sobota, 8 lutego 2014

W Gwatemali


Kolumb był w o wiele lepszej sytuacji

W 1948 r. wraz żoną wsiedli na statek „Jagiełło” i odpłynęli do Gwatemali. Swoje obawy Bobkowski zapisał w jednym ze szkiców, który umieścił w „Coco de Oro”, zbiorku szkiców z okresu powojennego: „Boję się. Nie mam żadnego fachu, umiem wprawdzie odróżnić pilnik od żelaza od pilnika do paznokci (w czym różnię się od pisarzy realistycznych i marksistowskich Polski współczesnej), ale to jeszcze za mało”. Oraz: „zmacałem portfel; w kieszeni sto osiemdziesiąt dolarów. To wszystko. I dwie ręce. Kolumb był w o wiele lepszej sytuacji”.

Na statku toczyli takie oto rozmowy: „Słuchaj, ale co my właściwie będziemy robić? – pytam sąsiedniego leżaka. – Najpierw poszukamy sobie jakiegoś ładnego i miłego kotka, a potem psa. Może być Cocker...”. Po drodze dowiedzieli się o jakiejś krwawej rewolucji w Panamie, w której pod drodze się zatrzymywali. Realia polityczne regionu, do którego się udawali, oddawała wspomniana anegdota o napotkanym przypadkiem na placu powieszonym „poprzednim rządzie”. Ale w Panamie nie zauważyli śladów krwawych wydarzeń, które według zapewnień miejscowych miały nie być odczuwalne przez zwykłych mieszkańców. „Może oni te rewolucje załatwiają jakoś tam klubowo, tylko z udziałem członków i co najwyżej za zaproszeniami?” – miał nadzieję.

W końcu dotarli na miejsce: „Już Guatemala. Dworzec wśród rozłożystych cyprysów, trochę w stylu zakopiańskim. Chłodno, pachnie igliwiem i górami. Wolno schodzę po schodkach. Sen prysnął, skończyła się bajka”.

„Przyjechaliśmy – dwoje szaleńców ze stoma dolarami w kieszeni. Nie znając języka i nie mając pojęcia o trudności znalezienia pracy tutaj dla cudzoziemca” – wspominała Barbara. Bobkowski, na początku przy użyciu noża kuchennego, zaczął wycinać modele samolotów. „Jędrek wpadł na pomysł aeromodelizmu. Ja zaczęłam dekorować wystawy w jednym magazynie, oboje zarabialiśmy grosze. Nastąpiły lata strasznej walki i biedy” – wspominała Barbara. Zamieszkali w drewnianym domku nad garażem przy Avenidy 8A. Za domem zaczynał się dziewiczy las.

Bobkowski przez niemal siedem lat nie pisał prawie nic, walcząc o byt. Z czasem założył i rozbudował sklep modelarski, który coraz lepiej prosperował. Wywalczył finansową niezależność.

Szybko zaklimatyzował się też w nowym kraju: „jest tu świetna czysta wyborowa, meksykańskie śledziki w śmietanie, ogórki, kiszona kapusta, świetne pączki, kajzerki i gładkie bułki” – pisał. I gdzie indziej: „Świerszcze grają w bambusach, cisza. Czasem na mieście wybucha bomba, podrzucana przez nieznanych sprawców (tu zawsze wszystko jest nieznane) i podkreśla okolną ciszę”.

Jeśli nie kradnę, to jest to wpływ Boba

Wkrótce przy jego sklepie powstał klub aeromodelistów, wyjeżdżający na międzynarodowe zawody. Przychodziło do niego coraz więcej młodych chłopców. W biednym kraju klub stał się szybko czymś więcej, niż wskazywałaby jego nazwa. „Tu kradną właściwie wszyscy, mieć dzieci z pięcioma babami naraz, to jest normalna rzecz, ot tropik” – wspominała realia Gwatemali Bobkowska.

„Bob” był w tych warunkach dla chłopców „czymś w rodzaju mistrza Sokratesa, tyle samo ich uczył aeromodelizmu, co, a może więcej, zasad moralnych i rozwijał ich intelektualnie”. Kiedyś jeden z wychowanków klubu powiedział Bobkowskiej: „Dona Barbara – jeśli nie kradnę, nie przyjmuję łapówek, nie jestem fałszywy wobec moich przyjaciół, szanuję moją żonę – to wszystko jest wpływ Boba”. Stał się w Gwatemali znaną osobistością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.