Świat
należy do tych, co umieją skrupuły wyrzucić za okno”.
Tak
pisał Tadeusz Dołęga-Mostowicz wkładając powyższą sentencję w
kategorie widzenia świata przez jednego z najsłynniejszych swych
literackich bohaterów…
A
dziś? Co napisałby dziś?
Kiedy
myślę – Tadeusz Dołęga-Mostowicz słyszę gdzieś w tle tekst
współcześnie odtwarzanej piosenki zespołu Elektryczne Gitary
Czy ktoś się
przyzna, że w nim jest Dyzma?
Bo taki jest czas, ile Dyzmy w nas.
Bo taki jest czas, ile Dyzmy w nas.
Wiem,
niestety, że nikt się nie przyzna.
W
czasach kiedy Autor pisał „Karierę Nikodema Dyzmy” słowo gówno
uchodziło za tak wulgarne, że kropkowano je w tekstach. Dziś
standardy kultury i granice jej wyznaczone przesunęły się o wiele,
wiele dalej. Wolno więcej, a właściwie – prawie wszystko. Dyzma
– pozostał ten sam. Różnica polega chyba tylko na tym, że
współczesny Dyzma: po pierwsze nikogo aż tak nie razi, po wtóre
wolno mu również - o wiele, wiele więcej…
Tadeusz
Dołęga-Mostowicz – gdyż o nim chcę zdać sprawę – napisał
rzecz jasna mnóstwo innych powieści. Jego twórczość – o ironio
– przeszła do historii literatury wbrew wszystkim: krytykom,
cynikom oraz standardowym wyśmiewaczom kultury niskiej czyli takiej:
dla maglarek, pensjonarek i kucharek. O, przepraszam za seksizm –
dla maglarzy, pensjonarek (brak odpowiednika) i kucharzy. Nie ten
język? Język był i jest taki jak Rzeczypospolitej wychowanie. A
dziś żadnego wychowania już nie ma. Dziś świat należy do tych …
No,
mniejsza z tym – wiemy przecież, do kogo należy.
Tadeusz
Dołęga-Mostowicz urodził się w rodzinie
ziemiańskiej 10 sierpnia 1898 w Okuniewie, w guberni witebskiej,
zginął natomiast 20 września 1939 w miejscowości Kuty na Pokuciu.
Krótkie to było życie, ale jakże intensywne i aktywne. Był
popularnym (dziś powiedzielibyśmy sprzedawanym masowo) polskim
pisarzem, prozaikiem i scenarzystą. Autorem kilkunastu powieści.
Synem Stefana i Stanisławy z Potopowiczów. Wychowany się w
atmosferze dobrobytu.
Sam
Mostowicz ujął to tak:
„Fatalną
właściwością moich dziecinnych marzeń i pragnień było to, że
wszystkie bardzo szybko … urzeczywistniały się. Jakże można
długo cieszyć się nadzieją, że człowiek zostanie stangretem,
gdy już w ósmym roku życia umie nieźle powozić parą koni, a
nawet tandemem. Cóż zostanie z marzeń o szoferce, gdy już w
jedenastym roku, z trudem sięgając nogami do pedałów, kieruje się
autem. (…)
I
tak już szło dalej. Po zaznajomieniu się z historią Powstań,
chciałem zostać spiskowcem. Ale już od pierwszych klas
gimnazjalnych należałem do tajnych organizacji patriotycznych,
ponosząc wszelkie tego konsekwencje.
Z
kolei zachwycony »Trylogią« Sienkiewicza, widziałem siebie z
szablą w dłoni w brawurowej szarży kawaleryjskiej. Byłem jeszcze
gołowąsem, gdy i to marzenie się ziściło (wojna polsko-sowiecka
1920). To samo z kierowaniem wielkim dziennikiem politycznym”.
Ta
wypowiedź dobrze oddaje świat Dołęgi-Mostowicza i jego ogólny
zarys stosunku do życia. Mało jest materiałów biograficznych tej
ciekawej postaci. Wywiadów udzielał bardzo, ale to bardzo
niechętnie. Wracając do faktów - w 1915 roku ukończył gimnazjum
w Wilnie, a następnie rozpoczął studia na Wydziale Prawa
Uniwersytetu w Kijowie. Należał w tym czasie do konspiracyjnej
Polskiej Organizacji Wojskowej. Wojna, a potem Rewolucja odcisnęła
się mocno na losach Rodziny Mostowiczów (herbu Dołęga- stąd
pierwszy człon nazwiska).
