czwartek, 6 lutego 2014

Kocham Hamsuna



Początkowo wydawało mi się, że nie jestem w stanie wyjaśnić, dlaczego moją ulubioną książką z dzieciństwa jest Głód. To były zupełne przypadki – stawałam przed wielkimi regałami książek, całkowicie zachwycona ich ogromem, i wypatrywałam intrygujących tytułów. Następnie podejmowałam decyzję, bardzo trudną, bo żeby dotknąć niektórych grzbietów choćby opuszkami palców, musiałam się często na te regały wspinać. To były iście kaskaderskie wyczyny, a minęło trochę czasu, zanim zdałam sobie sprawę, że wystarczy wejść na krzesło i już się sięga gwiazd. Dlaczego jednak zdecydowałam się zdobywać szczyty akurat dla Głodu Knuta Hamsuna – nie wiem do dziś. Ale wiem już, że zaszczytem było przeżywać swoje pierwsze wzruszenia przy tak doskonałej powieści.

Tamtego dnia poznałam swojego pierwszego książkowego przyjaciela, niestety nieposiadającego nazwiska. Był on nieprzystosowanym do życia w rzeczywistym świecie niespełnionym artystą, czyli kimś, kim – już wtedy – planowałam zostać w przyszłości. Spotkaliśmy się w Christianii pod koniec XIX wieku (powieść stanowi wspaniały dokument epoki!). Nie był w najlepszej sytuacji – brak posady, brak mieszkania i brak pieniędzy mocno utrudniały mu życie, a jego upadek i wyniszczenie postępowały wraz z szelestem kartek. Jego gorączkowy monolog wewnętrzny nie pozwalał jednak sądzić, by chciał sobie pomóc. Nie chcieli mu również pomóc ani ludzie, ani (milczący, oczywiście) Bóg. Jego heroiczna walka o godność i człowieczeństwo była jednak tak ironiczna, a on sam był w swojej postawie tak nielogicznie dumny ze swojej nędzy i alienacji, że całą jego niekonsekwencję i nieracjonalność myślenia odbierałam nie inaczej, niż z narastającym zachwytem. We wszystkich jego szaleństwach zaczęłam widzieć rozpaczliwą obronę przed światem, w upodobaniu do blagi – niesamowitą wrażliwość. Potrafił z ogromnym dystansem odnosić się do swojej sytuacji, jakby autoironia mogła go z niej wyzwolić i ocalić go.
Był dla mnie pięknym błaznem.
I błaznem głodnym. Ten szczególny rodzaj głodu miało się czuć gdzieś na dnie duszy. Kategorie dobra i zła miały przy nim nie istnieć, miało się też przy nim nie być w stanie dążyć do jakichkolwiek zmian w swoim położeniu. Przy tym szczególnym głodzie było się zdolnym jedynie do tego, co bezsensowne. I do pogardy wobec ludzi. Do udawania przed żebrakiem wielkiego pana i oddania mu ostatniego grosza, kiedy umiera się z głodu. Lecz konfrontacja ze swoim podświadomym życiem duchowym, umożliwienie sobie samemu zejścia do najciemniejszych, drzemiących dotąd otchłani, do mare tenebrarum (jak by powiedział Przybyszewski) – to wszystko wynika z fizycznego głodu właśnie, głodu wyostrzającego zmysły.
Mój przyjaciel nie dostrzegał otaczającego go świata, a jeśli dostrzegał – nie rozumiał go. Miał swoje własne wyobrażenia dotyczące rzeczywistości, kompletnie nieprzystające do prawdziwego stanu rzeczy. Miał odwagę marzyć i miał odwagę wątpić. I – co poruszyło mnie najbardziej – nie potrafił się zatrzymać. Szedł, szedł i stawał się w tym swoim chodzeniu coraz bardziej absurdalny, ale szedł uparcie. Czy to chodzenie było ucieczką, czy drogą do celu – nie wiem do dziś, wiem jednak, że z każdym krokiem fascynowało coraz bardziej. Biegłam za nim i wspierałam go całym sercem w tym konsekwentnym przegrywaniu z życiem, w tych subtelnych i tych sztubackich żartach, w smutnym i bezsensownym buncie. Był nieodgadniony, zacierał za sobą ślady. Między nim a rzeczywistością była przepaść. Wydawało mi się, że ta przepaść jest jego tożsamością.
Bohatera Głodu niby się stopniowo poznaje, ale tak naprawdę nie poznaje się wcale. Do ostatniej strony pozostaje nieokreślony do tego stopnia, że należy się Hamsunowi ukłonić. Pisarz potrafił głosić kult indywidualizmu równie dobrze jak Dostojewski i z podobną lekkością mylił czytelnika. Głód to niesamowicie wnikliwe studium alienacji. Niespokojne, rozedrgane słowa bohatera uderzają w jakieś dziwne, nieoświetlone rejestry i wywołują w odbiorcy wrażenia niezwykle intensywne, wręcz gorączkowe. Jest to o tyle ciekawe, że autor tej opowieści zdaje się z młodego intelektualisty szydzić, skupia się na jego niedoskonałościach. Dziś wiemy, że Głód jest w pewnym sensie autobiograficzny, co otwiera nową drogę interpretacji. Jest ich zresztą bardzo wiele. I jestem pewna, że niejeden polonista z radością by się na nich zgubił.
Knut Hamsun z różnych powodów był bez litości pomijany przez prawie wszystkich badaczy, toteż swój pean na jego cześć zdecydowałam się zatytułować tak, jak zatytułował swój pean Konstanty Troczyński, jeden z nielicznych, którzy nie przeszli obok pisarza obojętnie. „Kocham Hamsuna” i chcę to wyznać. Nie jestem zasłużonym badaczem literatury, więc kocham skromnie — jako człowiek.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.