"Swoista moda na Terror skłoniła obrotnych
rzemieślników do wyprodukowania całej masy związanej z nim
gadżetów. Żony modne mogły więc nosić pozłacane kolczyki w
kształcie zwieńczonej czapką frygijską gilotyny, z której w
filuterny sposób zwisały koronowane głowy. Takie, zachowane
zresztą do naszych czasów ozdoby, sprzedawane były w 1794 roku w
modnych sklepach z biżuterią w Palais-Royal, gdzie do dziś
notabene kupić można miniaturowe gilotynki. Podobne dzieła sztuki
jubilerskiej cieszyły się też dużym wzięciem w innym centrum
Terroru – Nantes. Budziły za to zgrozę w Anglii, gdzie słynny
karykaturzysta Isaac Cruikshank nie zapomniał zaopatrzyć swej
Republikańskiej piękności w parę «patriotycznych»
kolczyków. Taki czarny humor nie był li tylko specjalnością
Rewolucji Francuskiej. Niedawno Japończycy zaprotestowali przeciw
sprzedaży w amerykańskim Muzeum Bomby Atomowej kolczyków w
kształcie bomby Little Boy…
Paryskie butiki roku drugiego oferowały bardzo
bogatą gamę wyrobów gilotynopodobnych. Modne paryżanki miały
więc do wyboru broszki-gilotyny, i agrafki-gilotyny, dla mężów
zaś – zegarki i tabakierki z jej zarysem. Wszyscy natomiast mogli
zapinać się na efektowne guziki ozdobione jej sylwetą. Pamiętajmy
jednak, że stroje, które spinały owe brosze i guziki były
najczęściej strojami kolorach narodowych, gilotynomania więc
powinna być rozpatrywana na tle mody republikańskiej tamtych lat.
Moda ta zaś była po części narzucona odgórnie. Istniał również
dekret Konwencji bezwzględnie nakazujący noszenie trójkolorowej
kokardy. Obowiązywał on również kobiety, a za próbę zerwania
kokardy groził sąd wojskowy. Moda rewolucyjna mogła być przez
niektórych traktowana nie tylko jako spontaniczny wyraz przywiązania
do nowych idei, ale również jako sposób na udowodnienie wszem i
wobec owego przywiązania, na publiczne dowiedzenie swej właściwej
postawy obywatelskiej. Guziki z wizerunkiem gilotyny mogłyby więc
chronić od spotkania z jej oryginałem.
Symbolika Terroru była jednak zbyt
rozpowszechniona, by mówić jedynie o posługiwaniu się nią z
przyczyn ideologicznych lub samozachowawczych. Zresztą, czy da się
w ten sposób wybronić strój á la kat Sanson?... Obok
szyldów sklepowych oraz prywatnych i urzędowych pieczęci z
profilem gilotyny, wyrabiano przecież także ozdobione nią woreczki
na tytoń i jej miniaturowe modele. Za pomocą takich drewnianych
sześćdziesięciocentymetrowych miniatur gilotynowano lalki, żywe
ptaki, myszy u cygara. Służyły one też z powodzeniem jako stołowe
akcesoria. «W wykwintnych salonach popisywano się uroczymi,
miniaturowymi gilotynkami z mahoniu, które w czasie uczty wnoszono
na stół w charakterze maszynki do krajania chleba lub owoców.
Czasami na deser ścinano głowy małym laleczkom, uosabiającym
czyichś wrogów. Wylewał się z nich wtedy czerwony płyn, w którym
damy maczały swoje chusteczki – lalka była w rzeczywistości
flaszeczką, a 'krew' perfumami lub likierem w kolorze bursztynu».
Tak bawili się dorośli. A dzieci? Już wtedy zaczynano zdawać
sobie sprawę z demoralizującego wpływu, jaki podobne zabawki mogą
wywierać na najmłodszych. W Arras władze miejskie wydały zakaz
rozpowszechniania gilotynek, uważając, że rozwijają one w
dzieciach okrucieństwo i żądzę krwi. Zakaz ten jednak nie był
powszechny. Gilotynkami bawiła się więc z upodobaniem cała
Europa. Ich wyrobem trudnili się francuscy jeńcy, którzy
odsprzedawali je niemieckim lub angielskim pośrednikom. Zachowało
się wiele wyrzeźbionych w kości wyobrażeń szafotu, które
wykonali francuscy żołnierze więzieni w brytyjskim obozie Normann
Cross w latach 1796-1816. Swoje wyroby żołnierze sprzedawali w
legalny sposób na działającym na terenie obozu targu. W Anglii
musiał być znaczny popyt na gilotyny, skoro jeńcy zdecydowali się
akurat na taki asortyment i – przynajmniej niektórzy – opuścili
niewolę z całkiem pokaźnymi oszczędnościami. Także żołnierze
wzięci do niewoli przez Prusaków trudnili się produkcją
gilotynek, tym razem na rynek niemiecki. Taką zabawkę chciał
sprezentować swojemu pięcioletniemu synkowi Goethem jednak matka
poety, którą ten poprosił o niecodzienny zakup, zaprotestowała
stanowczo: «Drogi synu, z przyjemnością spełnię każde twoje
życzenie, ale kupować miniaturowy model haniebnej gilotyny dla
dziecka – o nie, za nic mnie do tego nie namówisz. Gdybym to ja
miała coś do powiedzenia w rządzie, posłałabym na gilotynę
wszystkich produkujących te szkaradzieństwa, a samo narzędzie
śmierci kazałabym publicznie spalić. Coś podobnego! – Pozwolić
dzieciom bawić się czymś tak odrażającym i przyzwyczajać je, by
traktowały zabijanie i rozlew krwi jako zabawę. O nie, na to się
nigdy nie zgodzę». Inni Europejczycy byli jednak mniej stanowczy.
Oburzali się na francuskie szaleństwo gilotynowe, zamawiając
jednocześnie u Francuzów jej zminiaturyzowane wersje. Święte
oburzenie było rewersem mrocznej fascynacji.
W sztuce użytkowej pojawiały się również
bardziej rozbudowane przedstawienia Terroru, jak choćby sceny
egzekucji Ludwika i Marii Antoniny zachowane na wyrobach z kości
słoniowej. Trzonek noża do cięcia mięsa ze skrępowanym królem
przytrzymywanym przez sankiulotę zdaje się wskazywać na
republikańską proweniencję. Takiej pewności nie możemy już mieć
w wypadku wieczek od szkatułek, na których u stóp szafotu stoi
król lub królowa. Z kolei okrągła kasetka, której wieczko
ozdabia sylwetka gilotyny wyrzeźbiona w masie perłowej i otoczona
sześcioma medalionami, wśród których da się rozpoznać profile
Ludwika i jego królewskiej małżonki, jako żywo przypomina
relikwiarz – rojalistowski przedmiot kultu. W jednej materii – w
kości słoniowej – można więc było zawrzeć republikańskie
szyderstwo i monarchiczną dewocję."
Monika Milewska, Ocet
i łzy. Terror Wielkiej Rewolucji Francuskiej jako doświadczenie
traumatyczne, słowo/obraz terytoria,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.