Oddziaływania tego mitu doświadczyłem
na sobie z taką siłą, że w ciągu półwiecza, które odtąd
upłynęło, rozważałem go na wiele sposobów i obracałem w sobie
na wszystkie strony, ale ani razu poważnie weń nie zwątpiłem.
Przyjąłem go w siebie jako jedność i pozostał jednością. Nie
mam zamiaru tego potępiać. Pytanie, czy wierzę w tę historię, w
ogóle nie ma znaczenia, jakże mógłbym w obliczu najistotniejszej
substancji, z której się składam, rozstrzygnąć, czy w nią
wierzę. Nie chodzi o to, by powtarzać jak papuga, że wszyscy
ludzie dotychczas umierali, chodzi tylko o to, by zdecydować, czy
przyjmuje się śmierć z ochotą, czy się przeciw niej buntuje.
Prawo do blasku, bogactwa, nędzy i rozpaczy każdego doświadczenia
zdobyłem dzięki buntowi przeciw śmierci. Żyłem w tym nie
kończącym się proteście. A choć żal za moimi bliskimi, których
straciłem z biegiem lat, był nie mniejszy niż rozpacz Gilgamesza
po stracie przyjaciela Enkidu, to mam jedną jedyną przewagę nad
herosem: chodziło mi o życie każdego człowieka, nie tylko moich
bliskich".
Canetti, Pochodnia w uchu
Przeł. Maria Przybyłowska,
Czytelnik 1988.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.