane na wyrobach z kości słoniowej. Trzonek noża do cięcia mięsa ze skrępowanym królem przytrzymywanym przez sankiulotę zdaje się wskazywać na republikańską proweniencję. Takiej pewności nie możemy już mieć w wypadku wieczek od szkatułek, na których u stóp szafotu stoi król lub królowa. Z kolei okrągła kasetka, której wieczko ozdabia sylwetka gilotyny wyrzeźbiona w masie perłowej i otoczona sześcioma medalionami, wśród których da się rozpoznać profile Ludwika i jego królewskiej małżonki, jako żywo przypomina relikwiarz – rojalistowski przedmiot kultu. W jednej materii – w kości słoniowej – można więc było zawrzeć republikańskie szyderstwo i monarchiczną dewocję."

Monika Milewska, Ocet i łzy. Terror Wielkiej Rewolucji Francuskiej jako doświadczenie traumatyczne, słowo/obraz terytoria,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.