W
końcu, po wielu perypetiach, trafił w 1918 roku do Warszawy, gdzie
zaciągnął się ochotniczo do wojska. Brał udział w wojnie
polsko-bolszewickiej. W latach 1922-1926 był współpracownikiem, a
następnie redaktorem dziennika „Rzeczpospolita”.
Jako
felietonista używał wówczas pseudonimu C. hr. Zan. I
jak chrzan – był ostry oraz - dla wielu – nie do wytrzymania.
„Ja
nie piszę, tylko zarabiam – mówił
Tadeusz Dołęga-Mostowicz. – Gdy zarobię
wystarczająco dużo i zbiję majątek, wezmę się do pisania czegoś
wielkiego i prawdziwego. Myślę, że nastąpi to, gdy skończę
pięćdziesiątkę”.
Nie
było mu dane słowa dotrzymać. Jako człowiek swojej epoki nie
potrafił skrupułów wyrzucić za okno.
Relacje
ze śmierci 41 letniego mężczyzny są dość różne. Generalnie
wiemy, że musiał zachować się i zginąć w sposób godny i
wielki, gdyż żegnał go tłum ludzi, a historia oddała mu to co
zabrała za życia – ogromny szacunek.
Sprzeczne
opisy śmierci udało się częściowo zweryfikować, zwłaszcza po
ekshumacji. Mostowicz przecież nie zginął jak tchórz i
uciekinier. Chciał – jak to zawsze On – pomóc ludziom, na coś
się przydać, coś zorganizować. By wreszcie spełnić swój
żołnierski obowiązek. To z dzisiejszej perspektywy fantastyczna
postawa. Musimy też, uzmysłowić sobie kontekst prozaiczny – miał
w 1939 roku ponad 40 lat i był bardzo, ale to bardzo, bogaty.
Zaszczytny obowiązek obrony Ojczyzny … mógł go po prostu (z
pomocą ….) ominąć. Nie chciał tego. A ludzie to docenili.
Owszem, zaznał
ogromnej popularności, ale z powodu niemiłosiernego wyszydzania
stosunków panujących w Rzeczypospolitej , a zwłaszcza wśród jej
elit, był traktowany wręcz jak paszkwilant, który podważa zasługi
sanacyjnych osobistości oraz zaufanie do ich działań „na rzecz
państwa i narodu”. Ta śmierć – jako prostego żołnierza,
wypełniającego do końca powinność, a do tego od kul
zdradzieckiego okupanta zza wschodniej granicy – ten szacunek mu
oddała. Jak już wspomniałem oddała mu też go historia. Historia
jednak, jak wiemy, jest bezosobowa, niczego nie odda bez siły
sprawczej w postaci … ludzi. Ludzkiej pielęgnacji wydarzeń. Tych,
którzy podziwiają i pamiętają. W przypadku naszego Autora byli to
między innymi: Kardynał Stefan Wyszyński oraz Jarosław
Iwaszkiewicz. Pogrzeb na Powązkach odbył się w roku 1978…
W
czasach Tadeusza Dołęgi-Mostowicza przejawem kultury masowej były
właśnie książki pisane przez wyżej przywołanego Autora. To nie
przypadek, że niosły za sobą pewne prawdy uniwersalne. Prawdy,
które i dziś pokazują, że Mostowicz jednak był fenomenem na
miarę epoki, że jego bohaterowie funkcjonują nadal, tylko w innym
przebraniu i kontekście. Czas zatem dowiódł, że komercyjny sukces
Mostowicza nie kłócił się z wartością jego pisarstwa. Pisał po
prostu ciekawie i zajmująco. Poruszał sprawy – było nie było –
ważne. Czytali go wszyscy: kucharki, kierowcy, arystokratki i
inteligencja. Kino sprawiło, że historie te utrwaliły się w
świadomości odbiorców, ale i fakt uniwersalności powołanych do
życia bohaterów. Pytanie jednak brzmi czy przypadkiem Autor ten nie
trzymał się nazbyt blisko prawdziwego życia i owi bohaterowie nie
byli w najprostszy z możliwych sposobów po prostu z tego życia
wycięci i opisani… Zatem życie w zasadzie samo powołało na
bohaterów te postacie, a Dołęga-Mostowicz nadał im tylko rys
literacki tworząc sprawne i ciekawe fabuły opowieści. To się - po
prostu - świetnie czytało. Podkreślić jednak należy to, co
powiedziałem przy okazji dygresji na temat felietonu Wieczorka –
literatura tworzona przez Dołęgę-Mostowicza niosła za sobą
refleksję i namysł. Inaczej by nie przetrwała. To nie była
najtandetniejsza szmira. Inaczej żaden film nie powołałby jej
ponownie do życia i nie byłoby szansy na ciąg dalszy.
