Początkowo wydawało mi się, że nie
jestem w stanie wyjaśnić, dlaczego moją ulubioną książką z
dzieciństwa jest Głód. To były zupełne
przypadki – stawałam przed wielkimi regałami książek,
całkowicie zachwycona ich ogromem, i wypatrywałam intrygujących
tytułów. Następnie podejmowałam decyzję, bardzo trudną, bo żeby
dotknąć niektórych grzbietów choćby opuszkami palców, musiałam
się często na te regały wspinać. To były iście kaskaderskie
wyczyny, a minęło trochę czasu, zanim zdałam sobie sprawę, że
wystarczy wejść na krzesło i już się sięga gwiazd. Dlaczego
jednak zdecydowałam się zdobywać szczyty akurat dla Głodu
Knuta Hamsuna – nie wiem do dziś. Ale wiem już, że zaszczytem
było przeżywać swoje pierwsze wzruszenia przy tak doskonałej
powieści.
Tamtego dnia poznałam swojego pierwszego
książkowego przyjaciela, niestety nieposiadającego nazwiska. Był
on nieprzystosowanym do życia w rzeczywistym świecie niespełnionym
artystą, czyli kimś, kim – już wtedy – planowałam zostać w
przyszłości. Spotkaliśmy się w Christianii pod koniec XIX wieku
(powieść stanowi wspaniały dokument epoki!). Nie był w najlepszej
sytuacji – brak posady, brak mieszkania i brak pieniędzy mocno
utrudniały mu życie, a jego upadek i wyniszczenie postępowały
wraz z szelestem kartek. Jego gorączkowy monolog wewnętrzny nie
pozwalał jednak sądzić, by chciał sobie pomóc. Nie chcieli mu
również pomóc ani ludzie, ani (milczący, oczywiście) Bóg. Jego
heroiczna walka o godność i człowieczeństwo była jednak tak
ironiczna, a on sam był w swojej postawie tak nielogicznie dumny ze
swojej nędzy i alienacji, że całą jego niekonsekwencję i
nieracjonalność myślenia odbierałam nie inaczej, niż z
narastającym zachwytem. We wszystkich jego szaleństwach zaczęłam
widzieć rozpaczliwą obronę przed światem, w upodobaniu do blagi –
niesamowitą wrażliwość. Potrafił z ogromnym dystansem odnosić
się do swojej sytuacji, jakby autoironia mogła go z niej wyzwolić
i ocalić go.
Był dla mnie pięknym błaznem.
I błaznem głodnym. Ten szczególny rodzaj głodu
miało się czuć gdzieś na dnie duszy. Kategorie dobra i zła miały
przy nim nie istnieć, miało się też przy nim nie być w stanie
dążyć do jakichkolwiek zmian w swoim położeniu. Przy tym
szczególnym głodzie było się zdolnym jedynie do tego, co
bezsensowne. I do pogardy wobec ludzi. Do udawania przed żebrakiem
wielkiego pana i oddania mu ostatniego grosza, kiedy umiera się z
głodu. Lecz konfrontacja ze swoim podświadomym życiem duchowym,
umożliwienie sobie samemu zejścia do najciemniejszych, drzemiących
dotąd otchłani, do mare tenebrarum (jak by powiedział
Przybyszewski) – to wszystko wynika z fizycznego głodu właśnie,
głodu wyostrzającego zmysły.
Mój przyjaciel nie dostrzegał otaczającego go
świata, a jeśli dostrzegał – nie rozumiał go. Miał swoje
własne wyobrażenia dotyczące rzeczywistości, kompletnie
nieprzystające do prawdziwego stanu rzeczy. Miał odwagę marzyć i
miał odwagę wątpić. I – co poruszyło mnie najbardziej – nie
potrafił się zatrzymać. Szedł, szedł i stawał się w tym swoim
chodzeniu coraz bardziej absurdalny, ale szedł uparcie. Czy to
chodzenie było ucieczką, czy drogą do celu – nie wiem do dziś,
wiem jednak, że z każdym krokiem fascynowało coraz bardziej.
Biegłam za nim i wspierałam go całym sercem w tym konsekwentnym
przegrywaniu z życiem, w tych subtelnych i tych sztubackich żartach,
w smutnym i bezsensownym buncie. Był nieodgadniony, zacierał za
sobą ślady. Między nim a rzeczywistością była przepaść.
Wydawało mi się, że ta przepaść jest jego tożsamością.
Bohatera Głodu niby się stopniowo
poznaje, ale tak naprawdę nie poznaje się wcale. Do ostatniej
strony pozostaje nieokreślony do tego stopnia, że należy się
Hamsunowi ukłonić. Pisarz potrafił głosić kult indywidualizmu
równie dobrze jak Dostojewski i z podobną lekkością mylił
czytelnika. Głód to niesamowicie wnikliwe studium
alienacji. Niespokojne, rozedrgane słowa bohatera uderzają w jakieś
dziwne, nieoświetlone rejestry i wywołują w odbiorcy wrażenia
niezwykle intensywne, wręcz gorączkowe. Jest to o tyle ciekawe, że
autor tej opowieści zdaje się z młodego intelektualisty szydzić,
skupia się na jego niedoskonałościach. Dziś wiemy, że Głód
jest w pewnym sensie autobiograficzny, co otwiera nową drogę
interpretacji. Jest ich zresztą bardzo wiele. I jestem pewna, że
niejeden polonista z radością by się na nich zgubił.
Knut Hamsun z różnych powodów był bez litości
pomijany przez prawie wszystkich badaczy, toteż swój pean na jego
cześć zdecydowałam się zatytułować tak, jak zatytułował swój
pean Konstanty Troczyński, jeden z nielicznych, którzy nie przeszli
obok pisarza obojętnie. „Kocham Hamsuna” i chcę to wyznać. Nie
jestem zasłużonym badaczem literatury, więc kocham skromnie —
jako człowiek.
Autor: Magdalena
Pawłowsk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.