Słowem
przykład Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, jako literata, jest bardzo
potrzebny i bardzo właściwy do zadumania się nas obecnym życiem
literackim w Polsce. Koledzy odmawiali mu talentu, nazywając jego
twórczość „literaturą wagonową”, „brukową” czy
„powieściami dla kucharek”. Zapewne takową była. Drugim dnem
prawdy jest jednak to, że była też warsztatowo zrobiona genialnie.
To, możemy już dziś powiedzieć z całą pewnością – czas i
historię (póki co) Dołęga-Mostowicz przetrwał. Prezes Dyzma był,
jest i będzie. (…)
Pisanie
prawdy o elitach nigdy nie jest łatwe. Niesie za sobą bagaż
krzywd, które stają się udziałem autora ośmielającego się
opisywać realia. Jest też poczytne, co drażni wielkich tego
świata, (czy też za wielkich się uważających) … bądź nawet
określmy to: „tego światka”,
gdyż światek ów tak się skurczył, że może go już nie ma? Nie,
nie. Jest na pewno i będzie zawsze.
Życiorys
Dołęgi-Mostowicza to materiał na film bądź obszerną powieść o
zacięciu sensacyjnym. Początki w Warszawie były bardzo trudne.
Pierwsze typy spod ciemnej gwiazdy opisywane przez Autora pochodziły
najprawdopodobniej z życiowego doświadczenia, z obserwacji. Pióro
czerpało z życia. Mieszkał wówczas (po roku 1922 i demobilizacji)
w jakichś spelunkach – podejrzanych, zatłoczonych, jazgotliwych.
Musiał jednak zacząć mieć tego dosyć. Sytuacja odmieniła się
radykalnie, kiedy przeprowadził się do wuja - Zygmunta Rytla na
ulicę Grójecką 40. Było to w 1924 roku. Nie wiadomo na ile wuj
pomógł Autorowi w angażu do Rzeczpospolitej. Biografowie wyrobili
Mostowiczowi legendę kariery „od zecera do milionera”. Efektowne
to i ładne, aczkolwiek widziane ex post. Finalnie - tak się jednak
nie wydarzyło. Literackie gawędy oraz środowiskowe plotki
utrwalają miłą dla oka – taką właśnie - legendę. Tworzą
pewien mit. Z drugiej strony kim byśmy byli bez takich mitów?
Zaczynał
zatem jako zecer w drukarni dziennika „Rzeczpospolita”, z czasem
zaczął pisać krótkie wiadomości, potem jako C.h.rzan
tak się spodobał, że zaczął pisywać regularnie. Uważano go za
przeciwnika Piłsudskiego. Co raczej częściowo stanowi prawdę,
gdyż krytykował on nie samego Marszałka, ale jego otoczenie, a
wiemy kim Marszałek potrafił się … otoczyć… Historia zresztą
pokazała to dobitnie w roku 1939.
W
swoich krytykach dżentelmenów sanacji doszedł jednak do takiego
punktu, w którym stał się celem brutalnego pobicia przez
nieznanych sprawców.
Sprawcy (znani-nieznani) wcześniej sugerowali zmianę tematyki
felietonów, ale Mostowicz nie ugiął się presji. Gorzko za to
zapłacił. Ledwo żywy został uratowany z glinianki w Jankach.
(według innych źródeł w Łomiankach – złośliwi?). Uratował
go chłop powracający z pola. Zawiózł do domu wuja, a tam już
zajęli się nim lekarze. Ta historia posłużyła później za kanwę
„Znachora”. Dołęga w odróżnieniu od profesora Wilczura
zachował jednak świetną pamięć i zrobił z niej użytek.
W
zasadzie napastnicy osiągnęli cel. Utrata zdrowia spowodowała
wycofanie się z publicystyki, a Mostowicz już do końca życia
chorował na serce. Całą energię skoncentrował na pracy
literackiej. Warto było. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, gdyż
poczytność skutkowała rewelacyjnymi zarobkami, a w przenośni,
gdyż tematyka książek była tak popularna, iż rozprzestrzeniała
się ponad możliwość wyobrażenia. Scenariusze u niego zamawiali
nawet producenci z Hollywood.
W
tym miejscu warto też pokusić się o małą dygresję do Polski
obecnej. Tadeusz Dołęga-Mostowicz i jego felietonowa złośliwość,
cięte riposty oraz zdolności polemiczne powodowały szał w
gremiach ówczesnej opozycji politycznej. Odwracając optykę
spojrzenia Mostowicz wcale nie był, tak jakby to pozornie wyglądało
zaangażowanym ideologiem chadecji. (a taką opinię miała
Rzeczpospolita). Co najwyżej akceptował w swych felietonach pewne
postulaty. W roku 1931 stwierdził:
„Otóż
oświadczam, że nigdy nie byłem nie tylko endekiem, lecz żadnym
partyjniakiem partyjnym, czy partyjniakiem bezpartyjnym – nie
byłem, nie jestem i nie będę. (…) Czy
naprawdę w Polsce nie wolno dziś być człowiekiem na własną
odpowiedzialność, czy naprawdę nie wolno własnymi oczami patrzeć
na współczesne życie i mieć o nim własne zdanie.”
W
1931 Dołęga-Mostowicz zaczął drukować w gazecie ”ABC”
najgłośniejszą swoją powieść ”Kariera
Nikodema Dyzmy”. Sposób, w jaki
przedstawił ówczesną elitę był swego rodzaju zemstą na grupie
sanacyjnej za wcześniejsze pobicie.
Fragmenty powieści zostały skonfiskowane. Interwencja cenzury spowodowała jednak, że o Mostowiczu i jego powieści zaczęło być głośno. I tak, z dnia na dzień rodziła się legenda pisarza. - To ”self made man”, człowiek, który sam siebie stworzył. Tadeusz Dołęga-Mostowicz miał niezwykłą łatwość pisania. Od 1931 do 1939 wydrukował 17 powieści. Był przewidujący, zdawał sobie sprawę z roli, jaką zacznie odgrywać sztuka filmowa, dlatego np. ”Znachora” napisał właśnie jako scenariusz filmu. W połowie lat 30tych zaczęto filmować jego powieści, drukowano je w odcinkach, Mostowicz zaczął zarabiać bajońskie sumy, ok. 15 tys. miesięcznie, a dolar kosztował wtedy 5 zł. Ale mało kto wie, że prowadził działalność charytatywną, pomagał, bardzo wielu ludziom, fundował stypendia. Zaczynał w obskurnym mieszkanku na Pradze, a skończył jak milioner. Co o swej popularności sądził sam zainteresowany?
Fragmenty powieści zostały skonfiskowane. Interwencja cenzury spowodowała jednak, że o Mostowiczu i jego powieści zaczęło być głośno. I tak, z dnia na dzień rodziła się legenda pisarza. - To ”self made man”, człowiek, który sam siebie stworzył. Tadeusz Dołęga-Mostowicz miał niezwykłą łatwość pisania. Od 1931 do 1939 wydrukował 17 powieści. Był przewidujący, zdawał sobie sprawę z roli, jaką zacznie odgrywać sztuka filmowa, dlatego np. ”Znachora” napisał właśnie jako scenariusz filmu. W połowie lat 30tych zaczęto filmować jego powieści, drukowano je w odcinkach, Mostowicz zaczął zarabiać bajońskie sumy, ok. 15 tys. miesięcznie, a dolar kosztował wtedy 5 zł. Ale mało kto wie, że prowadził działalność charytatywną, pomagał, bardzo wielu ludziom, fundował stypendia. Zaczynał w obskurnym mieszkanku na Pradze, a skończył jak milioner. Co o swej popularności sądził sam zainteresowany?
„-
Ze względu na poczytność moich utworów, krytyka łaskawie
połączyła ich popularność z prostotą języka, znajdując dla
mnie wytłumaczenie, jako dla karmiciela szerokich mas”
Cenzura
miała wiele powodów do wniknięcia w „Karierę Nikodema Dyzmy”.
Nie tylko satyrę na polityków. Można do tego dołożyć służalczą
rolę policji. Dla wydawców pióro Tadeusza Dołęgi-Mostowicza
warte już jednak było każdych pieniędzy oraz przeciwstawienia się
cenzurze. Zresztą cenzura Dołęgi-Mostowicza dotknęła i po
śmierci - w czasach PRLu. Wersję śmierci przedstawiano w taki
sposób, że dosięgła go kula polskiego patrolu. Cóż, takie były
czasy. Nie wolno było drażnić bratniego narodu. Ataki na elity
przedwojenne bardzo pasowały twórcom „socjalistycznej
demokracji”. Życie i śmierć Mostowicza już jakby trochę mniej.
Warte
podkreślenia jest też to, że Autor nie uległ majątkowi oraz
pieniądzom, które zarabiał. Traktował je jako środek płatniczy
– środek, do jakiegoś celu. Nie był skąpy. A owa cecha jest
bodaj jedną z gorszych przypadłości ludzi dobrze sytuowanych.
Mostowicz
był tytanem pracy. Drukowanie powieści w odcinkach wymagało
wielkiej dyscypliny. Wymagało organizacji. Tu nie było czasu na
opóźnienia, obsunięcia i niedopatrzenia, jakże typowo polskie
epoki już powojennej.
Kolejne
powieści biły rekordy poczytności. Ostatnia brygada (druk w
odcinkach 1930, wyd. książkowe 1932), Kariera Nikodema Dyzmy
(1932), Kiwony (druk w odcinkach 1932, wyd. książkowe 1987),
Prokurator Alicja Horn (1933), Dr Murek zredukowany i Drugie życie
doktora Murka (1936),
Znachor (1937), Profesor Wilczur (1939), Pamiętnik pani Hanki (1939). Wymieniłem kilka wybranych tytułów w układzie chronologicznym.
Znachor (1937), Profesor Wilczur (1939), Pamiętnik pani Hanki (1939). Wymieniłem kilka wybranych tytułów w układzie chronologicznym.
Czy
był „rzemieślnikiem doskonałym”? Z pewnością tak. Fenomen
Dołęgi-Mostowicza zaskakuje do dziś. Jego „kultura masowa”
weszła do obiegu powszechno-mentalnego za sprawą postaci Nikodema
Dyzmy. A właściwie za sprawą adaptacji filmowych. Film z roku 1956
z Adolfem Dymszą nie był tak bardzo udany, jak serial, w którym
zagrał Roman Wilhelmii (1936-1991). Jego kreacja była
arcymistrzowska. Spotkałem się nawet ze zdaniem, że właśnie ta
kreacja aktorska zasługuje na miano Oskara. To prawda. Znamiennym
jednak jest, że Dyzma przetrwał władców, ustroje, czasy i
zdarzenia. Nadal ma się świetnie, by nie powiedzieć – coraz
lepiej.
„Ten
pan Dyzma ma trafne podejście do życia: chwyta je za grzywę i wali
w pysk!”
„ -
panie Dyzma, szczerze gratuluję. Szczerze. Gdybyśmy mieli w kraju
więcej ludzi takich jak Pan, drogi przyjacielu, co to umieją nie
dać w swoją kaszę dmuchać, inaczej byśmy stali. Potrzeba ludzi
silnych”
Pisarstwo
Tadeusza Dołęgi-Mostowicza przetrwało. Jego życie nie poszło na
marne. Tragiczna śmierć była rodzajem świadectwa. Intensywność
trwania, tworzenia oraz swojego rodzaju walka z głupotą, chamstwem
i prostactwem, w sposób jasny i zrozumiały przyniosła efekty.
Finalna scena z Dyzmy jest puentą przesłania jakie nam zostawił na
obecne czasy… Kiedy już Dyzma odrzuca propozycję objęcia
stanowiska premiera, a elity są ogromnie zdumione, wręcz zszokowane
… :
„— Milczeć!
— wrzasnął Ponimirski i jego blada twarzyczka chorowitego dziecka
zrobiła się czerwona z wściekłości. — Milczeć! Sapristi! Z
was się śmieję! Z was! Elita Cha, cha, cha… Otóż oświadczam
wam, że wasz mąż stanu, wasz Cincinnatus, wasz wielki człowiek,
wasz Nikodem Dyzma to zwykły oszust, co was za nos wodzi, to sprytny
łajdak, fałszerz, i jednocześnie kompletny kretyn! Idiota, nie
mający zielonego pojęcia nie tylko o ekonomii, lecz o ortografii.
To cham, bez cienia kindersztuby, bez najmniejszego okrzesania!
Przyjrzyjcie się jego łużyckiej gębie i jego prostackim manierom!
Skończony tuman, kompletne zero! Daję słowo honoru, że nie tylko
w żadnym Oksfordzie nie był, lecz żadnego języka nie zna!
Wulgarna figura spod ciemnej gwiazdy, o moralności rzezimieszka.
Sapristi! Czy wy tego nie widzicie? Źle powiedziałem, że on was za
nos wodzi! To wy wywindowaliście to bydlę na piedestał! Wy ludzie
pozbawieni wszelkich rozumnych kryteriów! Z was się śmieję,
głuptasy! Z was! Motłoch!…
Istotnym
jest również, co następuje potem. Istotnym i znamiennym… (!)
— Co
to znaczy? — zapytał. — Kto to ten pan?
Pani
Przełęska odezwała się:
— Niech
pan wybaczy, panie dyrektorze, to mój siostrzeniec, a szwagier
prezesa. Zwykle bywa spokojny… jest niespełna rozumu.
— To
wariat — wyjaśnił wojewoda.
— Biedny
chłopak — westchnęła panna Czarska.
— Aha
— uśmiechnął się doktor Litwinek — no, oczywiście, wariat.
Czy ktoś się przyzna, że w nim jest Dyzma?
Bo
taki jest czas, ile Dyzmy w nas.
Bohater
Mostowicza wciąż inspiruje. Pozwolę sobie przywołać film Jacka
Bromskiego „Kariera Nikosia Dyzmy”. Film warsztatowo właściwie
zły. Słaby. Zbyt wiele w nim pastiszu, przerysowań i groteski. To
jednak nie cała prawda o tym obrazie. Reżyser być może porwał
się z motyką na Księżyc. Trudno po serialu z lat 80tych, o którym
wspomniałem zrobić dobry film w tym temacie. Jednak Bromski
perfekcyjnie oddał dzisiejszą polską rzeczywistość. Dołożył
(i słusznie): biznesmenom, ich pochodzeniu, politykom, również ich
pochodzeniu, elitom, policji, dziennikarzom, lekarzom i … właściwie
wszystkim, którzy tę rzeczywistość tworzą. Którzy tworzą cały
chory system i utwierdzają go w egzystencji, bo tak im pasuje. Warto
to zobaczyć pod tym kątem. Są tam sceny ż życia (polskiego
ćwierćwiecza 89-14) wyjęte, których nie zobaczymy w „polskich”
mediach. Tudzież o nich nie przeczytamy. Nepotyzm, korupcja,
kolesiostwo, układy i układziki, teczki, sfery, maniery, genezy i
tak dalej… Pod tym kątem obraz – jak wspomniałem –
perfekcyjny. Szkoda, że przemilczany. A przemilczany, gdyż otarł
się zbyt blisko prawdy. Czytałem recenzje jakie ukazały się po
premierze, potem zobaczyłem film. Tego, co tu napisałem nie napisał
nikt. Przypadek? W Polsce obecnej nie ma takich przypadków. Celowo
przemilczano ten aspekt filmu. I powtórzę – szkoda. Choć jest
szansa na odwrócenie tej tendencji.
To,
co jawi się nam dziś w pełnej jaskrawości to Polska
Dyzmy. Polska Barei - unowocześniona,
uładzona, dorobiona . Prezes Dyzma pławi się na salonach. Dziś
nie odrzuciłby propozycji. Żadnej. Dziś świat należy do tych, co
umieją skrupuły wyrzucić za okno…
A
My…? Tak, my. My stoimy pod tym oknem i przyjmujemy na siebie te
pomyje skrupułów wylewane na nasze cierpliwe i dumne głowy.
Niektórzy z nas udają, że to opady atmosferyczne. Inni nazywają
rzecz po imieniu. Rzeczą – coraz bardziej - Pospolitą.
Oj,
miałby dziś Tadeusz Dołęga-Mostowicz o czym pisać. O jego
talencie niech zaświadczy fakt, że współczesna literatura nie
objawiła nam, póki co, kogoś Jego pokroju… Tylko czy taki
Mostowicz, jakiego znamy, trafiłby dziś do ludzi
łaknących kultury? Obawiam się, że nie.
Andrzej
Walter
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.